Artykuły

Kto jest kalibanem?

Plan zakomponowany został konsekwentnie: po bokach konwencjonalne kotary, w głębi scenę zamyka perspektywa ogrodu w starym francuskim stylu albo - wymiennie - wizerunek pałacowego wnętrza. Obrazy te mają w sobie coś z iluzyjnej scenografii któregoś z wielkich Bibienów, owych tuzów barokowego teatru, w istocie zaś podkreślają teatralność prezentowanego zdarzenia. Oto rozgrywa się przed nami teatrum ludzkich pragnień, dążeń i złudzeń. Wszystko tu jest sztuczne, stylizowane, ale zarazem gdzieś w głębi - ogromnie prawdziwe. Bajecznie kolorowe orszaki dworskie to przecież swoisty pastisz rokokowych płócien Antoine'a Watteau. Wśród tej feerii barw czarna suknia Iwony dramatycznie kontrastuje z białym kostiumem księcia Filipa. W ogóle kompozycja poszczególnych scen ma w sobie coś z pozornego chaosu barokowej polifonii. "Linie melodyczne" tego widowiska przebiegają nie tylko między bohaterami, ale wewnątrz osobowości. Arystokratyczna królowa Małgorzata okazuje się erotomanką. Subtelny i skłonny do filozoficznych wynurzeń książę Filip ulega morderczym instynktom. Powściągliwy król Ignacy nie tylko popełnił ongiś świństwo, o którym rad by zapomnieć, ale jeszcze teraz poddaje się odruchom prymitywnej brutalności.

Kim jest w tym teatrze pozorów i prawdy Iwona? Czy tylko uosobieniem prymitywizmu? Raczej katalizatorem, który przyśpiesza reakcje psychiczne i ujawnia defekty ludzkiej natury, całą jej przewrotną złożoność i nieograniczone możliwości. W dobrym i złym. Iwona - notabene świetnie grana przez Lidię Piss - nie będąc Szekspirowskim Arielem, jest zarazem jakby odwrotnością Kaliban. Owszem jest w niej jakaś zwierzęcość, lecz zarazem nieomal tragiczne odruchy człowieczeństwa. Któż więc jest Kalibanem? Małgorzata, Filip, Ignacy, Szambelan... w gruncie rzeczy my wszyscy. Wszak pod koniec widowiska wszystkich ogarnia amok: opanowani żądzą mordu, wydają wyrok śmierci na Iwonę. Chcą w niej zabić swoją własne; dwuznaczność w złudnej nadziei, że jeśli rozbiją zwierciadło, to zniszczą również odbitą w nim rzeczywistość. Tymczasem całe widowisko zmierza do wypunktowania wniosku, że nie ma ucieczki przed samym sobą.

Tak, podobała mi się jeleniogórska premiera "Iwony, księżniczki Burgunda". Zarówno jako propozycja inscenizacyjna, jak też, plastyczna. Między stylistyką poszczególnych scen i rozwiązań sytuacyjnych a scenografią istnieje uderzająca jedność. Wszystko jest tu utrzymane w stylu pastiszu, choć chwilami do głosu dochodzi również dość agresywna groteska. Uderza nadto w tym spektaklu troska o każdy szczegół. Kostiumy są eleganckie, lecz jednocześnie skomponowane z tą cienką ironią, która ujmuje w cudzysłów poszczególne postaci, a poprzez nie także sytuacje i wątki. Słowem - intencje reżysera zbiegają się wzorowo z wyobraźnią plastyka, podobnie zresztą, jak ze znakomitą muzyką Bogusława Schaffera.

No i aktorstwo. Jest solidne i dobrze - jeśli można tak powiedzieć - wystudiowane. O Iwonie już wspomniałem - była rażąco niezgrabna w ruchach i ociężała w myśli, ale z błyskami przenikliwej świadomości. Do końca nie wiemy, kim jest naprawdę. Tę właśnie niejasność, niepewność, chwiejność wewnętrznego wizerunku Iwony - Lidia Piss buduje z dużą siła sugestii, mając do dyspozycji bardzo ograniczone środki, jest to bowiem w gruncie rzeczy rola niema, granicząca z konwencją teatru pantomimy. Lidia Piss znalazła zresztą wdzięcznego partnera w Wojciechu Ziemiańskim. Jego książę Filip - chwilami subtelny i melancholijny, kiedy indziej znów gwałtowny i brutalny - ukazuje jakby drogę do groteskowego - czy tylko groteskowego? - piekła własnej duszy i nienagannie mieści się w klimacie przewrotnego moralitetu, jakim jest niechybnie jeleniogórska inscenizacja "Iwony, księżniczki Burgunda".

Na tę dwoistość ludzkiej natury położyli również nacisk Jolanta Szajna (królowa Małgorzata), Stanisław Łopalewski (król Ignacy), Ryszard Wojnarowski (Szambelan), Stefan Miedziński (Kanclerz) czy Bogdan Słomiński (Cyryl). Ba, nawet role mniej eksponowane zostały obsadzone starannie i z dużym wyczuciem możliwości poszczególnych aktorów. Przykładem - nie jedynym zresztą, ale najbardziej przekonywającym - jest Dama w świetnej interpretacji Zuzanny Łozińskiej.

Myślę, że "Iwona" jest jednym z najciekawszych dokonań jeleniogórskiej sceny w ciągu ostatnich kilku miesięcy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji