Artykuły

Stary lecz jary "Figaro"

Opowiadając w przedmowie do "Wesela Figara" o swoich perypetiach z owym utworem zanim został wystawiony, Beaumarchais pisze: "Przez cztery lata walki żądałem tylko jednego cenzora, dano mi ich pięciu czy sześciu. Cóż ujrzeli w tej sztuce, przedmiocie takiej nagonki? Najniewinniejszą intryżkę pod słońcem. Magnata hiszpańskiego zakochanego w dziewczynie, którą chce uwieść, wysiłki, jakie młoda oblubienica, narzeczony jej i żona magnata jednoczą, aby unicestwić zamiary absolutnego pana, któremu stanowisko, majątek, hojność dają w ręce wszystkie środki. Oto wszystko, nic więcej. Macie całą sztukę jak na dłoni".

Brzmi to oczywiście dość niewinnie, ale już w następnym akapicie autor przyznaje się, że "skorzystał z lekkiej kompozycji" lub raczej pokierował swój plan tak, aby wprowadzić weń krytykę mnóstwa nadużyć toczących społeczeństwo". "Wesele Figara" przeszło do historii światowego teatru jako jedna z najbardziej rewolucyjnych sztuk. Beaumarchais wystąpił w niej przeciwko przywilejom stanowym, wy szydził obyczaje arystokracji, ośmieszył sądownictwa z jego nabywalnymi za pieniądze urzędami, wyraził ustami tytułowego bohatera poglądy, godzące w podstawy panującego we Francji doby monarchii absolutnej porządku społecznego. Nic dziwnego, że ta komedia w pięciu aktach prozą, przedstawiona po raz pierwszy przez aktorów J. K. Mości we wtorek, 27 lutego 1784, stała się prologiem do nadciągającej już Wielkiej Rewolucji Francuskiej.

Dzisiejszemu widzowi trudno sobie wyobrazić jak "Wesele Figara" odbierała współczesna autorowi publiczność, jakie emocje musiał budzić niezwykle śmiały na owe czasy utwór. Po dwustu latach jego rewolucyjne treści społeczne są już zupełnie zwietrzałe. Choć nadal trwa walka o sprawiedliwość społeczną - inne wiążą się z nią problemy niż ius primae noctis, przeciwko któremu to bezecne mu przywilejowi magnackiemu tak gorąco zaprotestował Beaumarchais. Aktualnie w jego sztuce po zostało to, co dotyczy natury ludzkiej, odwiecznych uczuć - takich, jak miłość i zazdrość, oraz psychologiczna prawda postaci bohaterów. Nadal też zaciekawia i bawi niezwykle pomysłowa, pełna powikłań i zaskakujących rozwiązań intryga, zachwyca świetnie napisany, skrzący się dowcipem i pikantnym, francuskim humorem dialog.

Klasyce komediowej nie najlepiej wiedzie się na naszych scenach. Oglądaliśmy już, także w Opolu, piekielnie nudne, wyprane z dowcipu przedstawienia sztuk Moliera i Fredry. Wbrew bowiem pozorom, komedia to trudny do inscenizacji gatunek, wymagający wyjątkowo lekkiej ręki reżyserskiej i bardzo sprawnego, odznaczającego się owym rzadkim darem, jakim jest vis comika, aktorstwa. Nic dziwnego, że choć publiczność preferuje, w swojej naturalnej potrzebie rozrywki, repertuar komediowy - teatry chętniej sięgają po rzeczy poważne, które nawet przy przeciętnych umiejętnościach reżyserskich i wykonawczych nie tak łatwo "położyć", jak dzieła wyżej wymienionych autorów i innych mistrzów komediopisarstwa.

Jak opolski teatr poradził sobie z arcydziełem Beaumarchais? Odpowiedzią na to pytanie jest reakcja widowni na spektaklach "Wesela Figara". Na obu, które oglądałam - premierowym i jednym z pierwszych po przerwie urlopowej - publiczność bawiła się doskonale, czemu dawała wy raz częstymi wybuchami śmiechu i oklaskami przy otwartej kurtynie. Przy czym nie były to brawa i śmiech wymuszone tanimi chwytami. reżyserskimi i aktorskimi, tzw. grą pod publiczkę. Reżyser i wykonawcy odnieśli się do autora i dzieła z szacunkiem, a nawet, - rzec można - pietyzmem. Teatr nie szukał "sposobu" na współczesne wystawienie "Wesela Figara". Wystawił tę sztukę tak, jak została napisana, z pewnymi tylko skrótami. I wyszedł dobry, wartościowy spektakl, będący dowodem na to, że zaspokajanie zapotrzebowania widzów na rozrywkę nie musi się odbywać kosztem ambicji artystycznych teatru, że są to rzeczy do pogodzenia.

Opolską inscenizację "Wesela Figara" cechuje chwalebny umiar użytych środków, poczynając od wolnej od wszelkiego blichtru scenografii. Znany i ceniony scenoplastyk Jan Banucha zbudował skromne lecz gustowne wnętrze pałacowe, wykorzystując tak szlachetny materiał, jak drewno, z którego wykonana została czołowa ściana i podłoga obszernej komnaty z wysokimi oknami, wychodzącymi na aleję parkową. Widoczna za nimi zieleń sprawia wrażenie prawdziwych drzew, które później, gdy akcja przenosi się do parku, oglądamy w całej okazałości. Wykonanie tych wyrafinowanie prostych, realistycznych dekoracji było zapewne bardzo pracochłonne. Ale trud się opłacił, bo efekt jest znakomity, budzi uznanie widzów.

Młody, wyrabiający dopiero pozycję reżyser o znanym już w kraju nazwisku, który przed studiami reżyserskimi ukończył studia aktorskie, wywiązał się ze swojego zadania sumiennie, z poczuciem odpowiedzialności. Widać to w starannym opracowaniu sytuacyjnym każdej sceny, w prowadzeniu aktorów, wykazujących duże zdyscyplinowanie. Chociaż wszyscy tu wyraźnie pracowali na wspólny sukces - realizacja nie jest doskonała. Pod względem inscenizacyjnym przedstawienie odznacza się czystością, ma wewnętrzny ład, dobre tempo i płynność, ale nierówny jest poziom wykonania. Uwidaczniają się różnice w umiejętnościach warsztatowych poszczególnych wykonawców. Starsi, doświadczeni aktorzy, jak Bronisław Kassowski (Antonio), Irena Dudzińska (wcale jeszcze młoda i powabna Marcelina), Zbigniew Bebak (Bartolo) czy niezbyt trafnie, moim zdaniem, obsadzony Tadeusz Morawski (Bazylio), dysponują po prostu bogatszym zasobem środków artystycznych.

W grze Elżbiety Piwek jest wiele ujmującej świeżości. Jej Zuzanna zdradza wyraźnie swoje wiejskie pochodzenie, w służbie u Hrabiny nie nabrała jeszcze ogłady, jest nieco rubaszną, kanciastą w ruchach, spontanicznie reagującą, hożą dziewczyną o krewkim temperamencie. Nie ma w niej nic z fertycznych subretek, jakie tyle razy oglądała starsza generacja publiczności w komediach francuskich.

Wojciech Ziemiański, dobry w wielkim monologu Figara, dający sobie nieźle radę z technicznymi trudnościami ogromnej roli, wymagającej m. i.n. dużej sprawności fizycznej, ujął postać swojego bohatera może zbyt poważnie, zapominając, że to szaławiła i frant, gotów bez najmniejszych skrupułów każdego, z wyjątkiem swojej Zuzi, okpić, wystrychnąć na dudka. Po bardzo udanym opolskim starcie rolą Joasa w "Sędziach". Marii w roli Hrabiny; granej w sposób za mało przekonujący. (Pani Maj powinna zmienić fatalną, nie pasującą do typu jej urody perukę.) O Bogdanie Siemińskim (Hrabia.) można powiedzieć jedynie, że ma znakomite warunki zewnętrzne i nienaganną dykcję. W miarę zabawnym sędzią Gąską był Kazimierz Krzaczkowski. W epizodach zaistnieli na scenie: Waldemar Kotas (Słoneczko), Barbara Kania (Franusia) i Mirosław Smolarek (Łapówy).

Najlepszy w spektaklu był w moim przekonaniu Janusz Łagodziński, który miał masę wdzięku w granej zwykle przez wykonawców płci żeńskiej roli, ochoczo ulegającego pierwszym fascynacjom miłosnym, pazia Cherubina. Ten młody i, jak się wydaje, zdolny aktor wyróżnił się także w "Operze za trzy grosze" ciekawie indywidualizując postać złodziejaszka z bandy Mackie Majchra - Kuby.

W przedstawieniu "Wesela Figara" gra "na żywo" kilkuosobowy zespół - szkoda, że nie ubranych w stylowe kostiumy - muzyków opolskiej filharmonii i tańczy, z zamierzonym przez reżysera efektem, zespół baletowy Wojewódzkiego Domu Kultury, który przygotowała do występu Janina Sosnowska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji