Król Edyp odchodzi z Teb
Rewelacyjna obsada. Znakomite wykorzystanie możliwości krakowskiego studia w Łęgu. Tłum-Chór jako społeczeństwo obywatelskie. Rozmach, perfekcjonizm i...
Solenną, pełną powagi, naznaczoną okrucieństwem Losu tragedię Sofoklesa wziął na warsztat Laco Adamik. Opowiedział ją krzykiem i szeptem. Bez litosnego relatywizmu, właściwego naszym czasom. Tak, jak chciał grecki mistrz. Bez litości.
Dorothy Sayers twierdzi, że "Król Edyp" jest - strukturalnie rzecz biorąc - najdoskonalszym kryminałem wszechczasów. Że dociekanie prawdy przez jej ofiarę, z perypetią, która łudzi, że najgorsze bohatera ominie, z kulminacją, która ujawnia zbrodnię, niosąc karę, może być wzorem dla tego gatunku literatury. Renę Girard uznał Edypa za kozła ofiarnego społeczności tebańskiej. Nie sądzę, by to socjologiczne podejście pasowało do interpretacji Adamika, gdzie Fatum działa w pierwotnym, greckim rozumieniu tego pojęcia.
Edyp Jana Frycza dąży do prawdy za wszelką cenę i czyni to publicznie, na oczach współobywateli. Obraża życzliwych mu Kreona (Jerzy Trela) i Terezjaszą (Jan Peszek). Każdy fakt, każdą indagację poznaje tłum ludzi. Rezultatów nie da się ukryć.
Nieczęsto obcujemy z tym tekstem w teatrze, a już na pewno nie tym o milionowej widowni. Adamik potraktował tragedię naturalistycznie, za nic mając greckie decorum. Wśród ciemnego tłumu jedynie protagonistom przydano barwne akcenty. Edypowi - królewską purpurę. Jokaście (Teresa Budzisz-Krzyżanowska) - zieloną szarfę, symbol życia, łączności z męskim pierwiastkiem czerwieni. Na tej szarfie królowa się wiesza. Zrozpaczony Edyp wykluwa sobie oczy zapinką od sukni matki-kochanki, z którą więź seksualna jest silniejsza, niż więź wynikająca ze współrządzenia państwem.
Kojarzące się z konstruktywizmem, monumentalne dekoracje Barbary Kędzierskiej potęgują ciężką atmosferę, puentowaną filozoficznie przez Przewodnika Chóru (Tadeusz Huk).
Przekład Kazimierza Morawskiego, dziewiętnastowieczny z ducha, nie pasuje do tej inscenizacji. Sprawia, że krwawa tragedia pomazańca odchodzącego z córką-siostrą Antygoną do lasu kolońskiego nie ma w sobie harmonii, jaką odczuwamy obcując z arcydziełem. A i antyczna interpretacja Losu zbyt jest nam odległa, zbyt jednoznaczna, byśmy mogli przyjąć ją za swoją.