Artykuły

Polski bałagan, flamandzki lek

"Cyganeria" w reż. Agaty Dudy-Gracz Teatru Wielkiego w Poznaniu, "Out of Context - for Pina" w choreogr. Alaina Platela Les Ballets C. de la B. z Ghent w Belgii i "Another Sleepy Dusty Delta Day" w reż. Jana Fabre'a na XX maltafestival. Piszą Jacek Cieślak i Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

"Cyganeria" Agaty Dudy-Gracz wypada żenująco, zwłaszcza na tle zagranicznych spektakli poznańskiej Malty. Dodana do oficjalnego nurtu festiwalu, a wystawiona na dziedzińcu starej gazowni "Cyganeria" Pucciniego zdominowała inaugurację poznańskiej Malty.

Pasuje do założeń tegorocznej edycji, bo wiele spośród 200 artystycznych zdarzeń rozgrywać się będzie w miejskiej przestrzeni. Malta chce w tym roku opowiadać o problemach człowieka we współczesnej aglomeracji. Oby jednak inni zrobili to lepiej niż reżyserka Agata Duda-Gracz.

Tupet zamiast talentu

Ta "Cyganeria" jest wzorcowym przykładem działań artysty bez doświadczenia, ale pełnego pychy, któremu wydaje się, że biorąc się do dzieła obrosłego tradycją, on pierwszy przedstawi je w sposób nowy. Najczęściej jednak inni wykonali to już dawniej i lepiej.

W widowisku Agaty Dudy-Gracz nie ma tego, czego chciał Puccini - paryskiego Montmartre'u i malowniczej bohemy. Zamiast tego są zrujnowane, wielkomiejskie budynki. Schronili się w nich ci, których współczesna cywilizacja odrzuca, gdyż są biedni, niezaradni lub po prostu inni. Nie brak i takich, którzy sami odłączyli się od ludzkiego peletonu, bo nade wszystko cenią osobistą wolność i niezależność. To właśnie zdaniem Agaty Dudy-Gracz jest cyganeria 2010.

Ta pozornie oryginalna koncepcja powiela wszakże pomysł, na jaki 15 lat temu wpadł Jonathan Larson, twórca słynnego musicalu "Rent". Przeniósł akcję i bohaterów Pucciniego do nowojorskich slumsów i stworzył utwór dramaturgicznie ciekawszy i głębszy niż to, co w Poznaniu dopisano do operowego oryginału.

Nie jest grzechem Agaty Dudy-Gracz, że zmieniła czas i realia, dodała nowych bohaterów. Takie rzeczy zdarzają się dziś w teatrze operowym i przynoszą niekiedy interesujące rezultaty. W poznańskiej "Cyganerii" najbardziej denerwuje dyletanctwo i nieporadność reżyserki.

Oglądając to, co się dzieje na dziedzińcu gazowni, ma się wrażenie, że spektaklu nie poprzedziła żadna próba całości - od początku po finał. Każda scena jest popisem chaosu. Większość wykonawców musi się ratować jednym spojrzeniem, gestem, ruchem, który wymyśliła reżyserka, ale ile razy można to samo robić przez trzy godziny?

Ta "Cyganeria" po prostu lekceważy widzów. Reżyserka najwyraźniej założyła, że nikt nie zna oryginału. Nie oburzy się zatem na fakt, że na przykład uśmiercony przez nią Schaunard uniesie jednak głowę i zaśpiewa swoją kwestię zapisaną w partyturze. Bez sensu, bo niemającą żadnego związku z akcją.

Nie tylko słowa przestały być ważne, ale i muzyka Pucciniego. Całość powstała wbrew jej klimatowi, płynności i frazie. Oryginalne melodie mają dla Agaty Dudy-Gracz tę samą wartość brzmieniową, co dodana piosenka "O mój rozmarynie" czy przebój Marilyn Monroe z "Pół żartem, pół serio".

Można jedynie współczuć śpiewakom, którzy próbowali zaistnieć w totalnym bałaganie na dziedzińcu gazowni. On przytłoczył wszystko: godną najlepszych scen kreację Artura Rucińskiego w roli Marcella, ładnie wykonaną przez Remigiusza Łukomskiego arię Colline'a o płaszczu (tym razem bez płaszcza) czy staranne śpiewanie gości: Antonelli de Chiara (Mimi) i Sang Jun Lee (Rudolf).

Każdy jest artystą

Na szczęście po premierze Agaty Dudy-Gracz Maltę przejęli mistrzowie flamandzkiego tańca i teatru. Ale "Out of Context - for Pina" Alaina Platela również się wpisuje w tematykę cyganerii we współczesnych realiach.

Bohaterowie to ósemka tancerzy: każdy jest artystą, a jednocześnie everymanem, bo sztuka się zdemokratyzowała. Dzisiaj w tańcu, jak w żadnej innej dziedzinie, spotykają się mistrzowie i zwykli ludzie. Razem szukają uniwersalnego języka.

- Słowa są poręczne do mówienia o polityce i sprawach społecznych, dlatego zostały zakłamane - mówi "Rz" Alain Platel. - Tylko w tańcu jest możliwe wyrażenie wszystkich kolorów, uczuć i doznań.

W "Out of Context" zbiegają się życiowe drogi flamandzkiego choreografa: teatr i terapia, od której zaczynał, pracując z psychicznie chorymi. Bohaterowie spektakli Platela cierpią na samotność, w tańcu próbują znaleźć porozumienie z drugim człowiekiem. Receptą na szczęście okazują się słowa "Zatańcz ze mną".

Inny wielki twórca flamandzkiego teatru Jan Fabre zawsze dotyka spraw ostatecznych. "Another Sleepy Dusty Delta Day" jest solowym popisem Artemis Stavridi pokazującej różne aspekty eutanazji.

- Nie ma wielkiej różnicy między dzisiejszymi czasami a średniowieczem - powiedział "Rz" Jan Fabre. - Dlatego przywołuję motto flamandzkich obrazów: memento mori. Pamiętaj o śmierci.

Spektakl jest głosem za prawem nieuleczalnie chorych do eutanazji. Do przyjęcia takiej postawy skłonił twórcę rak matki. Obserwując jej cierpienie, uznał, że on w podobnej sytuacji popełni samobójstwo.

Fabre, który nie unika drastycznych rozwiązań dramaturgicznych, pokazał odejście chorej osoby z pozycji opuszczonej kochanki. Inspirację stanowił przebój "Ode to Billy Joe" Bobby Gentry'ego z 1967 r. Mówi o dziewczynie próbującej sobie poradzić z nagłą śmiercią narzeczonego. Artemis Stavridi śpiewa piosenkę i stara się wcielić w postać mężczyzny. Do mocnej, freejazzowej muzyki tworzy balet codziennych gestów i czynności. Chce zrozumieć sens decyzji człowieka, który zapragnął odejść, by nie stanowić dla innych obciążenia.

Fabre jest okrutny i nie krzepi w naiwny sposób, tak jak Platel. U niego choroba oznacza śmierć. Każdy we własnym sumieniu musi zdecydować, co jest poza nią. Jedno nie ulega wątpliwości: memento mori.

Na zdjęciu: "Out of Context - for Pina", chor. Alain Platel

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji