Artykuły

Widowisko od wielkiego dzwonu

OD KTÓREJKOLWIEK strony spojrzeć na widowisko dane 17 listopada 1952 w sali teatru Scala w Londynie przez zespół teatralny ZASP wyrywa się okrzyk Galileusza "E pur si muove . ..". Wystawienie w tej postaci scen dramatycznych Stanisława Wyspiańskiego zebranych pod wspólnym tytułem "Zygmunt August" na tegoroczny Dzień Aktora - tradycyjnie pod protektoratem Prezydenta Rzeczypospolitej i w jego obecności obchodzony - jest nieodpartym świadectwem wciąż żywej tradycji teatru polskiego na emigracji. Podtrzyma na duchu ufnych, a może pocieszy zwątpiałych. Mamy teatr w tych ciężkich warunkach emigracyjnych, teatr od wielkiego dzwonu, ale niemniej teatr wielkiego, ofiarnego wysiłku.

Pomimo szczupłych środków, pomimo niezwykle trudnych warunków, przedstawienie ułożone i zreżyserowane przez Leopolda Kielanowskiego, oprawione w przebogatą, myśląc kategoriami artystycznymi, a nie kupieckimi szatę kostiumowo-dekoracyjną przez Halinę Żeleńską, i zagrane z całym kunsztem aktorskim, na jaki się może zdobyć sponiewierany na emigracji aktor polski, z talentem, zrozumieniem i karnością sceniczną, która winna by przyświecać wszystkim przyszłym ich występom.

Głównym bohaterem był oczywiście autor, Stanisław Wyspiański, któremu w ten godny sposób wolne aktorstwo polskie złożyło hołd w 45 rocznicę zgonu, przypadającą na czas niewoli kraju i tułaczki żyjących poza nim. Dano ostatnie jego dzieło, niedokończone może, ale niemniej chyba artystycznie jedno z najdojrzalszych, choć i niejako w strzępach królewskiej szaty jeszcze niepozszywanej. Jak wskazał celowo zredagowany program i przemowa wstępna do tego uroczystego potrójną uroczystością wieczoru: jako uświetnienie święta Niepodległości, jako obchód jubileuszowy i jako tradycyjny "Dzień Aktora", "Zygmunt August" powstał z natchnienia historycznego malarstwa polskiego, obrazów Matejki i Simmlera i ze zmagań myślowych z najgłębszą treścią życia z poety-dramaturga, artysty-przewodnika narodu, który "w przyszłość naród wodzi" i "wznosi monumenty wieczyste pamiątek".

Wątek historyczny, miłosny, patriotyczny, uosobiony w jakże aktualnej scenie końcowej utworu (Unii Lubelskiej), każdy z nich i wszystkie razem są nazbyt oczywiste, aby je szczególnie podkreślać.

Ten utwór sceniczny uformowany z kruszcu poetyckiego autora przez reżysera w nieodzowną chyba postać dramatu lirycznego w trzech aktach i ośmiu odsłonach, zawiera w sobie głęboką treść ideową, filozoficzną, czy metafizyczną, ujętą w micie o przezwyciężeniu śmierci i odradzaniu się wszechrzeczy.

Wychowani na kulturze klasycznej antyku starogreckiego tam upatrujemy jego źródła, choć dziś już po wędrówkach pod piramidami i pod Babilonem winniśmy sobie uświadomić, że rodowód tego mitu sięga znacznie dalej w przeszłość, bo aż do początków naszej kultury w ogóle, do mitu staroegipskiego zawartego w tzw. cyklu Ozyrysa. To cofnięcie go w czasie jest tylko krótką próbą pogłębienia jego znaczenia i wskazania jego powszechności, jako dna i punktu szczytowego, co do którego sięgnęła mądrość ludzka.

Na klasycznie proste formy dekoracji syntetycznych, przemieniane przez światło, draperię lub mebel, na ogród i komnatę zamkową, salę tronową czy też po prostu na zaświat wyobraźni ludzkiej, Halina Żeleńska rzuciła rój kostiumów, wyczarowując jakże szczupłymi środkami blichtr dworski, styl epoki, wdzięk urody kobiecej, atmosferę i spiritus loci.

Żywe obrazy nie były nigdy najwyższą formą sztuki scenicznej, ale gdy traktowane nie jako cel w sobie, ale a najgodniejsza szata do treści artystycznej, zlewają się z jej wartością i stanowią nierozłączny składnik kompozycyjny, są tylko inną formą wyrazu tej samej treści. Zdanie to trudne, ambitne, niebezpieczne, bo od arcydzieła jest tylko włos do kiczu, kwitnący nam na oczach talent najmłodszej stażem scenicznym na emigracji dekoratorki i spełnił jak gdyby od niechcenia, od ręki, choć świadomi jesteśmy, ile zakulisowej pracy to wymagało. Toteż zasłużone były i oklaski jakie otrzymało jej dzieło i owacje jakie spotkały ją samą na zakończenie widowiska.

W tę oprawę życie tchnął Leopold Kielanowski nie tylko zespalając poszczególne obrazy w całość w sposób niewątpliwie celowy, ale również przez nadanie widowisku odpowiedniej formy scenicznej, biorąc niejako natchnienie z przenikliwej uwagi Grzymały-Siedleckiego, że to jest rodzaj "pieśni scenicznej". Zdawało się z początku, iż na tym tonie nie da się utrzymać całego widowiska. W miarę jednak jego rozwoju i wzbogacania się, orkiestrowania, pieśń ta zdawała się rosnąć, potężnieć, harmonizować.

Bo czegóż w niej nie ma? I sensacja tajemnych zaślubin, i liryzm miłości, i dramat walki o własne i najbliższej szczęście, koronę i własny tron, wreszcie rozdarcie, przypieczętowane tragicznym zgonem ukochanej i zwycięstwem w duchu pojednania z losem wykraczającym poza zakres własnego królestwa ziemskiego. Krótko: dola i niedola króla uosobiającego swój Kraj. Wszystko to brzmiało i współgrało uderzając w wielki zestrojony akord końcowy Unii Lubelskiej, zaklętej w hieratyczny dziś już kształt obrazu. Widzowie należycie to ocenili.

Swą jednolitą koncepcję reżyser zdołał zrealizować na ile tylko pozwalały warunki doboru obsady aktorskiej, której należy się także wielkie uznanie. Każda rola, aż do epizodów włącznie, zasługuje na zanalizowanie. Niestety łamy pisma na to by nie wystarczyły. Ograniczyć się tu trzeba do podkreślenia najważniejszych pozycji. Spektakl otwiera wyjście Chorusu, którego Romana Pawłowska była jakże mądrym wcieleniem w swym umiarze doskonałego wyrazu słownego i gestycznego. Towarzyszą jej potem raz po raz trzy urocze, zwiewne, smętnie lub tragicznie rozśpiewane Parki uosobione przez Jasińską, T. Korian i W. Majewską.

Ukazała się następnie para kochanków, najpierw Barbara Radziwiłłówna w pełnej tragizmu kreacji Ireny Brzezińskiej, kreacji będącej chyba szczytowym punktem jej dotychczasowej kariery scenicznej. Zygmunt Rewkowski wzniósł się w roli Zygmunta Augusta na nieosiągalny dotychczas poziom swego aktorstwa, nieskazitelnie strojąc w swój piękny głos jakże przecież trudny wiersz Wyspiańskiego, dając w geście sylwetkę utrzymaną w stylu i pogłębiając w kilku scenach zewnętrzne trochę traktowanie postaci o akcenty głębokiego liryzmu. Ten niezwykły odskok od swych zwykłych kreacji jest wielką zasługą artysty dramatycznego.

Z ról epizodycznych na czoło wysunęła się kreacja Bony przez Jadwigę Domańską, w której artystka zdołała się odpersonalizować do tego stopnia, że nawet w wyrazie głosu podkreśliła charakter postaci, co jest środkiem jeszcze nazbyt rzadko stosowanym na naszej scenie emigracyjnej. Mocny był wojewoda Krakowski Piotr Kmita w ujęciu Adolfa Bożyńskiego, ciekawie wypdał Kardynał Stanisław Hozjusz Kazimierza Zająca, o każdej z postaci dałoby się coś dobrego powiedzieć, niestety trzeba poprzestać na wyliczeniu uczestników widowiska na wieczną rzeczy pamiątkę.

Więc Józefa Żelawskiego, jako Jana Tęczyńskiego, Jana Tarnowskiego w wykonaniu Stanisława Bełskiego, Lupa Polodowskiego - Michała Halicza, Prymasa Michała Dzierzgowskiego - Tadeusza Faliszewskiego, Biskupa krakowskiego Samuela Maciejowskiego - Józefa Bzowskiego, Piotra Boratyńskiego młodzieńczo uosobionego przez Wiesława Mireckiego, zadzierżystego Andrzeja Górkę - Władysława Prus-Olszowskiego, Chodkiewicza - J. Żelawskiego, Dowojna - Wacława Dyhoskiego, Kieżgało - Witolda Sikorskiego i Floriana Zebrzydowskiego - w wykonaniu Stefana Riviere.

Nie zabrakło i Mikołaja Reja, który rzeczywiście rej wodził podczas tańców ludu wiejskiego (zespół taneczny YM-CA). Pod kierunkiem Barbary Sławińskiej, zespół ten wykonał krakowiaka, kujawiaczka i oberka, Rej zaś wcielony przez Mariana Nowakowskiego odśpiewał "Jabłoneczkę" i "Pojedziemy na łów". To z wielkim powodzeniem wykonane intermezzo wokalno-choreograficzne trochę rozbijało ciągłość akcji przez trudność związania go z sytuacją. Doskonale dobrane było tło muzyczne przez Jerzego Kropiwnickiego, a m. in. "Hymn do Ducha św." wykonał Chór im. Fryderyka Chopina pod dyr. Z. Gedla.

To niezwykłe widowisko, wystawione na emigracji za prezesury Mili Ka-mińskiej, która zagaiła wieczór piękną przemową okolicznościową jako prezes ZASPZ, jest w historii teatru trzecim pełnym pokazem arcydzieła Wyspiańskiego. Pierwszy był w Wilnie w r. 1932 w reżyserii Szpakiewicza, drugi w Teatrze im. Wyspiańskiego w Katowicach przez Kielanowskiego. Teatr Polski w Warszawie zdołał wystawić w r. 1915 tylko kilka scen. Nie sposób! nam porównywać tych wszystkich inscenizacji. Wystarczy, że stwierdzimy jedno: wprawdzie mieliśmy w Kraju i lepszych aktorów, i mieliśmy tam większe możliwości artystycznej realizacji, to jednak pomimo rozbicia teatru w warunkach emigracyjnych i jego borykań z wszelkiego rodzaju trudnościami materialnymi i moralnymi, takiego widowiska na wygnaniu jeszcze chyba nie było, a w każdym razie godne jest ono stanąć obok innych inscenizacji "Zygmunta Augusta" z czasów niepodległości.

Zważmy nadto, że ten wielki wysiłek został podjęty przez wolne aktorstwo polskie zupełnie bezinteresownie, gdyż nawet przy komplecie jaki był na premierze w "Dniu Aktora", jak nas najbardziej miarodajnie poinformowano, zaledwie uda się pokryć wpływami wydatki rzeczowe. Nikt też dotychczas! nie przyszedł temu przedsięwzięciu z! pomocą finansową z zewnątrz.

Z ogólnej liczby ponad 30 tys. Polaków żyjących w Londynie widziało je zaledwie półtora tysiąca. Czyż nie nasuwa się więc logiczny wniosek, że aby tak chlubne przedsięwzięcie artystyczne utrwalone zostało w pamięci jak najszerszych rzesz widzów, powinno by się je powtórzyć i wyzyskać jeszcze raz włożony w nie nakład pracy.

Rzucamy więc myśl urządzenia zbiorowym wysiłkiem specjalnego przedstawienia "Zygmunta Augusta" tym razem przede wszystkim dla młodego pokolenia polskiego na wygnaniu. Trudno bowiem będzie zdobyć się w krótkim czasie na bardziej zwartą syntezę żywej kultury polskiej objawionej w słowie poetyckim i sztuce plastycznej zespolonych z formą monumentalnego widowiska teatralnego osnutego na wydarzeniach ze szczytowej epoki dziejów polskich. Chyba nie zbraknie ofiarnych dłoni gotowych do przyjścia z pomocą takiej inicjatywie. Związek Artystów Scen Polskich Zagranicą niewątpliwie nie cofnie się przed ponownym podjęciem związanych z tym trudów. Zatem po zachwytach artystycznych teraz kolej, jak zwykle, na czyn społeczny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji