Artykuły

Sentymentalnie i kryminalnie

Przebojem majowej oferty Teatru TV ma szansę zostać "Czapa" w reżyserii Piotra Szulkina. Piszę ostrożnie "ma szansę", ponieważ chętka zmian w repertuarze w ostatniej chwili nie minęła wraz ze zmianą warty w Zarządzie i kierownictwie Jedynki. Przypomina to trochę sen wariata: teatr, który ma produkcję wyprzedzającą emisję mniej więcej o rok, nic jest w stanie określić z ręką na sercu, co pokaże w okienku za tydzień.

"Czapa" Janusza Krasińskiego to klasyka polskiej komedii powojennej, bodaj najlepsza polska czarna komedia w ogóle, wiele razy wystawiana i na ogół z powodzeniem. Szulkin zadbał o obsadę, powierzając główne role Markowi Walczewskiemu (Kuźma) i Markowi Siudymowi (Oleś), za trzeciego więźnia przydzielając im Henryka Bistę. Wszyscy panowie wywiązali się ze swoich zadań bez zarzutu. Walka Kuźmy i Olesia o przetrwanie wypadła przekonująco, a ich makabryczne, choć wcale praktyczne, wysiłki, aby przypomnieć sobie jeszcze jakieś stare grzeszki (to jest morderstwa) śmieszyły i trwożyły zarazem. Największe wrażenie czyni stopniowo ukazana gra rosnącego braku zaufania między więźniami, atmosfera narastającej grozy. Szulkin w pedantycznym dążeniu do uzyskania prawdy sytuacyjnej zaangażował do spektaklu nawet prawdziwe karaluchy, które zresztą zagrały zgodnie z oczekiwaniami, płosząc wrażliwe damy.

Na innych prawach wydarzeniem będzie premiera "Klimatów", adaptacji powieści Andre Maurois. W tej sentymentalnej opowieści, o niespiesznej narracji, Magdalena Łazarkiewicz ukazała subtelne odcienie związków łączących kobietę i mężczyznę. Z wielkim pietyzmem realizatorzy zadbali o stylizację spektaklu, w każdym detalu odtwarzając wnętrza, przedmioty, sposób bycia charakterystyczny dla drugiego dziesięciolecia XX wieku. Nastrój widowiska tworzyła celowo tradycyjna narracja zza kadru i sposób prowadzenia kamery. Często kamera wodzi za przedmiotami znajdującymi się na stołach, eliminując postaci mówiące, swoją siłę miała gra otwartego światła (świece, lampy naftowe), a także zatrzymywane w kadrze zdjęcia rybitw. Ten ostatni chwyt, może nadto już ograny w kinie, działa jednak na prawie refrenu. O walorach muzycznych przedstawienia warto jednak mówić, bo Antoni Łazarkiewicz zadebiutował w nim rozwiniętą suitą, opracowaniem muzycznym, które stanowiło interpretację nastrojów i stanów emocjonalnych bohaterów. W ciekawy sposób zaprezentował się w tym przedstawieniu Cezary Pazura, "supermen" polskiego kina, dojrzalszy niż zwykle, wewnętrznie skupiony. Wśród epizodów zabłysnęła dawno nie widziana na ekranie Małgorzata Braunek w przewrotnej roli Solange. Przedstawienie idzie wyraźnie pod prąd modnemu filmowi akcji, celowo koncentrując uwagę widza na detalu, więcej mówiącym o świecie niż zadyszany pościg i ukazywane w szalonym tempie kalejdoskopowe ujęcia.

Trzeci ze spektakli, które warto polecić, to "Coś do ukrycia" L. Sands w reżyserii Marka Sikory. Dawniej nazwano by ten gatunek telewizyjną "Kobrą", ale tak się jakoś porobiło, że polskie przedstawienia sensacyjne telewizja ukrywa. Tym razem na pewno nie ma się czego wstydzić. Historia o miłości i zdradzie ze zbrodnią w tle, którą tu oglądamy, nie należy wprawdzie do odkrywczych, ale opowiedziana jest sprawnie, z zaskakującą puentą i doskonale zagrana. Zwłaszcza rzadko widywana w telewizji Anna Chodakowska brawurowo pokazała znerwicowaną i bogatą żonę pisarza, która pada ofiarą misternej intrygi. Kazimierz Kaczor zaś w roli dociekliwego inspektora przypomina - na prawach świadomego pastiszu - porucznika Columbo.

Na koniec warto zwrócić uwagę w sobotnim Teatrze Rozmaitości na "Drzewa umierają stojąc" A. Casony w reżyserii Władysława Nowaka. Wprawdzie literatura to wielka nie jest, a w pamięci starszych widzów kojarzy się nieuchronnie z ostatnią rolą Mieczysławy Ćwiklińskiej, to i tym razem stała się ta sztuka okazją do benefisu dla wybitnej aktorki. Zobaczyliśmy bowiem w roli babci wzruszającą Zofię Rysiównę, która każdym swoim gestem, kwestią, ruchem przypomina, co to znaczy mistrzostwo aktorskie. Idealnie panuje nad rolą, nie pozwalając osunąć się sztuce w melodramatyczne płycizny, mając u swojego boku m.in. Ignacego Machowskiego i Marka Bukowskiego. To godzinne spotkanie z drapieżnym aktorstwem Rysiówny warte jest grzechu.

Reszta jest milczeniem (lub niespodzianką, którą sprawią nam planiści). Z pewnością zawiodą się ci, którzy zechcą obejrzeć "Madame Moliere" albo "Ach, co za wynalazek" Michaiła Bułhakowa. Mimo wyśmienitej obsady z obu tekstów dawno wywietrzał dowcip i wdzięk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji