Artykuły

"Świętoszek" na 300-lecie Moliera

Z 500-leciem urodzin Mikołaja Kopernika (1473-1543) zbiegło się 300-lecie śmierci Jana-Chrzciciela Poquelin-Moliera (1622-1673), którego chciałoby się potraktować jako Kopernika teatru. Bardzo swoistego rodzaju, bo niejako a rebours - na odwyrtkę. Moliere miał bowiem do czynienia z Królem Słońcem, Ludwikiem XIV, dookoła którego obracał się cały przyziemny świat, a nasz Kopernik-teatru starał się o to, aby król kręcił silę dookoła dobra swoich poddanych na tym padole płaczu. Nie obstając zanadto przy porównaniach zapewnić można, że i Kopernik i Molier zajmują aa rdzo wybitne miejsce, każdy w swojej dziedzinie.

Dzieła Moliera są niejako samą esencją teatru, i to teatru życiowego. Wystawienie przez Teatr Polski ZASP na molierowski jubileusz "Świętoszka" czyli "Le Tartuffe" (uporczywie nazywanego przez naszych aktorów "Tartuffem") daje sposobność do wielu spostrzeżeń ogólnej natury.

Pierwszą uwagą byłaby ta, że sztuka Moliera może się prawie odbyć bez właściwego aktora i reżysera. Gra ona bowiem, zwłaszcza w doskonałym przekładzie Tadeusza Boya-Żeleńskiego sama - podobnie jak i we francuskim oryginale, - swoim tekstem.

Stąd sprawa obsady niekiedy, a szczególnie w tak trudnych warunkach, w jakich się znajduje teatr emigracyjny, schodzi na dalszy plan.

W wypadku omawianego widowiska na scenie "Ogniska Polskiego", znakomity wykonawca roli tytułowej (Henryk Vogelfaenger) był właściwie ucharakteryzowany na "Skąpca". To znaczy - w ten sposób, że cała jego "nikczemność" na scenie była widoczna na pierwszy rzut oka, a zatem w jego wyglądzie, który w teatrze odgrywa jednak pewną rolę, nie było już miejsca na ujawnienie się obłudy "Świętoszka". Tekst sztuki wytrzymał ten mankament, ucierpiał tylko efekt gry samego aktora.

Doryna (Irena Korab-Brzezińska), (nawiasem mówiąc - wcale nie "Gospodyni w Domu Orgona", gdyż w oryginale francuskim nosi tytuł bardzo zaszczytny w ówczesnym teatrze "Suivante" Marianny, czyli pokojowej córki Orgona, co w języku teatralnym nazywa się po prostu "Subretką" (winna by być obsadzona przez aktorkę z młodszego pokolenia. Cóż, kiedy żadna z nich nie dałaby sobie rady z tą rolą, która nie mogła być lepiej zagrana jak właśnie przez ... Brzezińską. Rola Pani Pernelle, matki Orgona i babki jego dzieci, przypadła Marynie Buchwaldowej z konieczności, bo nie dochowaliśmy się jeszcze "seniorek teatru emigracyjnego", a zatem emigracyjnej Wysockiej lub Ćwiklińskiej. I zapewne nigdy się ich nie dochowamy, bo któraż to aktorka będzie ubiegać się o takie stanowisko pod koniec XX-go stulecia. O tytuł "pierwszej naiwnej" - być może, ale "seniorki" - nigdy! Każdy wiek, przepraszam - każde stulecie ma swoje prawa. Toteż niepożyta "Dorotka" z "Uciekła mi przepióreczka ..." dodawała sobie powagi babcioskiej i siwizny (peruką), aby podołać złożonym na jej barki obowiązkom scenicznym. Reżyseria uznała słusznie, że Babcia może obyć się bez wspierania się o swą służącą, Flipotę, i tę skreśliła z egzemplarza i ze sceny.

Orgon (Roman Ratschka) wraz ze swą żoną Elwirą (Ewa Susin) nie trafili tym razem w sedno swych ról. U pierwszego pycha nie przeważała nad łatwowierną głupotą, a u drugiej uroda, co prawda, pomagała nawijać sobie na palec zaślepionego obłudnika, ale przekrzywianie głowy nie dodawało substacji jej welmożności. Godnym, a przy tym skromnym rzecznikiem zdrowego rozsądku był Kleant (Witold Scheybal) szwagier Orgona. Równomiernie obsadzone były pomniejsze lub wręcz epizodyczne role, jak szlachetnego Darniną (Antoni

Kamiński) syna Orgona, Marianny (Bogna Sus sex) córki Orgona i ofiary jego głupoty, Walerego (Stanisław Matyjaszkiewicz) zalotnika Marianny, Pana Zgody (Zbigniew Jouriewski) woźnego trybunału dobrze wytrzymanego w swej na pół groteskowej postaci, i wreszcie Oficera Gwardii (Jan Hubert) postawnego i godnego, jak na jego funkcję przystało.

Powoli, ale dość niespodziewanie, modernizm teatralny zaczyna się wdzierać na deski sceniczne "Ogniska Polskiego". Tym razem w postaci odhistoryzowania inscenizacji sztuki i przystrojenia jej w nowoczesne ubiorki od sasa i od łasa. Nie pomógł fakt, że projekty były dziełem bardzo zdolnej rysowniczki (Barbary Dzianott) i w wykonaniu przedstawicielki scenicznej haute couture (Zofia Sikorska). Oddanie wiecznego charakteru sztuki wypadłoby lepiej, gdyby reżyseria wyrzekła się zupełnie kostiumów, ale zapewne do tego jeszcześmy nie dojrzeli. Natomiast jednolita scenografia (Jan Smosarski) z abstrakcyjnymi konstrukcjami na tle aksamitnych kotar, starała się przywrócić trochę jednolitości rozproszonym członom obsady i kostiumerii.

Ściskając pełne pięć aktów sztuki z wielu wcale długimi tyradami do dwóch części z jedną tylko przerwą, reżyser (Leopold Kielanowski) przyczynił się również się do zwarcia całości, wyjaśniając w starannie zredagowanym programie (zapewne przez organizatorkę Olgę Lisiewicz) dzieje tego dzieła, któremu można by nadać tytuł: "De evolutionibus orbium humanum" bo jest to komedia równieepokowa i równie zuchwała, jak dzieło Mikołaja Kopernika. Wystawiając jubileuszowego "Świętoszka'' nie daliśmy się wyprzedzić nawet i dużo możniejszym gospodarzom tego kraju, przeciwnie nasz teatr wyprzedził wystawienie tegoż ("Świętoszka") ale po francusku przez Teatr Oxfordzki z tej samej racji 300-lecia Molierowskiego zgonu, i rozpoczęcia się nieśmiertelności jego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji