Artykuły

Tragikomedia w formie operetki

Państwowy Teatr Muzyczny w Słupsku wystartował - i to z sukcesem. Maciej Prus, który wespół z Jerzym Satanowskim dzierży kierownictwo artystyczne nowej placówki, zastrzega się, iż jest to nie tyle "klasyczna" scena muzyczna, co teatr używający muzyki, akcentujący bardzo interpretację, opierający swe spektakle na zespołowości bez indywidualnego gwiazdorstwa itd., itp.

Inauguracja nowej sceny była zarazem przykładem tego, jak różne mogą być spektakle, inscenizacje - przez ten sam teatr tworzone. Zaprezentowano tu dwa "premierowe garnitury"; bez większego wrażenia przeszły dwie opery Mozarta: "Bastien i Bastienne" (stworzył ją w wieku... 12 lat) i "Dyrektor teatru", do których libretto napisała Joanna Kulmowa. Wyszedł spektakl dość nudny, słabo zagrany, nieatrakcyjny głosowo, w którym na podkreślenie zasługują jedynie wielkiej urody kostiumy Zofii Wierchowicz. I oczywiście mozartowska muzyka, która jednak sama nie wystarcza dla stworzenia spektaklu teatralnego.

"Operetkę" Witolda Gombrowicza ujrzeliśmy w innej reżyserii (Maciej Prus), z innymi aktorami - a i wrażenie było diametralnie różne. Złożyło się na to wiele przyczyn - w decydującej mierze oczywiście samo tworzywo. Gombrowicz, mimo iż z nonszalancją podkreślał niejednokrotnie, że w teatrze nie był lat 30, a w próbach swych sztuk nie uczestniczył nigdy - jest autorem niezwykle scenicznym. "Operetkę", którą nazwał tragikomedią w formie operetki, tworzył w trudzie przez kilkanaście lat ("nikt by nie uwierzył, ile wysiłków pochłonęła organizacja dramatyczna tego głupstwa"), dając realizatorom świetny materiał do popisów inscenizacyjnych. "Monumentalny idiotyzm operetkowy idący w parze z monumentalnym patosem dziejowym - maska operetki, za którą krwawi śmiesznym bólem wykrzywione ludzkości oblicze - to byłaby chyba najlepsza inscenizacja "Operetki" w teatrze. Ale i wyobraźni czytelnika".

Jest "Operetka" przede wszystkim bardzo wymyślnym tekstem; parodiującym tę formę sceniczną, ale stanowiącym zarazem przekład żonglerskiego wręcz jej opanowania. "Myśliwiec jam, co w tropy dam, pum, pum, pum i już, i już jest ma, ha, ha, ha, w ramiona me, ja kocham cię ah, ah, l'amour" - to słowa barona Filureta, toczącego zresztą przez cały niemal czas akcji znakomity pojedynek słowny, czy licytację na odaliski, Murzynki i stenotypistki z hrabią Szarmem. Tu Gombrowicz przypomina mi niekiedy Tadeusza Peipera. Jest to też operetka filozoficzna, dramat ubrany w operetkową formę, która - według komentarza autora - "w swym boskim idiotyzmie, w niebiańskiej sklerozie, we wspaniałym uskrzydleniu się swoim za sprawą śpiewu, tańca, gestu, maski jest teatrem doskonałym, doskonale teatralnym". Tu trzeba jeszcze raz podkreślić formalne walory "Operetki" - podobnie ważne, jak w "Ślubie" na przykład.

Światowa prapremiera tej niezwykłej sztuki, zaczętej w Argentynie, a ukończonej w Paryżu, odbyła się w końcu 1969 r. w Teatro Stabile w Aquila. Z głośniejszych realizacji zagranicznych: ziejąca grozą inscenizacja w RFN i lekka, pełna francuskiego charme'u wersja Lavellego. Oto przykład, jak różnie można "Operetkę" interpretować - zresztą zgodnie z intencją autora. Polska prapremiera w r. 1975 w Teatrze Narodowym w Łodzi, w reżyserii Kazimierza Dejmka, operowała np. przewidzianymi przez autora rekwizytami faszyzmu (mundurze swastyką, świst bomb), Maciej Prus w czwartej z kolei (po Wrocławiu i Poznaniu) inscenizacji jakby zuniwersalizował ukazany w "Operetce" przewrót; równie dobrze mógłby być to np. pucz pułkowników lub lewacka rewolta na fali tak rozplenionego dziś terroryzmu. Tu rewolucja robiona jest przez lokai; Józef, były kamerdyner księcia, to demagog operujący różnego rodzaju hasłami, który - gdy przegrywa - składa je w końcu do trumny. Wszyscy inni też umieszczają tam swe idee, klęski i cierpienia. Scenę kończy zmartwychwstanie zwycięskiej nagości, której zresztą w tym spektaklu, niestety, nie było;. Albertynka w balowej sukni to jednak nie to. Świetny jest finał - iście operetkowy, a będący zarazem (jak chciał autor) parodią operetki; finał tandetny, ze strasznymi girlaskami, jak w prowincjonalnej rewiowej budzie.

Maciej Prus, zgodnie z głoszonymi zasadami, zaprezentował dzieło prawdziwie zespołowe; piękna jest muzyka Jerzego Satanowskiego, stanowiąca równie niemal ważny, co tekst, czynnik składowy spektaklu, wielkiej urody scenografię (zwłaszcza wspaniałe ogrody w akcie I) zaprojektował Sławomir Dębosz, podobnie kostiumy Irena Biegańska. Tu, w "używającym muzyki teatrze", wszyscy niemal wykonawcy dobrze śpiewają (przygotowanie wokalne: Romana Kreb-sówna) - choć głosów wielkich jeszcze nie widać, tańczą nie gorzej niż w innych operetkach (choreografia: Przemysław Śliwa), no a spośród bohaterów tego ze wszech miar udanego spektaklu chciałbym wymienić Jerzego Nowackiego, Józefa Onyszkiewicza (obaj gościnnie), Krystynę Wiśniewską-Sławik jako Albertynkę, Kaję Kijowską, Bogdana Kajaka, Wiesława Sławika, Ksenię Górską-Rosińską i Jacka Różańskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji