Artykuły

Nie dokończony portret aktora

Kreacja Sira, przygotowana przez Gustawa Holoubka na 50-lecie pracy artystycznej, to najlepsza rola aktora na scenie "Ateneum". Ale "Garderobiany" w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego redukuje znaczenia sztuki Ronalda Harwooda. Z nostalgią wspominamy stare przedstawienie Zygmunta Hubnera.

Od tego spektaklu rozpoczęła się kariera dramatów Ronalda Harwooda na polskich scenach. Inscenizacja Hubnera w Teatrze Powszechnym, ze wspaniałymi rolami Zbigniewa Zapasiewicza, Wojciecha Pszoniaka i całego zespołu, zyskała miano klasycznej, stając się punktem odniesienia dla następnych scenicznych realizacji utworu. Dlatego w kuluarach "Ateneum" często wspominano to przedstawienie. Taka jest dola artystów - ich praca zwykle porównywana jest z dziełami wybitnymi. Nie byłoby tego przedstawienia, gdyby nie Gustaw Holoubek w wiodącej roli Sira. Podobno Harwood zobaczył aktora jako Furtwanglera w swoim "Za i przeciw" i od razu stwierdził, że powinien zagrać w "Garderobianym". Okazja nadarzyła się w miarę szybko. Jubileusz to okazja do podsumowań, a postać Sira skłania do głębszej refleksji o odwiecznych mechanizmach rządzących sceną. Jednak "Garderobiany" to nie tylko rzecz autotematyczna, Harwooda interesuje bowiem podwójna natura postaci Sira. To aktor, ale przede wszystkim stary, rozgoryczony człowiek. "Nienawidzę tych świń" - brzmi jak bezradny refren w jego ustach i wyraża chyba bezsilny bunt wobec świata. Holoubek, artysta wiedzący wszystko o swoim zawodzie, pokazał Sira jako człowieka z krwi i kości. Jego Sir traktuje teatr jak terytorium niepodzielnej władzy. Jest skrajnym egocentrykiem - wszystkie reflektory muszą być skierowane tylko na mnie. Swoiście pojmowaną sztukę uważa za rzecz najważniejszą, dla której można zranić najbliższych. Holoubek nie chce za wszelką cenę bronić bohatera. Pokazuje jego wielkość i małość. Jego megalomański Sir za wszelką cenę pragnie akceptacji. Niemal siłą powstrzymuje Lady (Maria Pakulnis), prawie zdecydowaną odejść od niego na zawsze. Dotychczas ignorowaną Madge (Maria Chwalibóg) żegna bardzo ciepło.

Ta rola mówi wiele o tym, jak bardzo ulotną dziedziną sztuki jest aktorstwo. Dlatego po latach będzie się liczyć przede wszystkim pamięć i Sir Holoubka, dobrze o tym wiedząc, prawie żebrze o dobre słowa, Z drugiej strony nigdy nie zapomina o własnej pozycji, o fikcyjnym szlachectwie, które sam wywalczył. Dlatego z upodobaniem wywyższa się, wciąż chce się podobać kobietom. Najwyraźniej widać to w relacji z młodziutką Irenę (bardzo dobra Dominika Ostałowska). Tworząca się na naszych oczach więź starości i młodości ma być ostatnim flirtem zmęczonego człowieka, sposobem na zagłuszenie wszechogarniającej pustki.

Gustaw Holoubek tworzy rolę pełną autoironii, momentami wręcz okrutną. Choć jestem pełen podziwu dla pracy aktora, mam wrażenie, że o Sirze mógłby powiedzieć więcej. Przeszkodził w tym reżyser Krzysztof Zaleski redukując teatralne sceny dramatu. Holoubek gra więc przede wszystkim człowieka, a zapomina o aktorze. Małe znaczenie ma gra bohatera z kreowaną przez siebie rolą Leara. Do końca nie dowiadujemy się, czy Sir ma prawo do megalomanii, bo nie poznajemy jego Leara. Wszystkie sceny z Szekspirowskiej tragedii rozgrywają się bowiem gdzieś na teatralnym zapleczu. Słyszymy tylko dochodzące z off-u głosy.

Nie bez powodu tytułowym bohaterem sztuki uczynił Harwood garderobianego. Norman jest lustrem, w którym odbija się stary aktor. Całe przedstawienie można zbudować na związku Sira i jego wiernego, kochanego i poniżanego, sługi. Niestety, Norman Mariana Kociniaka wydaje się człowiekiem wypranym z uczuć. Nie wierzymy w jego wzruszenia i rozczarowania. Nie przejmujemy się wstrząsającym finałem, gdy dopisuje do dedykacji na autobiografii aktora własne nazwisko. Czy jest to zemsta zza grobu, czy ostateczne wołanie o sprawiedliwość? Patrząc na rolę Kociniaka niełatwo na to odpowiedzieć.

Relacje Sira z Normanem i Lady oparte są na niezwykłym połączeniu miłości i nienawiści. Kociniak nie dostrzega homoseksualnego podtekstu tego dziwnego związku. Właściwie trudno zrozumieć, dlaczego jego Norman znosi te wszystkie upokorzenia.

Z Lady sprawa jest jeszcze trudniejsza. Z dramatu wynika, że postać tę napisano dla aktorki zbliżonej wiekiem do odtwórcy roli Sira. Wówczas przekonywająco brzmi żal za zmarnowanym życiem, niewiara w poprawę losu, lament nad przeszłością i brakiem jakichkolwiek perspektyw. Maria Pakulnis zmuszona jest grać kobietę dużo od siebie starszą. Czyni to z widoczną trudnością, nienaturalnie. Przy takim ustawieniu dramatyczny związek Sira i Lady nie ma żadnej siły.

Podobnie z innymi. Epizody Tomasza Dedka i Andrzeja Żardeckiego są ledwie naszkicowane, Madge Marii Chwalibóg zbyt długo skrywa swe prawdziwe uczucia, i w końcu nie wierzymy w ich niekontrolowany wybuch. Jedynie Dominika Ostałowska tworzy skończoną postać Irenę. To nie jest tylko "łatwa" dziewczyna. W Sirze widzi ciągle atrakcyjnego mężczyznę, a teatr traktuje nie jak drogę do kariery, ale prawdziwą pasję. Być może trochę wbrew tekstowi Ostałowska nasyca Irenę trudno uchwytną szlachetnością.

"Garderobiany" w Teatrze Ateneum pozostawia więc niedosyt. Portret aktora wydaje się nie dokończony. Znakomity Gustaw Holoubek tworzy coś w rodzaju mimowolnego monodramu, a nie o to tym razem chodziło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji