Artykuły

Odbicie w wodzie

GDYBY fenomenem Witolda Gombrowicza chciał na dobre zająć się psycholog, uwzględniłby następujące cechy, odbite jak w lustrze, w dziełach.

Przeszedłby obok naturalnej pychy pisarskiej, uzasadnionej tym, że wczesne osiągnięcia na polu prozy: "Pamiętnik z okresu dojrzewania" i "Ferdydurke" dały autorowi przebojem zauważalne miejsce w literaturze polskiej, a po pewnym czasie także światowej. Zatrzymałby się nad snobizmem, tym dość pospolitym motorem do pięcia się wyżej i w dziełach i w życiu prywatnym. W połączeniu z pychą snobizm skłaniał do wyobcowania odosobnienia. Dodajmy do tego pracowitość w zadaniach sobie stawianych przy lenistwie w zadaniach, do których nie przywiązuje się wagi. Można by jeszcze mnożyć cechy charakteru, ale na pierwszym miejscu trzeba by postawić narcyzm.

Narcyzm polega na skupieniu się na sobie samym, zapatrzeniu się w siebie. Mityczny starogrecki Narcyz zapatrzył się w swoje odbicie w wodzie strumienia aż na śmierć!

Narcyzm jest naturalny u niemowlęcia i dziecka, staje się spaczeniem u młodzieńca, psychiczną dewiacją i chorobą w późniejszym wieku. Skłonny do narcyzmu dorosły człowiek może go przewalczyć, o ile posiada krytycyzm i ma absorbujące zajęcia, zwłaszcza artystyczne, wyprowadzające z egocentrycznej obsesji. W przypadku Gombrowicza, którego mocny umysł wsparty był krytycyzmem i dowcipem, powstały piękne dokumenty samoterapii z infantylizmu i egocentryzmu w postaci książek.

CZYM innym, jak nie rozprawieniem się ze zdziecinnieniem własnym i powszechnym, było "Ferdydurke". Napisany potem "Ślub" Jest jakby wyrwaniem z siebie nie wytrzebionych jeszcze pędów zdziecinnienia. Ponieważ zaś w naszym srogim stuleciu, o dziwo, nienaturalne przedłużanie dziecięctwa niemal światową plagą społeczną, "Ślub" kusi do prezentowania na scenach i szukania odzewu u publiczności, co też uczynił obecnie Teatr Współczesny w Warszawie, wystawiając tę sztukę w inscenizacji i reżyserii Krzysztofa Zalew-skiego.

Oglądałem na scenie "Ślub" trzy razy: przed laty w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, niedawno w Teatrze "Wybrzeże" w Gdańsku, teraz znowu w Warszawie w Teatrze Współczesnym. Za pierwszym razem jako rewelację i repertuarową i artystyczną, za drugim jako pole do spostrzeżeń na temat znaczenia tego utworu i teraz jako ich potwierdzenie. W rezultacie dwukrotnie reagowałem na widowisko gorąco, z aplauzami i sprzeciwami, a teraz, za trzecim razem, spokojniej i ozięblej. Czyżby Gombrowicz należał do tych autorów, którzy za pierwszym razem budzą większe wrażenie niż potem, w miarę opatrzenia się? A może obecna inscenizacja sama w sobie była mniej przemawiająca do wyobraźni? Może...

POZOSTAWIAJĄC na boku oprawę scenograficzną Wiesława Olko, Krzysztofa Baumillera i Ireny Biegańskiej, muzykę Jerzego Satanowskiego, układ tańca Wandy Szczuki i przygotowanie wokalne Darii Iwińskiej, zajmijmy się interpretacją aktorską. Otóż w ciągu całych trzech aktów przy starannym w zasadzie opracowaniu wszystkich siedmiu postaci, jedynie Czesław Wołłejko w roli Ojca przemieniał się w miarę rozwoju akcji i okoliczności. Rozwijał gamę psychologicznych przeistoczeń, zaś scena z filiżanką kawy podczas dyplomatycznej rozmowy to prawdziwe arcydziełko. Umiejętność przeistoczeń i przechodzenia od komizmu do tragiczności budzi podziw u tego artysty.

Natomiast Krystyna Tkacz jako Matka od razu tworzy przekonywającą zindywidualizowaną postać, ale trwa do końca w narzuconym sobie wzorcu kilku schematycznych odruchów. Jeszcze jaskrawiej to występuje u Marii Pakulnis w roli Mani. Po pierwszym akcie chce się ją pochwalić za stworzony typ kocmołucha, a tu w drugim i trzecim akcie nic nie wnosi nowego.

Wojciech Wysocki w roli Henryka dostał rolę popisową. Ograniczył ją jednak do interpretacji realistycznej, naturalnej - jakby jak najnormalniejszy bohater znalazł się w niesamowitych okolicznościach, ale sam cały czas obracał się w ramach urealnionego psychologizmu. Ale "Ślub" jest sztuką sennych: majaczeń skonfrontowanych z naporem prostackiego trywializmu. Postać wiodąca powinna rozporządzać większą gamą zagrań w sztuce ocierającej się o nadrealizm.

Grzegorz Wons jako Władzio wciela osobowość bierną i poza sceną pogodzenia się z samobójstwem nie ma wielkiego pola do gry, zaś inscenizacja zaoszczędziła mu jaskrawych efektów.

Jaskrawy powinien być, względnie może być Pijak. W wykonaniu Adama Ferencego jest jednak przejaskrawiony. Pijacką i burzycielską pasję tej postaci Ferency tak uzewnętrznia w mimice i geście, jakby była sztuczna, a nie tkwiąca obsesyjnie w głębi tej istoty.

Marcin Troński w roli Kaclerza tworzy także postać jakby ulepioną, a nie wyrzeźbioną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji