Artykuły

"Iwona, księżniczka Burgunda" w Teatrze Lubuskim

Dramaty Witolda Gombrowicza nadał cieszą się niesłabnącym powodzeniem. Chętnie sięgają po nie teatry (i to nie tylko dlatego, że wypada mieć w repertuarze tzw. pozycje ambitne), coraz chętniej akceptuje je również publiczność. Prapremiera "Iwony Księżniczki Burgunda" - napisanej w roku 1938 - odbyła się dopiero w dziewiętnaście lat później na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie, w reżyserii Haliny Mikołajskiej. Jednak światowy rozgłos przynosi Gombrowiczowi dopiero wystawienie przez Jorge Lavalliego i Jacquesa Rosnera "Ślubu" i "Operetki". Od tej pory jego dramaty wchodzą do repertuaru teatrów w wielu krajach, realizowane są przez najwybitniejszych inscenizatorów.

Fabuła "Iwony..." jest dość przewrotna. Mamy więc groteskowy dwór królewski, jest nań następca tronu książę Filip. Ten spotyka na spacerze Iwonę, dziewczę brzydkie, apatyczne, odpychające, od pierwszej chwili działające mu na nerwy... Wbrew sobie Filip postanawia, iż będzie ją kochał, że się z nią ożeni, właściwie tylko dlatego, iż go tak denerwuje. Iwona staje się na dworze osobą nie przystającą do istniejących układów, niejako je rozbija, rozkłada. Apatyczna, prawie że niema, wystraszona i do tego brzydka, powoduje, iż każdy dopatruje się w niej własnych - skrywanych dotąd - ułomności. Wszyscy pragną się jej pozbyć, po prostu chcą ją zamordować. Wreszcie uśmiercają ją "z wysoka". Bo też zaiste dziwny to dwór. Każdy nań podnieca się na swój sposób, przymierzając się do swojej Wielkości, ważności, możliwości. I nagle ona, wprowadzająca zamęt, obnażająca ich mniemanie o sobie... Dopiero po śmierci Iwony mogą żyć normalnie, po dawnemu.

Ostatnio po utwór ten sięgnął Lubuski Teatr im. Leona Kruczkowskiego w Zielonej Górze, i trzeba stwierdzić, że było to przedsięwzięcie nader udane. Reżyser spektaklu Halina Mikołajska, opierając się na swojej prapremierowej inscenizacji, zrobiła przedstawienie przede wszystkim klarowne i mieszczące się w duchu Gombrowicza, którego didaskaliom w pełni zaufała, co mogło wyjść tylko na dobre. Nic więc dziwnego, że owa groteska autora znalazła swoje pełne odzwierciedlenie na scenie. Intencje reżysera zrozumiał też zespół aktorski. I tak Małgorzata Talarczyk-Mreła "kupiła" tekst Gombrowicza; Iwona jest w jej interpretacji dziewczyną apatyczną, niemrawą, do tego brzydką, która musi budzić niechęć. I co najważniejsze, potrafiła wypunktować fakt, iż nie jest głupia, lecz po prostu jest w głupiej sytuacji. Również Król Ignacy w interpretacji Zdzisława Grudnia jawi się nam jako człowiek zadufany w swojej wielkości, tą wielkością żyjący i na niej opierający rację istnienia swojego dworu.

I rzecz charakterystyczna: aktor czyni to środkami tak prostymi, że można odnieść wrażenie, iż jest to samo życie, a nie teatr; wyrazisty gest, prostota, nie nadużywanie środków technicznych. Z pozostałych ról wspomnieć trzeba o Janinie Buławiance (Ciotka I), która pomimo chwilowej obecności na scenie potrafiła

ująć widownię. Zinterpretowała bowiem tę rolę wręcz na krawędzi przerysowania, co jednak okazało się dobrym posunięciem. Natomiast obsadzony w roli Księcia Filipa Niko Niakas wzbudzał wiele kontrowersji. Mimo wielu predyspozycji aktorskich raził błędami technicznymi i przede wszystkim dykcją. Z kolei pewnym nieporozumieniem wydało mi się obsadzenie w roli Szambelana Romana Tatarczyka.

Mimo tych drobnych uwag, muszę przyznać, że przedstawienie stanowi w sumie znaczące wydarzenie na zielonogórskiej scenie. Nie ma w nim rażących pomyłek aktorskich, obsada została dobrana nader starannie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji