Artykuły

Gombrowicz!

Witold Gombrowicz - jeden z czołowych pisarzy naszego XX-lecia, to w odczuciu przeciętnego odbiorcy sztuki postać nieco mityczna. Nie dlatego, że znalazłszy się z chwilą wybuchu wojny za Oceanem, Gombrowicz do kraju już nigdy nie powrócił. Dlatego, że twórczość jego docierała do nas w okresie powojennym nie w pełni - poprzez dwie wydane przed blisko dwudziestu laty książki ("Ferdydurke", i druga, zawierająca "Trans-Atlantyk" i "Ślub"), kilka drukowanych po czasopismach fragmentów "Dziennika" oraz poprzez sporadyczne inscenizacje teatralne ("Iwony, księżniczki Burgunda" i dopiero w ostatnim roku - "Operetki" i "Ślubu").

Szczególnie ów "Ślub", którym od początku swej reżyserskiej kariery zafascynował się Jerzy Jarocki, realizując sztukę zarówno w teatrze studenckim, jak na Zachodzie, owiany był niemal legendą. Dopiero przed rokiem objawił się on w warszawskim Teatrze Dramatycznym - jako polska prapremiera; słynny spektakl, oczywiście w inscenizacji Jarockiego.

Dzisiaj "Ślub" - jako sceniczne dzieło Krystyny Skuszanki - oglądamy w Krakowie. Jest to zarazem pierwsza sztuka Gombrowicza, wystawiona w naszym mieście. Wydarzenie wiec wielkiej rangi artystycznej.

Dziwny to utwór ów gombrowiczowski "Ślub". Surrealizm ociera się tu o naturalizm, groteska o parodię, senne majaczenie o filozoficzną dysputę. Jedni krytycy przyrównują go do największych dzieł naszej romantycznej dramaturgii inni (Artur Sandauer) przydają miano "potworkowatości". Podobnie jak forma, wieloznaczna i pozwalająca na różnorodną interpretację jest i treść, idea sztuki. Można odczytywać "Ślub" jako utwór uniwersalny - o walce człowieka z Formą, o wzajemnych międzyludzkich relacjach, wzajemnym tworzeniu się i wzajemnym zniekształcaniu ludzi przez ludzi. A można uznać po za dramat - dyszący polskością. Ktoś ujrzy w nim rzecz abstrakcyjną, poza miejscem i czasem, chorobliwe, senne rojenia. Inny odbierze jako spowiedź duszy autora: polskiego pisarza, przeżywającego II wojnę światową na emigracji.

To właśnie wydobywa w swej inscenizacji "Ślubu" Krystyna Skuszanka. Krakowskie przedstawienie sztuki Gombrowicza jest bardzo polskie i bardzo osobiste. Za jego motto uznać by można wypunktowany przez reżyserkę fragment finalnego monologu, Henryka: "Na darmo chciałbym wydrzeć się z siebie do was. Tak, jestem uwięziony". Ta apostrofa głównego bohatera sztuki to jakby wołanie samego pisarza, pędzącego emigracyjny żywot z dala od kraju, od rodzinnych Małoszyc, które ukazują się w śnie Henrykowi. Ujawniające się w sztuce obsesje jej bohatera, to oczywiście obsesje samego autora. A więc koszmar wojny i zabijania, groza przemocy i dyktatury (Henryk, zdobywający koronę poprzez zdradę i zbrodnię, to jakby reminiscencje hitleryzmu) i jeszcze - groźba pijaństwa, gwałtów, zdziczenia obyczajów, tęsknota za człowieczeństwem. A nad tym wszystkim góruje myśl o bliskich, o kraju i świadomość - bezsiły, niemocy, psychicznego uwięzienia.

Jest "Ślub" bez wątpienia w swej ostatecznej wymowie dramatem o - niemocy, W tym zbiega się z "Weselem" (od tytułu poczynając, więcej można by znaleźć skojarzeń z dziełem Wyspiańskiego). Odczuwa się to w przedstawieniu, w którym w pewnym momencie wyraźnie przebija się sparafrazowany muzyczny motyw: "Miałeś chamie złoty róg". (Oryginalna, bardzo silnie współgrająca z inscenizacyjnym zamysłem muzyka Adama Walacińskiego). Inne wyraźne skojarzenia, ujawniające się w krakowskim przedstawieniu "Ślubu", to paralele z wrocławską inscenizacją Skuszanki - Krasowskiego "Rzeczy listopadowej" Brylla. Podobne - czarne, jakby przyprószone popiołem, kostiumy dworu, podobny rytm tanów) i śpiewne apostrofy. Jeszcze jeden to akcent polskości - poprzez narodowy romantyzm scenicznego odczytania dzieła Gombrowicza.

Dzieła jakże bardzo rodzimego także przez swój język. Język trudny, drażniący, niejednego może i rażący swą brutalnością, ale jakże silny, barwny, bogaty, dowcipny, potoczysty. Język, w którym elementy dostojnej staropolszczyzny stykają się z jędrną gwarą warszawskich przedmieść, w którym sztuczność graniczy z prostotą i naturalnością. A język, słowo i, rzecz jasna, jego interpretacja - ma w tej sztuce znaczenie szczególne, jako że rzecz cała jest walką człowieka ze słowem, jest stawaniem się człowieka poprzez słowo, wyrażające jego osobowość, jego wnętrze.

I jeszcze "polskie" dekoracje (Wojciecha Krakowskiego). Abstrakcyjne z pozoru, zamiast, jak chce autor - "fragmentów zniekształconego kościoła" - prezentujące dziwaczną piramidę pustych skrzynek po piwie. Piramidę, na wstępie spektaklu rozpadającą się z hałasem, a w jego finale nieruchomiejącą w groteskowym kształcie. Czyż owe skrzynki, które straszą dziwacznymi stertami po naszych ulicach, drewniane skrzynki, istny anachronizm w dzisiejszych czasach, nie stwarzają - poza swą symboliczną wymową: wszechwładztwa formy i rozpadania się formy - także swojskiej, rodzajowej wręcz atmosfery?...

Nie ma w naszym teatrze żadnych tradycji gombrowiczowskiej sztuki aktorskiej. Czy krakowscy realizatorzy właściwie, wymownie i wyraziście przekazali nam wieloznaczny, niełatwy tekst "Ślubu"? Czy potrafili stworzyć swoisty nastrój gombrowiczowskiego dramatu, w którym "wszyscy udają siebie samych"? Wydaje mi się, że tak.

Przede wszystkim słowa uznania należą się młodemu odtwórcy jakże trudnej i męczącej (przez cały spektakl na scenie!) głównej roli - Krzysztofowi Jędryskowi, który z umiarem zagrał łożona, postać Henryka, w miarę rozwoju akcji coraz bardziej przekonująco i przejmująco rysując jego sylwetkę. Znakomitą postać Ojca-Króla - bardzo oszczędnymi, a jakże wyrazistymi środkami aktorskimi - stworzył Mikołaj Grabowski. Zdolny ten artysta pokazać nagle nowe oblicze swej aktorskiej sztuki o wyraźnych predyspozycjach charakterystyczno-groteskowych. I jeszcze świetna postać Pijaka w interpretacji Pawła Galii.

Mniej przypadło mi osobiście do gustu ustawienie postaci kobiecych. Matka - Królowa Anny Lutosławskiej (zagrana może i zgodnie z zamieszczonymi na wstępie sztuki wskazówkami autora) - za sztuczna chyba i za dziwaczna. Anna Wyrodek jako Matka nazbyt wulgarna i odrażająca, interesująca dopiero w drugiej części spektaklu, gdy gestem i mimiką przekształca się w uosobienie niewinnej dziewczyny.

Cały zespół, doskonale skomponowany, doskonale zgrany, z pełną umiaru nutą satyry i groteski, demaskujący "świat wiecznej gry", tworzy przedstawienie wybitne, mądre, głębokie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji