"Iwona" ciągle współczesna...
Mówiąc o polskim dramacie współczesnym, zawsze wymienia się nazwiska Stanisława Ignacego Witkiewicza i Witolda Gombrowicza. Co prawda śladami tych pisarzy podążało kontynuując niejako ich linię, wielu następców, żadnemu już jednak, chyba tylko poza Mrożkiem, nie udało się odegrać tak znaczącej roli i tak bardzo poruszyć odbiorców.
Obydwaj ci pisarze nadali swym utworom zwariowany nieco kształt, posługując się absurdalną groteską, parodią, pozornym bezsensem.
Te formalne chwyty, tak jak każde zresztą, powinny z czasem zejść na plan dalszy, ustąpić miejsca innym, a od czasu do czasu odkurzane, trącić lekko myszką. Tymczasem, co może dziwić, jest to nadal forma doskonale pasująca do współczesnego widza czy czytelnika. Przekonać się o tym można, przyglądając się bliżej repertuarom teatralnym. Każda premiera dramatu Witkiewicza i Gombrowicza nadal staje się wydarzeniem.
Być może więc owa zwariowana konstrukcja najlepiej oddaje problemy naszych zwariowanych i uwikłanych w rozmaite układy, konwenanse i wzajemne powiązania czasów. Jeśli zaś dodamy do tego, że kryjący się w zewnętrznym bezsensie prawdziwy sens, tych utworów nadal jest aktualny, nadal zmusza do myślenia i zastanowienia, nad wiekiem w ogóle i nad sobą w szczególności, tajemnice współczesnych sukcesów staną się jeśli już nie jasne, to przynajmniej jaśniejsze.
W kontekście tych uwag łatwiej zrozumieć, czemu właśnie po "Iwonę, księżniczkę Burgunda", dramat co prawda nadal awangardowy, ale mimo wszystko jednak klasyczny, "zawodowy" sięgnął "Teatr 77". Sam fakt bowiem, że i scena ta "uzawodowiła się", tego jeszcze nie tłumaczy. W gruncie rzeczy bowiem ten dawny studencki teatr, o którym głośno stało w kraju za przyczyną takich spektakli, a może raczej wypowiedzi teatralnych, jak "Koło czy tryptyk". "Retrospektywa" czy też "Pasja", zmienił się niewiele. Okrzepł, dojrzał, trochę wydoroślał (cóż, lata lecą, ale nadal nie stracił nic ze swej ekspresji i emocjonalności, ze swej drogi atakowania widza zasadniczymi pytaniami. Nie zmieniła się też młodzieżowa publiczność tego teatru ciągle żądna owych pytań, choćby były najtrudniejsze i prorokujące często do mało optymistycznych odpowiedzi.
Budujący spektakl Piotr, Krukowski pozostał wierny Gombrowiczowi, tworząc widowisko niemalże farsowe, celowo przerysowane i wieloznaczne w swej wymowie. Odnaleźć można w nim ślady dejmkowskiej "Operetki", zwłaszcza w pierwszej części przedstawienia.
Gombrowiczowska "Iwona" najogólniej rzecz ujmując, jest sztuka o ludzkich pozach, o sztuczności, o zakłamaniu, o obowiązujących kulturowych konwenansach i o sile tych konwenansów, układów, wzajemnych podchodów i udawań.
To także odnajdujemy na scenie "Teatru 77" Dodatkowego znaczenia nadaje tej inscenizacji aktorska charakteryzacja. Członkowie królewskiego dworu ubrani są w pstrokate, nieprawdziwe stroje, mają ostro podretuszowane twarze, nieprawdziwe gesty. Jedyną normalną jest ta nienormalna - Iwona. Spokojny, zwyczajny strój, zwykła fryzura, nie odbiegające od normy zachowanie. Wszystko to musi budzić i budzi reakcję. Także widzów.
Reżyserskiej koncepcji podporządkował się zespół. Na plan pierwszy wysuwa się zwłaszcza efektowna gra Króla (Andrzeja Podgórskiego), Królowej (Katarzany Spolińskiej) i Szambelana (Tomasza Bieszczada). Stworzyli oni postacie tak, jak chce tego dramat, przerysowane, groteskowe, rozdrgane, skupiające na sobie przez cały czas uwagę. W pamięci, co jest chyba największym komplementem, pozostać muszą, przypominające nieco scenę Szekspira, przygotowywanie się Królowej do zabicia Iwony, chwilowe szaleństwo Króla czy wspólne jego z Sżambelanem spiskowanie za kotarą.
Żeby nie popaść jednak w bezkrytycyzm dodajmy, ze nie obeszło się i bez potknięć. Nie potrafiła, niestety, poradzić sobie z rolą "znaczącej obecności" Beata Maj. Jej Iwona traciła panowanie nad swą twarzą, wypadając tym samym z założonej koncepcji. Razić mogło również niepotrzebne chyba w paru momentach szarżowanie aktorów, dające w rezultacie nie tyle efekt, co efekciarstwo.
Braki te nie są jednak W stanie przesłonie całości obrazu, w sumie klarownego, bardzo teatralnego i myślącego. A to jest przecież najważniejsze.