Artykuły

Rozbiegane oczy w walącym się domu

Dom - najważniejszy element scenografii - od pierwszej sceny wyglądał podejrzanie: solidna kamienica w międzywojennym stylu. W teatrze jest tak, że gdy w pierwszym akcie na ścianie wisi strzelba, w ostatnim na pewno wystrzeli. Dom perspektywicznie odchylony do tylu - w finale się zawali.

Elias Canetti napisał "Wesele" w latach 30., obserwując narastającą falę faszyzmu w Niemczech. Nie jest to jednak sztuka o faszystach, ale o ludziach, którzy żyją w aurze ideologii. Nie wiedzieć jakim zbiegiem okoliczności laureat Nagrody Nobla dopiero w 1963 roku doczekał się w Niemczech premiery "Wesela". Krytyka zresztą okrzyknęła ją skandalem.

W okresach narastającej fali wszelkiej maści faszyzmów ludzie przestają rozróżniać co jest moralne, a co nie. Za każdą cenę chcą zrobić pieniądze i kariery. W wariackim pośpiechu wyciskają życie jak cytrynę, tak jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata.

W weselnym korowodzie przesuwają się przez scenę, nieco zagraconą mieszczańskimi szafami, same kanalie i podłoty. Rozwiązłe dziewczynki i lubieżni starcy, wulgarne panny młode, zidiociali egocentryczni ojcowie i wyrodne matki. Sodoma i Gomora proszę Państwa; tylko że w ogóle się tego nie czuje. W przedstawieniu nie ma grozy, bo nie ma prawdy. Po scenie krążą postaci-kalki jednowymiarowej wredności.

Aktorzy grają dziwnie. Nie prowadzą dialogu między sobą, tylko wykrzykują go w stronę publiczności. Grają, że grają. - Takie masz ładne, rozbiegane oczka - mówi teściowa do pana młodego, a sama ma oczy rozbiegane w kierunku widowni. Gdy za chwilę wciągnie zięcia do sypialni - pies z kulawą nogą się tym nie przejmie. Babsko gada, bo gada, ale czy pożąda?

Finał robi horrendalne wrażenie. Przypomina jasełka dla dewotek. Za kilkanaście minut ma nastąpić koniec świata. W tej sytuacji każdy z bohaterów musi odpowiedzieć na pytanie, co uczyni dla bliskiej sobie osoby. Oczywiście wszystkie kanalie pozostają kanaliami i zajmują się ratowaniem wyłącznie własnych tyłków. Walą grzmoty, przechylony od początku spektaklu dom zaraz runie, światło gaśnie. Zbliża się chwila Sądu Ostatecznego. Ruja i poróbstwo zostaną ukarane. Finał jest śmiertelnie poważny i operowy.

Gdy nieznane dzieło wielkiego pisarza po wielu latach zapomnienia pojawia się w teatrze, zachodzi pytanie: po co? W tym pytaniu zawarta jest nadzieja na odkrycie. Świat się nie poznał, a my się poznamy...

Wychodząc z teatru usiłuję doszukać się analogii do współczesności, bo przecież z jakichś określonych powodów "Wesele" Canettiego zostało odkurzone. Nie przychodzi mi do głowy żaden metaforyczny Dom, bo przecież gazetowy opis sprzed kilku dni nocnych zajęć w hotelu sejmowym nie wchodzi w grę. Rodzime baraszkowanie ma charakter głupawo-ludyczny. Gdzie mu tam do grozy czasów, w których w Berlinie rodził się faszyzm.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji