Artykuły

Repete, pepete... klops

Przyznam się, że chciałbym być rozpieszczany przynajmniej przez teatr. Czym? To proste - nadmiarem wrażeń, mnogością premier, bardzo dobrą grą i przemyślaną reżyserią.

Doprawdy nie rozumiem dlaczego teatr posiadający zgrany zespół aktorski potrzebuje kilku miesięcy na przygotowanie kameralnego spektaklu. O wyraźnej i konsekwentnej linii repertuarowej przezornie wolę nie wspominać. Słowem wydaje mi się, że Teatr Polski (bo o nim mowa) zapomniał o widzach. Czasem prześladuje mnie nocny koszmar - wizja sezonu teatralnego, polegającego na doraźnym wypełnieniu luk między przerwami urlopowymi. Dość jednak czarnowidztwa i pora, udać się w przestrzeń galaktyk. Na "Gwiazdę" Kajzara czekałem z niecierpliwością, dość długo. W odróżnieniu od, autora, dla mnie jest to sztuka jasna. Ten monodramatyczny wewnętrzny monolog aktorki jest zarazem studium przemijania, upadku, tęsknoty, buntu i... wielu innych rzeczy, jakie kobieca psychika jest stanie pomieścić. Wydaje mi się, że idealnym widzem tego spektaklu byłaby aktorka. Ona bowiem mogłaby oceniać wiarygodność stworzonej przez Kajzara postaci. Dla mnie sztuka ta jest opowieścią-metaforą doli każdego z nas. Wszak wszyscy, lepiej czy gorzej, odtwarzamy własne (lub narzucone nam) role, nakładamy niezbędne maski. Kajzar dostarczył bardzo dobrego materiału na stworzenie kreacji aktorskiej. Blask gwiazdy jest wynikiem zachodzących w niej reakcji termojądrowych (przemiany urody w hel). Na podobną ekwilibrystykę (co wcale nie wyklucza prostoty) musiałby się zdobyć reżyser i aktor. Piotr Olędzki rozpisał ten utwór na cztery postacie. Na scenie oglądamy zatem równocześnie kilka aktorek, przedstawiających jedną bohaterkę (od początku, poprzez dojrzałość, aż po schyłek kariery). Przewodnikiem, dokonującym osobliwej wiwisekcji jest jednak tylko jedna z nich - najdojrzalsza, przytłoczona największym bagażem pamięci. Ona to właśnie prowadzi dialog ze sobą - sprzed lat sprzedając widzom własną grę i ból. Kupczy kolejnymi odsłonami swego życia. Nigdy jednak nie dowiemy się, na ile jest to szczera spowiedź, na ile zaś mistrzowskie wypełnianie kolejnego zadania. Aktorkom bowiem nie należy wierzyć - zwłaszcza wtedy, gdy są na scenie. W przypadku wrocławskiej "Gwiazdy" głos reżysera z offu przypomina nam, że jesteśmy tylko w teatrze. Również odległą od rzeczywistości jest scenografia Jerzego Kaliny. Pomysł interpretacyjny Olędzkiego wydaje się dość atrakcyjny. Miejscami gorzej z realizacją. Nierówne tempo, niejasne ustawienie paru scen, czasem brak kontaktu między aktorami - to nie wszystko. Jest jeszcze parę efekciarskich pomysłów i co najmniej dwa zakończenia. Odniosłem wrażenie, ze najbardziej zagubione w tym wszystkim są aktorki próbujące robić dobrą minę do... (no właśnie). Sztuczna, ascetyczna i chyba niedopracowana scenografia uzupełniona jest podobną grą. Momentami wychodzi z tego obronną ręką Iga Mayr, posiadająca zresztą najwięcej możliwości. Wszak to ona gra główną rolę. Innym postaciom nie zawsze starcza argumentów na uzasadnienie swej obecności na scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji