Artykuły

Ślub" we Współczesnym

GOMBROWICZ ZACZĄŁ PISAĆ "Ślub" podczas wojny, skończył w roku 1945. Wydany nie bez pomocy przyjaciół pisarza, utwór tan nie zwrócił większej uwagi "sfer artystycznych Buenos Aires", jak to ujmuje sam autor. Dopiero w 1963 r. wystawił go w Paryżu młody Argentyńczyk, J. Lavelli, wówczas reżyser niezbyt jeszcze znany (ta inscenizacja stała się dla niego pierwszym szczeblem do kariery). Po Paryżu "Ślub" trafił na deski Królewskiego Teatru Dramatycznego w Sztokholmie, gdzie go reżyserował wielki Sjöberg, następnie do Schiller Theater w Berlinie Zachodnim (reż. E. Schröder). Wreszcie, w 1974 r., Jerzy Jarocki wyreżyserował ten arcytrudny tekst w Warszawie. Wespół ze znakomitym zespołem Dramatycznego Jarocki dał nieprześcignioną bodaj na naszym gruncie wersję dramatu Gombrowicza, drugiego po "Iwonie...". Gombrowicz - dramaturg nie miał za życia zbyt wiele szczęścia do teatru. Światowa prapremiera "Operetki" - którą dał w 1974 r. Kazimierz Dejmek słynną inscenizacją w Teatrze Nowym w Łodzi - była niestety jego już zwycięstwem zza grobu. (Pisarz zmarł w Vence w r. 1969). "Ślub", w momencie ukończenia prekursorski wobec teatru absurdu, w chwili, kiedy zainteresowały się nim teatry, był już jedynie piątą wodą po Becketcie i Ionesco. Inscenizacji paryskiej nic nie mogło zagwarantować blasku nowości. Słynne stwierdzenie, że nie ma innego Boga, jak tylko ten, którym człowiek może być dla innego człowieka, w roku 1963 należało już do liczmanów egzystencjalistycznych. Zresztą zdania na temat obiektywnej wartości "Ślubu" są wśród fachowców podzielone, co jednak nie przeszkadza, że dla teatrów i inscenizatorów jest on ciągle nęcącą propozycją.

Utwór ten, odpowiednio spreparowany, ma dzisiaj wszelkie szanse do uzyskania papierów "jedynej polskiej współczesnej sztuki politycznej". (Podobnie jak stało się niedawno z "Szewcami" Witkacego). Świadczy o tym popularność "Ślubu" wśród reżyserów młodego i średniego pokolenia. Porywający inscenizacyjnie gdański spektakl Ryszarda Majora rozbił ostatnio pulę nagród na festiwalu w Toruniu. Obecnie zaś wystawił sztukę Gombrowicza Krzysztof Zaleski, w warszawskim Współczesnym. To dobrze, że teatr nasz, w trudnym dla siebie okresie, nie wyrzeka się ambicji robienia teatru politycznego, wykorzystując w tym celu utwory z prawdziwego zdarzenia. Nie zadowala się doraźnymi montażami, reportażami, które nie tak dawno usiłowały konkurować ze zmieniającą się z dnia na dzień rzeczywistością, przeważnie bez sukcesu. Nie zawsze jest natomiast powód do radości, jeśli inscenizacja staje się dla widowni pretekstem do aplauzu, w którym właściwie nie jest ważne, co autor i reżyser ma sam do powiedzenia. Gdy wychwytuje się z tekstu oderwane kwestie i klaszcze "ni priczom", bo - zdarza się - oklaskiwane zdania nawzajem sobie przeczą...

"Ślub", wyreżyserowany przez Krzysztofa Zaleskiego, kolejna wrześniowa premiera stołeczna, na pewno nie jest przedstawieniem obliczonym na tego rodzaju odbiór "aluzyjny". A przecież pewną "polityczność" zamysłu reżysera (aczkolwiek nie jest ona prowadzona konsekwentnie przez cały spektakl) zdecydowanie się wyczuwa. Wypreparowując tekst Gombrowicza z wszelkiej swojskości (tak bardzo nb ważnej w "Ślubie", grającej na zasadzie kontrapunktu z "uniwersaliami") reżyser dał propozycję raczej teatralnie ascetyczną. Postąpił tedy odwrotnie niż jego gdański kolega, Ryszard Major z Teatru "Wybrzeże". Obawiam się, że "Ślub" warszawski nie zrobi furory wśród publiczności stołecznej, gdyż jest rodzajem "teatru politycznego", o wiele szlachetniejszym niż ten, do jakiego publiczność warszawska, tak łasa na aluzje, zdążyła się przyzwyczaić. I jakiego wciąż łaknie. Co nie oznacza, że łatwo się z propozycją Zaleskiego do końca zgodzić.

Henryk w spektaklu Zaleskiego jest bardziej Hamletem z polonistycznych lektur niż bohaterem Gombrowicza z krwi i kości. Jest on odpryskiem wykładów Jana Kotta o szekspirowskich jatkach, którymi wielki człowiek ze Stratfordu próbował zgłębić istotę władzy i jej deprawujący wpływ na możnych tego świata. Stanowczo to nie Hamlet Anno 83, z naszego tu i teraz. Już raczej "Hamlet" w ogóle. Być może Hamlet 74?...

Z przedstawienia, które Zaleski zrobił w maju owego roku z kolegami, dziś grającymi na zawodowej scenie, wówczas jeszcze studentami warszawskiej PWST. (Przedstawienie szło potem przy pełnej widowni przez dwa lata w Starej Prochowni). Tylko dlaczego ten Zaleskiego "Hamlet 74" jest tak długi (czytaj: nudny?). Czemu, oglądając go, nie jesteśmy pewni, z jakich to powodów Gombrowicza - tego od "Ślubu" - "kochać mamy" mianowicie? Czy nie dlatego jedynie, że "wieszczem był"?... Prawdopodobnie.

Pisze Gombrowicz: wzorem był mi "Hamlet" i "Faust", ale jako format jedynie. - Inscenizator idzie wiernie tym tropem. Jego prawo. Ale co, choćby o autorze, mówi nam ów komentarz, poza tym, iż miał on ambicje dorównania. Największym (w "Ślubie" bodajże nie spełnioną)? Co mówi nam ten komentarz w 1983 r. o Gombrowiczu ważnego dostatecznie, abyśmy jego treść przekładali ponad treści samego utworu?...

Nie będąc równy formatem sztukom Szekspira i Goethego, przynosi jednak "Ślub" sporo gorzkich spostrzeżeń o metafizycznej, by tak powiedzieć, kondycji narodu po kataklizmie drugiej wojny. Czy, ściślej, o kondycji polskiej inteligencji ziemiańskiego pochodzenia. (Jak wiadomo, Gombrowicz mówi zawsze przede wszystkim o sobie). Te spostrzeżenia mają jednak dla inscenizatora wagę drugorzędną. Otóż to, co się liczy dla Zaleskiego w pierwszym rzędzie, pozostawia nas, Anno 1983, dziwnie chłodnymi. Daje oręż do ręki tym, co, jak Sandauer, uważają tę sztukę za utwór wtórny.

Reżyser widzi "Ślub" co prawda w groteskowej deformacji (w jakiej by się pomieścił świetnie i Witkacy), lecz bez wojennych i polskich realiów. Bardzo wyraźnie lokujących akcję w miejscu oraz w czasie. Bohaterowie sztuki, Henryk i Władzio, są w tekście, że przypomnę, żołnierzami polskimi na froncie ostatniej wojny we Francji. Sen, jaki Henryk śni (co jest właściwą akcją sztuki), przenosi go do przedwojennego polskiego dworu, gdzie się urodził. Ten dwór po wojnie rzeczywiście nie ma sensu. Ale też jak znacząco wygrywa ów fakt autor! Degradacja dworu w karczmę jest wielką metaforą. To przecież jest krach świata, załamanie się wartości, w jakie wierzył bohater. Henryk zaś to swoiste przedłużenie ciągu wielkich bohaterów, postaci ze sztuk "wieszczów" właśnie. Tych, co to "byli", i już nie są. Nie bez powodu Henryk Gombrowicza nosi to samo imię co bohater "Nie-boskiej...".

Tymczasem, czyniąc go w swoim spektaklu kimś światopoglądowo i narodowo niedookreślonym, Zaleski z miejsca przenosi cały dyskurs na piętro abstrakcyjnych dociekań i zabawy w formę. Zabawy - która w Starej Prochowni być może się udała - z przestrzenią teatralną. Hamlet? zapewne. - Książę? ale skądże. Z jakiego Elsynoru? W jakiej "Danii"? - na te pytania widz nie otrzymuje odpowiedzi. Jeśli Witkacy bez polskości zostaje jednak Witkacym, to "Transatlantyku" bez histrionicznie przeżywanego "kompleksu" nie jest jednak Gombrowiczem...

Właśnie tę swojskość, polskość, dyskontowali Jarocki z Krystyną Zachwatowicz w swojej inscenizacji sprzed dziewięciu lat. Henryk (rewelacyjny Piotr Fronczewski!) i Władzio plątali się po scenie Dramatycznego w mundurach i w beretach żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Rozległa przestrzeń była jak wnętrzem hangaru, z zarysami rozbitego może samolotu. "Sen" ją przemieniał w zdeformowaną wizję szczątków domostwa w Kraju, gdzie nawet "zjawy" - Ojca, Matki i Mani - nosiły strzępki żołnierskich mundurów wyglądających teraz jak szmaty. Rozpięta na dwu biegunach - Dom i Świat - oniryczna akcja dopiero teraz zyskiwała głębszy sens.

Nie wiem, co obróciło się przeciwko Zaleskiemu w większym stopniu. Sposób, w jaki ów zdolny przecież reżyser (w 1974 jeszcze polonista na UW) obszedł się z tekstem, naczytawszy się komentarzy Mistrza, a zignorowawszy utworu tego jądro? Czy też sprawiło mu kawał paskudny tutejsze genius loci? Na deskach Współczesnego cała wizyjność "Ślubu" wypada nader zdawkowo teatralnie. "Jawa", na której Henryk - serio prowadzi swój monolog, nie miesza się co prawda z zabawną groteską, jakiej bywa uczestnikiem i zarazem obserwatorem. Ale granica między nimi jest tylko markowana. Koszmar wreszcie, którego Henryk jest sprawcą, i nad którym by pragnął zapanować, jest koszmarem "na wiarę". Co zresztą wydaje się logiczną konsekwencją reżyserskiego założenia, akcentującego "mentalny" charakter tego, co oglądamy na scenie.

Skrajna pudełkowość sceny we Współczesnym, atmosfera ścieśnienia - na pewno Zaleskiemu nie pomogły. To fakt, że warunki predestynują tę scenę do całkiem innego repertuaru. Ale oglądaliśmy tutaj przecież "Tango" i "Czekając na Godota", "Matkę" i "Zamek w Szwecji". Wszystkie tamte inscenizacje operowały jednak konkretem ludzkim, psychologią, nawet jeśli zdeformowaną, to w tej swojej deformacji znaczącą. Krzysztof Zaleski konkretu zdaje się jednak nie lubić. Zdecydowanie, przedkładając nad ów konkret abstrakcyjny dyskurs wysnuty z didaskaliów - daje nam coś w rodzaju "formy do sześcianu", miast teatru z krwi i mięsa. "Teatr ubogi" w jego interpretacji, pod pretekstem arcytrudnego utworu Gombrowicza, prezentuje się jak niżej: tu znakomity popis solowy, szkoda, iż rzadki, Czesława Wołłejki (Ojca) lub nie mniej znakomitej roli Matki Krystyny Tkacz, tutaj ciekawa transformacja scenografii z "uniwersalnie obojętnej" w znaczący scenograficznie akcent (jabłko Mani), a potem - dziura znowu. I tak to leci aż do końca, do monologu Wojciecha Wysockiego (Henryk), gdzie zostaje wyłożone credo Gombrowicza.

Mówi, przekonujący wreszcie młody aktor: "dajcie mi człowieka..". I: "nie ma dla mnie innej boskości niż tylko ta, która się z ludzi rodzi". Tylko tyle? -. pytamy z ulgą. I to całe objawienie? Można w nie wierzyć lub nie. Lecz jeśli to miał nam reżyser do powiedzenia, to po co się rozpraszał po drodze na krwawe szekspirowskie jatki? Bo one od jakiegoś momentu zdawały się skupiać gros jego uwagi. Cóż, wypada żałować, że Krzysztof Zaleski nie poderwał matce Henryka tych kilometrów włóczki choćby, z której matka Leona - Mikołajska wysnuwała kiedyś niekończącą się pończochę... Przedstawienie sprzed wielu lat zostało przeniesione mechanicznie w zupełnie obce jego założeniom wnętrze. I oto mamy efekt. Szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji