Artykuły

W Teatrze

Nie pamiętam już, kiedy byłem w teatrze po raz pierwszy. Ale myśl o teatrze zawsze łączy się z tym pierwszym przedstawieniem, którego byłem widzem. Nie wiem nawet, co tam wtedy grano, ani jak grano, ale na zawsze zapamiętałem sobie, że grano, czyli że, jak to sobie oczywiście już znacznie później wytłumaczyłem, stworzono na scenie ze słów, gestów, barw i dźwięków jakieś nowe życie i że uczyniono to dla nas wszystkich tam obecnych, a dla każdego z osobna. To nowe życie, które działo się na scenie, było oczywiście całkiem inne niż życie znane mi z codziennego doświadczenia, ale jego prawa wewnętrzne były widać tak samo dla mnie oczywiste i zrozumiałe, nic bowiem nie raziło, Ale wydawało się nieprawdopodobne. Życie zbudowane na scenie wspólnym wysiłkiem autora, aktora, reżysera i dekoratora było harmonijne i łaskawe. Nie odpychało, pozwalało w siebie wnikać, otwierało się przed nami, stanowiło naturalną odnogę życia rzeczywistego. I później teatr, podobnie jak lektura, słuchanie muzyki, oglądanie obrazów, rozmowy czy podróże, był dla mnie zawsze częścią życia codziennego. Już z wyliczonych tu podobieństw wynika, że szukałem w nim tego, co zazwyczaj daje nam właśnie owa część życia, którą obracamy na ustawiczne poznawanie wszystkiego, co nas otacza, na wnikanie w głęboki, choć skryty przed nami sens świata i naszego na nim pobytu. Owo skryte znaczenie staramy się od wieków wydobyć przez sztukę i filozofię, toteż obie te dziedziny były z sobą niegdyś ściśle sprzymierzone. Poeci i filozofowie używali tych samych słów w tym samym celu, tyle, że inaczej je układali w zdaniach. Potem ta złota więź zaczęła się kruszyć, aż wreszcie całkiem się zerwała. Pod znakiem tego nieszczęsnego wydarzenia stoi cała sztuka współczesna.

Teatr, rzecz prosta, nie stanowi tu wyjątku. Dawniej działanie aktora było podporządkowane tekstowi przypadającej na.niego roli. Ów tekst, lepszy czy gorszy, mądrzejszy czy głupszy, głosił rzeczy określone, sprawdzalne. I czy aktor wypowiadał monolog, rozpoczynający się od słów: Być albo nie być..., czy wchodził i mówił: Jaśnie panie, podano do stołu!, każdy z nas, nawet jeżeli nie wszystko pojmował w pierwszy m wypadku lub gdy niecierpliwił się w drugim, zawsze dokładnie zdawał sobie sprawę, że ma przed sobą na scenie swoje własne życie, w którym bywa czas na ważne myśli i na proste czynności. Dziś nie sposób utożsamić się z sytuacjami, kwestiami, postaciami i wydarzeniami nowego teatru, gdzie tekst jest już tylko pretekstem dla reżysera manipulującego aktorem, który z osoby stał się rzeczą.

Gdy nie pamiętam, kiedy byłem w teatrze po raz pierwszy, doskonale sobie przypominam, kiedy w nim byłem po raz ostatni. Nastąpiło to wtedy właśnie, gdy zrozumiałem, że w teatrze nowoczesnym wszystko tak samo się rozprzęgło, jak w poezji, w malarstwie i w muzyce. Ale w teatrze ten rozstrój czy rozbrat jest jeszcze pełniejszy, jeszcze smutniejszy, jeszcze bardziej rozpaczliwy. W teatrze, w którym wszystko, jest już tylko widowiskiem, ruchomym obrazem przemawiającym słowami dobranymi do logiki czy raczej dla nas, widzów, braku logiki owych manipulantów, żonglujących dowolnie aktorami, trud utożsamienia naszego życia z tym, co dzieje się na scenie, jest jeszcze mozolniejszy. I kiedy pojąłem, że ów mozół żadną miarą się nie opłaca, że nic mi z tych widowisk nie przyjdzie, że widok aktora zwalczonego przez reżysera, przemienionego w rzecz, w dodatek do spektaklu sprawia mi przykrość, przestałem chodzić do teatru. Odtąd, gdy brała mnie chęć zobaczenia "Hamleta" czy "Fausta", brałem z półki książkę i wchodziłem do teatru własnego.

Niedawno w jednym z teatrów warszawskich postanowiono zagrać "Miesiąc na wsi" Turgieniewa. Rzecz tę tłumaczyłem przed wieloma laty, a ponieważ jest to dotychczas jedyne tłumaczenie, więc teatr po nie właśnie sięgnął. Zaproszono mnie uprzejmie na przedstawienie. Z uprzejmości poszedłem, ciekaw jednak, jak też sobie teatr da radę z tym utworem. W czasie spektaklu snuły mi się po głowie różne myśli. Choć dotyczą tylko utworu, są też pośrednią wypowiedzą o jego wykonaniu, powstały bowiem z jego przyczyny.

Ile razy stawiano mnie przed klasycznym dylematem: Tołstoj czy Dostojewski, odpowiadałem: Turgieniew, upatrywałem bowiem w tym pisarzu ową miarę, której brak stanowi co prawda o geniuszu obu wspomnianych Rosjan, ale zarazem ogromnie przeszkadza w zażyłym z nimi obcowaniu. Tam wszystko jest niezwykłe i na wielką skalę, przepastne albo nadobłoczne; tu wszystko jest codzienne, toczy się wielką, powolną rzeką czasu, niosącą miłość i śmierć, spotkania i rozłąki, radości i żale. Turgieniew, zwłaszcza jako autor opowiadań, ma ów szczególny dar takiego ukazywania nam potocznych zjawisk widzialnego świata, że dostrzegamy w nich ich treść istotną, najważniejszą, wieczną, choć zazwyczaj dla nas ukrytą. Dzieje się tak pewno dlatego, że w tej prozie człowiek ma tak bliskie związki ze i sceną świata, który go otacza, że jego i los w sposób naturalny wiąże go z losem innych ludzi, z jego ziemią i niebem, pod którym mu żyć wypadło, i że to wszystko jest ściśle umiejscowione w czasie i w przestrzeni że to jest Rosja właśnie, tak jak u Dickensa to jest Anglia, a u Balzaka Francja, i że to jest ów straszny wiek dziewiętnasty, pełen wielkich, pustych słów i oderwanych od nich czynów. U Turgieniewa nie ma abstrakcyjnych idei, wzniosłych myśli, natrętnej dydaktyki moralnej, jest za to noc, dzień, las, pole, ziemia, niebo, młodość i starość, miłość i śmierć. To, co najprostsze i najtrudniejsze, o czym dziś już nikt pisać nie potrafi. Są także ludzie zwyczajni, tacy, jacy wtedy byli, jak ich ta ich ziemia urobiła: panowie, chłopi, urzędnicy, popi, studenci. Ci ludzie rządzą się regułami i konwenansami. I Turgieniew tych konwenansów nie ocenia, tylko je ukazuje. Owe konwenanse są przyczynami tragedii, ale zawsze są w świecie jakieś konwenanse, które powodują jakieś tragedie. W "Miesiącu na wsi", którego oschły tytuł określa jedynie czas i miejsce akcji, ale podsuwa widzowi myśl, że oto co się może zdarzyć w tak krótkim czasie w tak nic nie znaczącym miejscu, wszystko jest osadzone w konwenansach życia ziemiańskiego. Cały dramat polega nie na tym, że żona właściciela dóbr owe konwenanse chce przekroczyć czy nawet na chwilę przekracza. To nie byłby dramat, to tylko drobny skandal. Dramat polega na tym, że pani Natalia wie, że owych konwenansów przekroczyć nie może, bo one są wytworem jej własnego życia. Życie więc jest tu dramatem, a nie wydarzenie, które się w owym życiu trafiło. Konwenans jest tu oczywiście sprężyną akcji, która rozwija się w miarę jego naruszania przez wszystkie postaci działające, a osiąga apogeum i kres zarazem, gdy ów konwenans okazuje się tworem życia, a nie czymś narzuconym z zewnątrz. Toteż wszystko, co w koncepcji przedstawienia ów konwenans usiłuje rozbić, obraca się przeciw dziełu.

"Miesiąc na wsi" jest elegią o młodości. O nieświadomej jeszcze siebie młodości Aleksego i odchodzącej na zawrze młodości pani Natalii. Miłość jest tu przedstawiona jako nieodstępna towarzyszka młodości. Gdy młodość niknie, miłość staje się czymś nieprzyzwoitym, śmiesznym, niemożliwym. Oto drugi motyw tej smutnej pieśni życia.

"Miesiąc na wsi" zapowiada teatr Czechowa. Tam wszystko budzi straszniejsze, smutniejsze, pełniejsze goryczy. Tu jeszcze jest niebo, las, psy, konie, kwiaty i drzewa. Tam już, słychać stuk siekiery, którą to wszystko strąci w nicość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji