Artykuły

Nieudolność reżysera

Garderobiany to najbardziej znany dramat Ronalda Harwooda, współczesnego dramatopisarza angielskiego i jednocześnie jego pierwsza sztuka grana w Polsce. Od jej wystawienia w Teatrze Powszechnym przez Zygmunta Hubnera w 1986 r. zaczęła się kariera utworów scenicznych Harwooda w polskim teatrze.

Garderobiany wpisuje się w lubiany przez publiczność schemat teatru w teatrze, pozwalający podglądać aktorów w pracy, podpatrywać ich prywatnie. Sztuk scenicznych, których akcja dzieje się w teatrze jest sporo i zawsze cieszą się zainteresowaniem. Podobnie rzecz się ma z Garderobianym. Dramat o starym despotycznym aktorze trzęsącym całym teatrem jest dość schematyczny. Skonstruowany z wyczuciem sceny, zachowuje klasyczną jedność miejsca, czasu i akcji.

Rzecz dzieje się w ciągu jednego wieczoru w londyńskim teatrze w czasie II wojny światowej, w niezmiennych dekoracjach przedstawiających garderobę bohatera i kulisy sceny. Opowiada o podrzędnej trupie aktorskiej wędrującej po Anglii z przedstawieniami. Dyrektorem trupy i głównym aktorem wszystkich sztuk jest despotyczny Sir (Gustaw Holoubek), który właśnie uciekł ze szpitala dla psychicznie chorych, gdyż chciał zdążyć na wieczorny spektakl. Egocentryk i megaloman, zapatrzony we własny pępek, zdradza objawy choroby Alzheimera: zapomina, kim jest, nie poznaje znajomych, co jakiś czas traci kontakt z rzeczywistością. Kontrolę nad niepoczytalnym aktorem sprawuje jego garderobiany Norman (Marian Kociniak), który żyje życiem zastępczym, życiem swego szefa. To Norman dba o jego strój, o jego punktualność, dobre samopoczucie. Podpowiada mu tekst, znosi jego humory, niańczy w chorobie, pilnuje jak dziecko. W zamian jest bezlitośnie wykorzystywany i upokarzany. Sir uważa, że niewolnicze oddanie garderobianego po prostu mu się należy, podobnie jak poświęcenie żony, Lady (Maria Pakulnis), i sekretarki Madge (Maria Chwali-bóg) czy adoracja młodziutkiej Irenę (Dominika Ostałowska) marzącej o karierze gwiazdy. Sir jest tak zachwycony samym sobą, iż zupełnie naturalnym mu się wydaje, że zachwyt ten muszą podzielać inni. Zresztą sam bardzo się stara, aby konkurencja pozostawała w cieniu. Tylko dla siebie rezerwuje główne role, podobnie jak główne światło podczas przedstawienia. Trudno powiedzieć, jakim aktorem jest Sir, bowiem w czasie spektaklu Króla Leara widzimy jedynie kulisy. Kiedy w finale stary Sir umiera pozostawiając Normanowi swoją autobiografię, jest na niej dedykacja wymieniająca wszystkich pracowników teatru oprócz garderobianego. Zraniony pominięciem Norman sięga po długopis i sam dopisuje brakujący wyraz, płacząc z bólu i rozczarowania.

Sztuka napisana przez Harwooda toczy się wartko, z wyczuciem sceny i dbałością o psychologię bohaterów. Niestety nie można tego powiedzieć o spektaklu Krzysztofa Zaleskiego. Powycinał tekst redukując bohaterów do papierowych postaci, oszczędzając jedynie Sira, któremu odjął tylko jego część aktorską, a pozostawił część ludzką, ograniczającą się do przywar i zauroczenia teatrem. Związki emocjonalne pomiędzy bohaterami także są papierowe. Trudno uwierzyć, że wszyscy kochają ordynarnego tyrana, który dla nikogo nie ma dobrego słowa, zajęty nieustanną adoracją własnej osoby. Niewiarygodny jest wybuch tłumionych uczuć starej Madge, fałszywie brzmią słowa Lady o zmarnowanym życiu i braku przyszłości. W zmierzeniu dramatopisarza Lady jest bowiem starą zniszczoną kobietą, tymczasem Lady Marii Pakulnis to młoda, pełna energii piękna kobieta, kontrastująca z przygarbionym starcem. Dlatego trudno uwierzyć w jej skargę na brak perspektyw. Z kolei Norman Mariana Kociniaka sprawia wrażenie hipokryty dobrze wykonującego swój zawód, ale pozbawionego uczuć. Jego sadomasochistyczny związek z Sirem wydaje się nienormalny, a późniejsze wzruszenie nie przekonuje, pozostawia obojętnym. Najlepiej wypadł Sir Gustawa Holoubka, zagrany z ironicznym dystansem i dowcipnie. Niestety mam nieodparte wrażenie, że Holoubek zawsze gra w ten sam sposób, jakby wiecznie grał tę samą rolę. Przygarbiony, poruszający się ociężale, obnosi swój brzuch po scenie, wykonując te same grymasy, miny, gesty, z tym samym dystansem do granej postaci, z tą samą ironią.

Garderobiany to przedstawienie wyreżyserowane bardzo źle. Dłuży się, choć długie nie jest. Tekst wprawdzie przycięty, ale nie tam, gdzie trzeba. Mało tego, właśnie tam, gdzie nie trzeba, o czym wyżej. Zaleski nie ma wyczucia tempa i rytmu przedstawienia, co zresztą często udowadnia w teatrze telewizji. Zamiast różnicowania rytmu i dynamiki jest monotonia, całość rozbita na poszczególne epizody wlecze się i usypia. Jest wprawdzie kilka ciekawych scen (oglądanie Króla Leara od kulis, Holoubek grający wariata), ciekawa oprawa plastyczno-muzyczna. Może gdyby powierzyć Garderobianego zdolniejszemu reżyserowi, byłby wydarzeniem artystycznym. Niestety, w wydaniu Zaleskiego pozostaje tylko wydarzeniem towarzyskim, jubileuszowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji