Kino, kobiety i śpiew
- Ja ten zawód umiem jak nic innego. Dał mi wiele szczęścia, satysfakcji i wierzę - a rozmowa z panią to też potwierdza - że dałem, co umiałem i jak umiałem kilku pokoleniom widzów nie tylko w Polsce - mówi DANIEL OLBRYCHSKI.
Nie do wiary! Daniel Olbrychski [na zdjęciu] - prawdziwa ikona polskiego kina, niezapomniany Hamlet, Makbet i Otello w teatrze - skończył 60 lat. Jak nam wyznaje, przynajmniej przez następną dekadę nie zamierza tracić formy.
Monika Woś: - Wszystkiego najlepszego!
Daniel Olbrychski: - Bardzo dziękuję! Wznoszę zdrowie Czytelników Tele Tygodnia z prośbą o wzajemność.
- Podobno w młodości bardziej niż teatr i kino pasjonował Pana sport. Składał Pan nawet papiery na AWF. Dlaczego ostatecznie aktorstwo zwyciężyło?
- Pasjonowało mnie w życiu bardzo wiele sprzecznych ze sobą rzeczy. Muzyka, literatura i masę wykluczających się wzajemnie dyscyplin sportu. W ich natłoku nie mogłem być wierny żadnej z tych pasji. Dlatego nie zostałem championem w żadnej z nich. Nie zostałem Konstantym Kulką. Nie wydałem tomu poezji. W wyczynie nie osiągnąłem tego, co Zabłocki. Drogosz, Kulej czy Michalczewski. W jeździe konnej, którą umiem najlepiej, nie słuchałem "Mazurka Dąbrowskiego" za złoty medal na olimpiadzie, jak Janek Kowalczyk. Ale to, że dotknąłem bardzo głęboko i serio wszystkich tych rzeczy, służyło mi i służy aż do dziś w zawodzie, któremu się ostatecznie poświęciłem. W moje urodziny reasumuję toastem: "Kino, kobiety i śpiew".
- Sport nadal jest w Pańskim życiu bardzo ważny. Jeździ Pan konno, fechtuje
- Boksuję, jeżdżę na rowerze, gram w tenisa... Inaczej bym zwariował i w moje 70. urodziny i fizycznie, i mentalnie nie byłbym do rozmowy.
- W środowisku funkcjonują opowieści o Pańskich kaskaderskich popisach. Podobno np. na planie "Hrabiny Cosel" spadał Pan na ziemię z galopującego konia dżudockim padem.
Czy któryś z tego typu popisów nie skończył się źle?
- Sam się dziwię, ale jakoś nie. Choć nie ma jeźdźca, łącznie ze mną, który by nie doznał w życiu ciężkiej kontuzji. Na szczęście nigdy nie spotkało mnie to na planie filmowym. Jedną z piękniejszych nagród, jaką w życiu dostałem, jest statuetka na której wyryto napis: "Danielowi - kaskaderzy". Dali mi ją przez szacunek - nigdy nie zarobili na mnie ani złotówki. Nigdy w życiu nie miałem dublera. Nawet w scenach miłosnych!
- Zagrał Pan u największych: Wajdy, Hoffmana, Zanussiego, Kutza, Leloucha, Schlbndorffa, Kaufmana, Michałkowa. Jednak świat poznał Pana dzięki filmom Wajdy. Mówi się też, że to on Pana odkrył, co nie jest prawdą...
- Pierwsza rola filmowa to był Koral w "Rannym w lesie" Janusza Nasfetera. Ale on z kolei wypatrzył mnie w studiu Andrzeja Konica, gdy byłem jeszcze licealistą. Rektor szkoły teatralnej Jan Kreczmar polecił mnie stanowczo, jak wiem teraz, Wajdzie do roli Rafała w "Popiołach" w 64 roku. Miałem szczęście. Ale gdybym był w tym filmie nijaki, nic by z tego dalej nie wyszło.
- Dziś nazywany jest Pan niekwestionowanym królem polskiego kina, idolem, bogiem, ikoną. Czuje się Pan ikoną?
- Królów od wieków w Polsce wybierano na wolnych elekcjach. Idol? Nie wiem, co to jest. Z bogów, przez małe "b", najbardziej lubię Greków - Dionizosa i Aresa. Zachwycają mnie prawosławne ikony. Ale proszę sobie wyobrazić mnie w ramkach na ścianie. Hi! Hi! Hi!
- Zagrał Pan role, o których marzą aktorzy, m.in. Kmicica, Hamleta, Makbeta, Otella, Rhetta Butlera. Czy aktor z takim dorobkiem marzy jeszcze o jakiejś roli?
- Wie pani, pragmatycznie unikam takich marzeń. Na szczęście nie zdążyłem zamarzyć o roli Hamleta, a już ją grałem w Teatrze Narodowym w wieku 25 lat. Nigdy nie przypuszczałem, że Andrzej Wajda sfilmuje "Pana Tadeusza" pod koniec lat 90. Jak więc mogłem marzyć o roli klucznika Gerwazego, którego uważam za jedną z moich najważniejszych ról?
- Mówi Pan o sobie, że wyrósł z polskiej literatury romantycznej i nigdy nie wyzwoli się od czterech wieszczów. Da się wyzwolić od aktorstwa? Byłby Pan gotów zrezygnować z zawodu? A może miał Pan kiedyś chwilę słabości i myślał o tym, żeby aktorstwo porzucić, np. dla polityki, bo przyznaje Pan, że jest człowiekiem "pasji politycznej"?
- Ja ten zawód umiem jak nic innego. Dał mi wiele szczęścia, satysfakcji i wierzę - a rozmowa z panią to też potwierdza - że dałem, co umiałem i jak umiałem kilku pokoleniom widzów nie tylko w Polsce. Zagrałem wiele ról, w których były i takie, gdzie wyrażałem moje pasje polityczne. W literaturze polskiej niemal wszystko polityki i historii polskiej dotyka. Czasami więc schodziłem z ekranu, ze sceny i rzucałem się w wir życia politycznego już jako Daniel Olbrychski. Ale nadal uważam, że każdy powinien robić to, co umie najlepiej. A przede wszystkim uczciwie. Przykłady ogromnej większości polityków III Rzeczpospolitej niestety gorzko mnie rozczarowują.
- Dlatego Pańskim idolem jest Zawisza Czarny?
- Na ten temat mógłbym napisać nowelę. Kim był, kiedy żył, jak umarł. I dlaczego ostatni punkt prawa harcerskiego brzmi: "Na słowie harcerza polegaj jak na Zawiszy". Zawisza był kwintesencją tego, co w historii polskiego rycerstwa najpiękniejsze.