Artykuły

Polsko-żydowski dramat

"Berek Joselewicz" w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Jarosław Klebaniuk w portalu g-punkt.pl.

"Berek Joselewicz" na scenie dawnego Teatru Żydowskiego to przedstawienie oryginalne, wymagające od widza cierpliwości i nie oferujące w zamian spełnienia. Ta trudna do odczytania sztuka skutecznie ukrywa sensy w barwnych kostiumach i nowoczesnej choreografii.

Zamiar współczesnego wystawienia kompilacji dwóch dramatów: "Roku 1794" Zenona Parviego (1868 - 1910) i "Berka Joselewicza" Jakuba Waksmana (1866 - 1942) wydaje się nieco karkołomny. Oba te teksty pochodzą z początku XX wieku i - przynajmniej tak jak brzmiały ze sceny - są mocno archaiczne, choć przynajmniej pierwszy z nich, inspirowany twórczością Wyspiańskiego, swego czasu cieszył się dużą popularnością i był często grywany. Informacje o zapomnianych już dzisiaj autorach, a także wiele innych - w tym ciekawostki historyczne, projekt uroczystości szkolnej i propozycje dla teatrów szkolnych - można znaleźć w ładnie wydanym, liczącym 100 stron programie. Także przeprowadzona równolegle z próbami akcja kolekcjonowania zdjęć ulic Berka Joselewicza nadała teatralnemu wydarzeniu odpowiednią oprawę. Przypomnienie zapomnianego aspektu powstania kościuszkowskiego i kilku jego mniej znanych bohaterów wydawało się warte medialnego nagłośnienia. Duże oczekiwania sprawiły jednak, że rozczarowanie było niemal nieuchronne.

Sama treść fabularna spektaklu sprowadza się główne do przypomnienia udziału w insurekcji kościuszkowskiej Żydów pod dowództwem pułkownika Barka Joselewicza. Wbrew negatywnemu stereotypowi tchórzliwego i egoistycznego Żyda, wielu przedstawicieli tej narodowości zaangażowało się w walkę o ratowanie polskiej państwowości pomiędzy drugim a trzecim rozbiorem Polski. Wyraźnie dydaktyczny charakter przedstawienia w reżyserii Remigiusza Brzyka uwidocznił się nie tylko w licznych przypomnieniach faktów historycznych, zazwyczaj czynionych przez same postaci, ale też w przenoszonych po scenie rekwizytach - między innymi w reprodukcji obrazu Matejki "Rejtan - Upadek Polski". Wydawałoby się zatem, że informacje te mają służyć stworzeniu przedstawienia o charakterze patriotycznym, osadzonego w ważnych wydarzeniach sprzed ponad dwustu lat. Nie jest to jednak takie pewne.

"Berek Joselewicz" mógłby zostać odebrany jako spektakl patriotyczny i filosemicki. Jednak nie wszystko pasuje do takiego odczytania. Czy bowiem naczelnik Tadeusz Kościuszko (Halina Rasiakówna) przedstawiony jako kobieta z prześwitującym znad czerwonego gorsetu spod białej koszuli biustem, na zupełnie nagim (i raczej autentycznym!) szkielecie konia to apoteoza polskości czy jej karykatura? Czy Żydzi w strojach stanowiących jakieś dziwaczne hybrydy zachodniej nowoczesności (czarne skórzane kurtki) i etnicznej tradycji (elementy strojów ludowych) to hołd oddany narodowi czy mrużenie oka do widza? Czy barwne, utrzymane w biało-błękitnej tonacji stroje powstańców z wyraźnymi scenami batalistycznymi to przejaw nobilitującej oryginalności czy degradującego kiczu? Czy gładzenie niewidzialnych bród i kręcenie równie niewidzialnych pejsów to pantomimiczna proteza czy groteskowa eksploatacja schematu? Czy śpiewanie na scenie raz po raz "Boże coś Polskę" i "My, Pierwsza Brygada" to kreowanie podniosłej atmosfery czy jednak dystansujące się hiperbolizowanie narodowych klisz?

Pytań takich jak powyższe można by zapewne zadać więcej. Ich istnienie pokazuje, że jeśli zamiar reżyserski był jednoznaczny, to co najmniej nie każdy widz odczytał go zgodnie z intencjami twórcy spektaklu. Trzeba przyznać, że w wielu momentach spektakl wywołuje niepokój, chwilami nawet konsternację. Korzystna interpretacja wieloznaczności jako źródła napięcia walczy jednak z inną - przepełnioną wątpliwościami co do rzeczywistego przesłania całości. Wydaje się, że poważny, chwilami nawet patetyczny charakter sztuki, pozwala wykluczyć podejrzenie o groteskę. Nie skłaniało to przedstawienie do śmiechu, a miejscami mogło być nawet poruszające. Jednak i jako pochwała poświęceń dla ojczyzny czy solidarności w walce ponad podziałami nie wydało się przekonujące. Nie można jednak wykluczyć, że dla odbiorcy głębiej zanurzonego w tradycyjnie rozumiany dyskurs patriotyczny, a więc niemającego wątpliwości co do tego, że mobilizacja, walka zbrojna, przemoc, ofiary i cała reszta narodowowyzwoleńczych i narodowo- zachowawczych przedsięwzięć stanowią wartość, sztuka byłaby łatwiejsza do odczytania.

Obok wątku narodowościowego pojawiają się dwa splecione wątki osobiste. Pierwszy to niesłusznie uznany za zdrajcę, pokutujący jako syn niewątpliwego "zdrajcy i degenerata", odznaczony Virtuti Militari, gen. mjr Adam Poniński (Michał Mrozek), który z powodów niezależnych od siebie spóźnił się z posiłkami na decydującą bitwę pod Maciejowicami. Niejednoznaczności i moralnej rysy dodał mu fakt, że porwał Żydówkę Rychlę. Ona to właśnie jest bohaterką drugiego wątku. Jako nie wierząca w powodzenie powstania, przeciwna mu, obłąkana bohaterka stanowi najciekawszą postać spektaklu. W otwierającej scenie efektownie wygląda i rozmawia w jidysz z Józefem Joselewiczem (Michał Majnicz). Znacznie później lustrzanym pismem zapisuje swoją kwestię, by ulec zwielokrotnieniu za sprawą zwierciadła i "dublerki". To jedno z bardziej interesujących rozwiązań reżyserskich zostało dobrze zrealizowane dzięki wyróżniającej się grze Alicji Kwiatkowskiej.

Takich ludzkich, osobistych dramatów nie ma jednak w "Berku" więcej. Sama postać tytułowa (Wiesław Cichy) wydaje się pozbawiona indywidualnych rysów. Jest po prostu jedną z wielu ubranych w powstańczy strój, często razem występujących. Sceny zbiorowe są zresztą mocną stroną przedstawienia. Zapadają w pamięć dzięki swojej malowniczości i dobrze prowadzonemu ruchowi scenicznemu. Nie niweczy ich nawet nieco nachalna symbolika (chorągwie, religijny sztandar, wspomniane pieśni). Są głośne, dynamiczne, a dzięki spadzistej scenie tym bardziej efektowne.

Scenografia jest bardzo uboga, ale wobec bogactwa strojów i rekwizytów takie rozwiązanie się sprawdza. Zresztą na pochyłej scenie, z której wszystko mogłoby się stoczyć, a i sami aktorzy mają trudne zadanie, niewiele rzeczy mogłoby zachować stabilność. Stąd podwieszone elementy scenograficznych (stryczki, obrazy) były adekwatnie do rozwoju wypadków opuszczane lub podciągane. Można też uznać spektakularne rekwizyty: energicznie powiewające biało-czerwone flagi, wymachującą w rękach broń, głównie białą, noszone portrety - za element scenografii.

Atrakcją był spinający spektakl gawędziarski monolog Andrzeja Mrozka, który z ekranu wspomina pracującego po wojnie w Teatrze Żydowskim "pana Aronowicza", zapewne odległego potomka Józefa Aronowicza, który współuczestniczył z Joselewiczem jako żydowski dowódca insurekcji. Postaci mówiące z ekranu a także wyświetlane na ścianach tłumaczenia polskich kwestii na jidysz stanowią audiowizualne uzupełnienie widoku ze sceny. Szkoda tylko, że w trakcie stosunkowo długich kwestii w jidysz, zwłaszcza w początkowej i końcowej scenie, nie zostały wyświetlone polskie napisy.

Trudno o jednoznaczne podsumowanie inscenizacji w reżyserii Brzyka. Być może jej odczytanie wymaga specjalnych kompetencji - historycznych, patriotycznych, judaistycznych czy teatrologicznych. Jeśli jednak tak, to trudno oczekiwać, że będzie ona źródłem pełnej satysfakcji dla jakiegoś szczególnie licznego grona miłośników teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji