Artykuły

Goście górą

Kończy się jeden z najsłabszych teatralnie sezonów ostatnich lat - Kraków znowu omijają szerokim tukiem reżyserskie gwiazdy, zamykają się nieliczne niezależne teatry, a sceny repertuarowe wyraźnie dopadł kryzys. Nie, nie będę wskazywać palcem, przyznajcie sami - na premiery jeździ się dziś do Warszawy, Wrocławia i Wałbrzycha, nawet do Opola. Dlatego dziś będzie przede wszystkim o gościach - pisze Justyna Nowicka w miesięczniku Kraków.

Premier jest mniej, wśród zapowiadanych niepokojąco zwracają uwagę kolejne monodramy. Kraków przestaje być miejscem ryzykownych projektów twórczych, staje się przystankiem dla przeciętniactwa.

Pod proroczym hasłem

Temat tegorocznych krakowskich Reminiscencji Teatralnych wydał mi się wizjonerski. Demontaż utopii odnosił się zarówno do 35. urodzin jednego z najstarszych przeglądów scenicznych w Polsce, trafnie diagnozował też moment, w którym znalazł się dziś cały krakowski teatr.

Reminiscencje były w tym roku krótkie i składały się z pięciu spektakli, w tym trzech zagranicznych. Magdzie Grudzińskiej, która od kilku lat z powodzeniem szefuje festiwalowi, udało się ściągnąć do Krakowa prawdziwe wydarzenia: kolejny spektakl Alvisa Hermanisa z Rygi, uwielbianego w całej Europie Pippo Delbono (w Krakowie był po raz pierwszy), wreszcie Rimini Protokół] - teatralny kolektyw założony przez trójkę absolwentów Instytutu Wiedzy o Teatrze w niemieckim Giessen. Trzy różne stylistyki, trzy bardzo różne przedstawienia pokazały nierównolegle drogi, jakimi wędruje dziś teatr w Europie - od poezji po teatr społecznie zaangażowany, skupiony na testowaniu idei i społecznych problemów. Wizje skrajnie autorskie, zawsze jednak zanurzone w tym, co tu i teraz. Świetna lekcja teatru, szkoda, że na widowni trudno było znaleźć dyrektorów krakowskich scen.

Realizowane przez Rimini Protokoll inscenizacje mają formę teatralnego eksperymentu, akcji artystycznej czy słuchowisk radiowych. Twórcy śledzą wydarzenia we współczesnym świecie, a potem przedstawiają je w opracowanych przez siebie i przetworzonych dramatycznie tekstach. Osiągają dzięki temu teatralny efekt, który porównać można z filmem dokumentalnym. Zespól stał się znany także na arenie międzynarodowej, kiedy w 2002 roku, po przenosinach Bundestagu do Berlina zainscenizował jego posiedzenie w dawnej bońskiej siedzibie z udziałem publiczności. W Krakowie niemieccy artyści zaprezentowali wielokrotnie nagradzany spektakl "Karol Marks: Kapitał, tom pierwszy" [na zdjęciu] - projekt, w którym grupa aktorów-naturszczyków zwanych przez twórców "świadkami dnia codziennego" konfrontuje swoje niespecjalnie imponujące życiorysy z tekstem Kapitału. Chronologicznie spektakl obejmuje ostatnie lata komunizmu, aż do naszych czasów. A tytułowy kapitał - ciągłe w ruchu, ciągle w cenie, wciąż dramatycznie ważny dla ludzkich losów. Niemcy traktują temat ironicznie i dowcipnie, nigdy nie pozwalając sobie na kpinę czy groteskę, zawsze z szacunkiem dla aktora i jego prawdziwej przecież historii. Niemała to sztuka.

Poezja Hermanisa

Spektakl Alvisa Hermanisa "Sound o fSilence" to opowieść o dojrzewaniu w Rydze w latach 60. Aktorzy odgrywają bez słów kolejne sceny, nic nie mówiąc bawią się, zakochują, czytają książki czy wreszcie biorą śluby, a wszystkiemu towarzyszą piosenki Simona i Garfunkela. Można usłyszeć nie tylko te najbardziej znane, jak tytułowy "Sound of Silence" czy "Mrs Robinson", ale i mniej popularne - razem tworzą one łagodny, ale wciągający rytm spektaklu Hermanisa. Muzyce podporządkowane jest też życie bohaterów spektaklu - razem słuchają płyt, za pomocą słoików podsłuchują, czego słuchają sąsiedzi. Piosenki są jednak czymś więcej - w mitologii łotewskiego reżysera stają się symbolem łagodnej krainy młodości pełnej książek, mlekiem i miodem płynącej.

Podczas całego spektaklu nie pada ani jedno słowo - w tej utopijnej krainie przeszłości nie ma miejsca na słowa - wystarczają gesty, podawane sobie książki czy częstowanie się nawzajem mlekiem. Inscenizacja Hermanisa jest jednocześnie zbiorem kliszowych skojarzeń z latami 60. - inspirowane tą dekadą są nie tylko kostiumy i scenografia, ale i niektóre sceny - dokładne kopie fragmentów "Powiększenia" Antonioniego czy czechosłowackiego filmu "Stokrotki". Zapożyczenia w spektaklu Hermanisa jednak nie rażą, a zachwycają, nie są natrętne, a wydają się naturalne. Sukces łotewskiego reżysera zdecydowanie jest też zasługą jego aktorów - na scenie oglądamy czternaście osób, siedmiu mężczyzn i siedem kobiet, które tworzą jeden sceniczny organizm. To dzięki nim narracja staje się wiarygodna i wzruszająca, pozbawiona śmieszności i patosu opowieści o tym, że kiedyś było lepiej.

Spotkanie z legendą

"La rabbia" - Wściekłość to spektakl Compagnia Pippo Delbono poświęcony Pasoliniemu i jego filmowi pod tym samym tytułem. Film Pasoliniego składał się ze zmontowanych fragmentów filmów dokumentalnych dotyczących przejmowania władzy i przemocy, spektakl Delbono to też swoista składanka. Rozpoczynają wyliczenie, czyje dzieła będą wykorzystywane - przy mikrofonie stoi reżyser i do niego właśnie należał będzie głos w spektaklu. Reszta Compagnii będzie wykonywać swoje "numery" na wysypanej trocinami jak arena cyrkowa scenie. Pippo Delbono opowiada w tym spektaklu niezwykłą opowieść, czy raczej fragmenty różnych opowieści, mówi o swoim ojcu i cytuje Rimbauda,

opowiada o rzezi w Mediolanie i krzyczy: "Kochaj mnie na zawsze". Jego głos wciąga, hipnotyzuje, uwodzi. Na scenie dwóch mężczyzn, miłosna próba sił, później aktor przebrany za kobietę w bardzo wysokich szpilkach śpiewa do mikrofonu. Bobo, który przeżył 50 lat w szpitalu psychiatrycznym, na scenie teatru-cyrku występuje jako anioł. Strzępy opowieści na granicy.teatru i konfesji tworzą całość na długo zapadającą w pamięć widza. Spektakl Delbono jest niezwykle osobisty, ma w sobie rzadko spotykaną czystość, trudno zobaczywszy, pozbyć się go z myśli.

Łaźnia kończy sezon

Po głośny tekst Nikosa Kazantzakisa "Ostatnie kuszenie Chrystusa" sięgnął w Łaźni Nowej Marcin Wierzchowski - to była ostatnia w Łaźni premiera w tym sezonie teatralnym. Łaźnia szuka swojego miejsca - nigdy nie stalą się teatrem repertuarowym sensu stricto, nie ma swojego zespołu. Twórca Łaźni, niestrudzony Bartosz Szydłowski coraz częściej proponuje widzom działania przygotowane w formie projektów - to nowoczesny, dobry dla teatru sposób myślenia, niestety jednak nie zawsze gwarantujący artystyczne sukcesy.

Marcin Wierzchowski dał się poznać jako twórca zbudowanego na mistyfikacjach spektaklu Supernova - jednego z najciekawszych ponoć wydarzeń poprzedniego sezonu. Wcześniej zajmował się grecką tragedią, Witkacym i de Sadem, realizował także przedstawienia dla dzieci. Jest absolwentem krakowskiej PWST, uczniem Krystiana Lupy.

W swoim "Ostatnim kuszeniu" Wierzchowski odwołuje się do słynnej powieści greckiego pisarza i filozofa w sposób luźny, przywołując przede wszystkim motyw ofiary, jaką składa Jezus. Reżyser nie nawiązuje jednak do postaci Jezusa historycznego ani biblijnego, podejmuje natomiast grę z własną twórczością wprowadzając na scenę postaci ze spektaklu "Supernova". Zawsze ciekawy zabieg "teatru w teatrze" niestety tu nie dla wszystkich będzie czytelny.

Należałam do tych widzów, którzy mimo renomy przedstawienia i podjętych starań nie upolowali "Supernovej" w kapryśnym repertuarze Łaźni. Mea culpa. Ale czy tak naprawdę znajomość "Supernovej" miała znaczenie dla "Ostatniego kuszenia"? - tego orzec nie potrafię. Na scenie pojawiają się postaci oraz duchy z pierwszego spektaklu Wierzchowskiego: reżyser, który popełnia na scenie samobójstwo oraz jego asystentka, która w hołdzie mistrzowi przygotowuje spektakl o Jezusie. Prawdziwym bohaterem Ostatniego kuszenia jest jednak aktor - człowiek, który nie ma zagrać Chrystusa, a "stać się nim", jak mówi reżyserka.

Rzeczywiście, jest w roli Szymona Czackiego coś z proroczego natchnienia, ze zdolności do podjęcia absolutnego poświęcenia. Ciekawa jest postać reżyserki (Karoliny Sokołowskiej), wycofanej, jakby autystycznej, konsekwentnie wymagającej jednak od aktora kolejnych poświęceń. Niestety, poza wyraziście zarysowaną relacją pomiędzy nimi, reszta spektaklu grzęźnie gdzieś w mętnawych, psychologizujących czy filozofujących debatach, dość nieatrakcyjnych z perspektywy zasad widowiska teatralnego; na tle akwarium z rybkami, tapety z chmurami czy widoku morza toczą się niespieszne (oj, bardzo niespieszne) rozmowy... Trudno do końca powiedzieć o czym, bo ich niespieszny rytm każe błąkającej się uwadze skoncentrować się w końcu na harcach małych rekinów czy kształtach cumulusów... Zasłonę miłosierdzia opuściłabym na grafomańskie rojenia na temat Nowej Huty-Ziemi Obiecanej. Trudno dać się skusić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji