Artykuły

Klątwa... i wszystko jasne

"Klątwa cesarskiej włóczni" w reż. Pawła Kamzy w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy. Recenzja Kingi Kruczek w Konkretach.

Jacek Głomb, dyrektor legnickiego teatru, nazywa spektakl kryminałem, reżyser Paweł Kamza utopijną komedią kryminalną, a publiczność podsumowuje - nuda. Niewiele pomaga nawet interesujące rozwiązanie sceniczne i znakomity zespół aktorski. "Klątwa cesarskiej włóczni" to siódma realizacja Pawła Kamzy w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej. Reżyser współpracuje z legnickim teatrem od początku lat dziewięćdziesiątych. Do tej pory mogliśmy obejrzeć reżyserowane przez niego między innymi: "Szpital Polonia", "Portową Opowieść" czy "Wysoką Komedię". Sobotnia premiera była wyczekiwana z kilku powodów. Po pierwsze Teatr Modrzejewskiej przyzwyczaił publiczność do dobrej, cennej i ciekawej sztuki, przez co wielokrotnie udowadniał swoją wartość.

Zmiana miejsc

Poza tym w obliczu nieprzebrzmiałych jeszcze nieporozumień między dyrektorem teatru Jackiem Głombem a Tadeuszem Krzakowskim, prezydentem Legnicy, wielu potraktowało ten spektakl jak powrót teatru do centrum miasta. No i kolejny powód - po raz pierwszy postanowiono zamienić miejscami scenę i widownię. Rozwiązanie dało interesujący efekt, bo aktorzy mieli do dyspozycji znacznie więcej przestrzeni, włącznie z balkonami i jaskółką. Niestety, część publiczności nie mogła obejrzeć scen wystawianych na jaskółce. Widzowie z pierwszego rzędu siedzieli za nisko, a niektórym z wyższych rzędów zasłaniał żyrandol. Poza tą jedną niedogodnością pomysł zasługuje na uznanie. Według wcześniejszych informacji, scenariusz do spektaklu napisał Paweł Kamza. Po premierze przyznał jednak, że scenariusz powstał na podstawie jednego z pierwszych tekstów Agaty Christie, który nie został opublikowany w formie książkowej. Jako jeden z pierwszych, jest więc jednym ze słabszych, chyba że nie służy mu wystawienie na scenie.

Sny o potędze

Z bohaterami spotykamy się w Muzeum Narodowym w Poznaniu przy najcenniejszym eksponacie - włóczni św. Maurycego. Mamy maj 2025 roku, a Polska jest międzynarodową potęgą polityczną oraz ekonomiczną i przewodzi Unii Europejskiej. Czyli na scenie realizuje się odwieczne życzenie nie tylko Polaków - "Ja wam jeszcze pokażę". Polak ma zostać królem zjednoczonej Europy. Koronacja odbędzie się w Poznaniu, a na jedno z insygniów koronacyjnych wybrano właśnie włócznię św. Maurycego.

Tydzień przed koronacją zaczynają się problemy. I jak to w kryminale - coś ginie, złodziejem może być każdy, a do tego parę morderstw i kilka tajemnic. Sam spektakl ma jednak niewiele wspólnego z tajemniczością. Publiczność do końca nie wie, kto jest złodziejem, ani jaki jest jego motyw, ale też niezbyt mocno się nad tym zastanawia. Szczerze mówiąc, nawet nie ma na to czasu. Dochodzenie prowadzone wspólnie przez emerytowanego policjanta i zakonnicę powoduje, że podejrzani obojga "detektywów" zmieniają się jak w kalejdoskopie. Zanim publiczność zdąży zastanowić się nad ewentualnym motywem jednego z bohaterów, prowadzący dochodzenie wskazują już na kolejnego. Faktem jest, że na odnalezienie włóczni mają zaledwie pięć dni, ale próba przekazania widzom presji czasu, tym razem raczej się nie sprawdza. Poza tym nikt nie wydaje się mieć wystarczająco silnej motywacji, żeby ukraść włócznię, choć podejrzewani są wszyscy.

Blade tajemnice

No ale są przecież jeszcze skrywane przed światem tajemnice, zresztą też mało oryginalne. Klementyna Korytkowska, asystentka dyrektorki muzeum, grana przez Ewę Galusińską, okazuje się kochanką swojej przełożonej. Powód rozstania Halszki Górkowej, dyrektorki muzeum, granej przez Justynę Pawlicką, z siostrą, która wraca po prawie dziesięciu latach już jako zakonnica, normalnie powinien szokować. Podobne sytuacje w rzeczywistości zdarzają się przecież w niektórych rodzinach i są dramatem. W tym przypadku tak niestety nie jest. Wszystko jest podane publiczności jak zimny obiad, nie wzrusza, nie gorszy, nie wzbudza żadnych uczuć. Ot, zdarzyło się i tyle. Raz po raz któryś z bohaterów powtarza, że wszelkim problemom winna jest klątwa włóczni. Po wszystkim ma się wrażenie, że nad samym spektaklem chyba też zawisła. Reżyserowi nie udało się zbudować swoistej atmosfery i spektakl wydaje się być odarty z wszelkich emocji. Zakończenie trąci wyjątkowym banałem, a ostatnie zdanie, które pada w spektaklu... szkoda mówić. Nawet oklaski rozległy się na koniec bardziej z przyzwoitości niż zachwytu. Wielu widzów ograniczyło się do stwierdzenia, że spektakl był "taki sobie", inni powiedzieli wprost, że drugi raz nie chcą go oglądać.

Gdyby nie aktorzy...

Na kryminał zbyt płytkie, a na komedię mało śmieszne. Tylko zespół aktorski po raz kolejny udowadnia, że stanowi wyjątkowy atut legnickiego teatru. Aktorzy grają swobodnie i bardzo naturalnie. Justyna Pawlicką całą swoją postawą ukazuje ambicje, zdecydowanie i władczość charyzmatycznej pani dyrektor Muzeum Narodowego w Poznaniu. Nikt nie ma najmniejszych wątpliwości, że Halszka Góra Górkowa idzie przez życie jak taran, osiągając każdy zamierzony cel. Warto zobaczyć również Przemysława Bluszcza w roli Baptysty Bidule, strażnika muzeum. Jest znakomity nie tylko w roli twardego Gienka Cygana z "Ballady o Zakaczawiu" czy windykatora z "Made in Poland". Równie łatwo wcielił się tym razem w rolę tchórzliwego ochroniarza, kryjącego się błyskawicznie nawet na dźwięk głośniejszych kroków. Wszyscy bledną jednak przy stworzonej przez Małgorzatę Urbańską kreacji Rozalii Erzepki. Znakomity satyryczny obraz głupiutkiej sekretarki - naiwnej i niegroźnej, wybierającej najprostsze rozwiązania w skomplikowanym świecie wysoko rozwiniętej techniki. Gra z ogromną lekkością i zwraca na siebie uwagę bardziej niż ktokolwiek inny. Wychodząc ze spektaklu, można nie zapamiętać zwariowanych agentów-nieudaczników czy bezrobotnego fryzjera ze Szwecji, a nawet mało charakterystycznego Suchego Wilka, który przecież rozwiązuje całą zagadkę. Nie ma jednak możliwości, by zapomnieć Rozalię Erzepki. Sprawia, że publiczność czeka na każde pojawienie się roztrzepanej sekretarki, bo dopiero wtedy robi się interesująco. Gdyby nie znakomita gra Małgorzaty Urbańskiej, spektakl w ogóle nie byłby wart uwagi.

Na zdjęciu: scena ze spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji