Artykuły

Już się nie boję

Z Anną Dymną, wybitną aktorka teatralną i filmową, współautorką telewizyjnego programu "Spotkajmy się", założycielką fundacji "Mimo wszystko", rozmawia Anna Szulc

Czy myśli Pani o śmierci?

- Coraz trudniej o niej nie myśleć. Waśnie wróciłam z Nowego Jorku. Miasta, które odwiedziłam już wielokrotnie. Kiedyś była to tętniąca życiem, radosna, ale też pewna siebie, może nawet nieco zadufana w sobie dżungla cywilizacji. Teraz dotarłam do strefy zero, stanęłam nad tu wielką dziurą po dwóch wieżach, obok wielu milczących ludzi. Mieli w oczach łzy i... strach. Żyjemy w czasach potwornego chaosu, w przedziwnym, obłąkanym świecie, w którym nikt już nikomu nie wierzy, w którym proste wartości, takie jak miłość, przyjaźń, współczucie przestają mieć znaczenie. W świecie, który, w dodatku, i to całkiem na poważnie, w każdej chwili może przestać istnieć.

A Pani w takich czasach wymyśla poranny Salon Poezji, w którym od dwóch lat, w niedzielę, zjawiają się tłumy, w większości młodych ludzi. Po to tylko, by posłuchać wierszy...

- Chodzi o to, by chwilę odetchnąć, odpocząć od wyścigu szczurów, od pogoni za karierą i szmalem. Zatrzymać się nad słowem. Może właśnie w takich "salonach", w jednym albo dwóch wierszach znaleźć można ratunek przed ogarniającym ludzkość obłędem? Dowiedzieć się choćby, że nie ma nic ważniejszego od miłości, że to ona napędza tę dobrą stronę świata. Że nie trzeba wcale wszystkiego posiadać, gromadzić, kolekcjonować, a władza nad ludźmi i światem jest złudna. A także, że śmierć jest tylko chwilą, stanem przejściowym, niczym strasznym. Może nawet pozbyć się strachu, a przynajmniej go zrozumieć. Choćby tak, jak rozumieją go ludzie okaleczeni przez życie. Ci, którzy za chwilę odejdą, w związku z czym wdychają powietrze, jakby za moment miało go zabraknąć. Ja dzięki takim ludziom przestałam się już bać. Odkąd w moim programie od sparaliżowanej Joli usłyszałam, że ona żyje właściwie po to, by inni zrozumieli, jak bardzo są szczęśliwi. Odkąd od umierającego chłopca dowiedziałam się, że nie ma większej przygody, niż walczyć o każdy nowy dzień. Ten chłopiec uświadomił mi, że życie to fascynująca przygoda.

Czy oznacza to dla Anny Dymnej koniec długiej, fascynującej przygody z aktorstwem?

- No tak, złośliwi mówią: "Dymna jako aktorka skończyła się, więc znalazła sobie temat zastępczy - chorych i zapomnianych". A ja zawsze czułam wewnętrzną potrzebę pomagania innym, także wtedy, gdy miałam dwadzieścia lat i bardzo zgrabne nogi. Chciałam nawet studiować psychologię. Zostałam aktorką, ale pragnienie, by dawać ludziom z siebie jak najwięcej - zostało. Myślę, że mam to po mamie. Ona nigdy nie przeszła obojętnie obok cierpienia. I nie jest to w moim przypadku, 52-letniej aktorki, problem przymusu, tylko świadomego wyboru. Wciąż mogłabym przenieść się do Warszawy, grać w renomowanych teatrach i mniej może renomowanych, za to dobrze płatnych, serialach telewizyjnych. Mogłabym, bo wciąż dostaję kuszące propozycje. Mogłabym też reklamować detergenty (czego, zresztą, absolutnie nie potępiam), a potem kupić sobie nowe meble. Tylko wtedy nie mogłabym już rozmawiać z Natalią, która nie może wyjść z bulimii i panem Stanisławem, który od lat walczy z alkoholizmem. To chyba kwestia wiarygodności, jakiejś wierności sobie. Jeśli zakładam fundację "Mimo wszystko", której celem jest stworzenie ośrodka warsztatów terapeutycznych dla niepełnosprawnych, to firmuję to moim nazwiskiem i twarzą. Nie chciałabym, by ta twarz kojarzyła się także z popularnym proszkiem do prania. To byłoby zupełnie niepoważne. W sobotę Dymna w reklamie, w niedzielę w programie o ludzkim cierpieniu, a w poniedziałek wizyta u wojskowych, dzięki którym, być może, powstanie nad morzem, wymarzony przeze mnie, ośrodek terapeutyczny. Ośrodek, dzięki któremu przywróci się przez możliwość tworzenia sens życia wielu niepełnosprawnym.

A czy czasem nie przytłacza Pani ten nadmiar cierpienia?

- Bardzo, bo je współodczuwam. Nie jestem zawodową terapeutką, nie potrafię zdystansować się wobec ludzkiego dramatu. Czasem mam dość, czuję, że już nie mogę, puszczają mi nerwy, płaczę, nawet na wizji. Ale nie potrafię się już wycofać. Powiedzieć: przepraszam bardzo, ale od dzisiaj chcę mówić i myśleć jedynie o wiośnie i ciastkach. Zabrnęłam za daleko... Ale nie zamieniłabym się już z nikim. Nawet jeśli czasem odnoszę wrażenie, że każda osoba, z którą rozmawiałam, zostawiła we mnie, już nieodwracalnie, cząstkę swojego bólu, choroby. Ja jestem w moich programach takim medium... Muszę być przezroczysta, by pokazać jak najprawdziwiej cierpienie mojego rozmówcy. Potem to zostaje we mnie, wracam z tym do domu, zasypiam i budzę się. Ale w gruncie rzeczy mam w tym swój własny, bardzo egoistyczny interes. Te rozmowy mnie osłabiają, a potem dodają sil. Jestem z tych, którzy wierzą, że to, co ich nie zabije, to ich wzmocni.

Ta wiara towarzyszy Pani już od dawna...

- Jak byłam młodsza, ludzie myśleli: no, proszę, ta Dymna ma wszystko. Jest całkiem ładna, obsadzają ją w rolach najsłynniejszych amantek, w dodatku żyje sobie w Krakowie, takim miłym i wesołym mieście. Zagra w dobrym filmie, w słynnym teatrze, a potem pohula po nocach wraz z mężem, słynnym krakowskim poetą i bardem Wiesławem Dymnym, w jego drugim domu, w "Piwnicy pod Baranami". A prawda była taka, że w wieku 27 lat nagle zostałam wdową. Nie miałam już męża-poety, męża-alkoholika, męża-mojej wielkiej miłości. Miłości wielkiej i spełnionej. Przed utratą zmysłów uratował mnie teatr. Ratował mnie jeszcze wiele razy. Wtedy, gdy cudem wychodziłam z wypadków, wtedy gdy umierały kolejne bliskie mi osoby. Teatr jest zresztą moim osobistym psychoanalitykiem do dziś. Kiedy wychodzę na scenę, ogarnia mnie "życiowa amnezja". Zapominam o wszystkim, co złe. Podobnie dzieje się, gdy pod Krakowem, w Radwanowicach, reżyseruję sztuki z udziałem niepełnosprawnych umysłowo. Zły humor musi prysnąć, gdy na scenę wychodzi 50-letni pan Mareczek, by po raz kolejny zagrać kaczuszkę, a potem przytulić się do mnie najmocniej na świecie.

A co na to inni aktorzy? Nie śmieją się czasem z Pani, i tych "wariatów" i tych kaczuszek?

- Ja wiem, że ludzie mową o mnie różne rzeczy. Jedni mówią na przykład, że wciąż całkiem niezła z niej aktorka i fajna kobieta, nawet niegłupia, dobre i ważne rzeczy robi. Ale są też tacy, którzy mają zupełnie inne zdanie. Wychodzi na zero. W gruncie rzeczy mało mnie obchodzi, że komuś przeszkadza, albo kogoś bawi to, co robię. Robię to z pasji, podobnie jak większość rzeczy w życiu. To pasjonaci zmieniają świat, czynią go bardziej przyswajalnym. Staram się o tym przekonywać nieustająco młodych aktorów. Wyprowadza mnie z równowagi, gdy studentka, którą uczę, narzeka, że nie może grać, bo ma za ciasne buciki. Mówię: kobieto, zapomnij o butach, miej w sobie radość tworzenia! Dzięki temu odniesiesz kiedyś sukces, będziesz spełniona! Nie będzie ci przybywać lat, nie będziesz myśleć, że w teatrze, w którym co wieczór grasz, zarabiasz za mało pieniędzy. Nie będziesz się bała, że o tobie zapomną, że nie dostaniesz wymarzonej kreacji, jeśli nie będą o tobie pisać w kolorowych pismach, albo nie zrobisz sobie operacji plastycznej.

A czy jest jeszcze jakaś wymarzona kreacja dla Anny Dymnej?

- No cóż, zagrałam już ponad sto ról teatralnych i filmowych. Miałam to szczęście pracować z największymi reżyserami, w towarzystwie największych polskich aktorów. Mogłam wyjechać na Zachód i grać z równie dobrymi. Nie wyjechałam, bo czułam, że moje miejsce jest tu i teraz. Nadal tak czuję. To nie tak, że odsunęłam od siebie wszelkie zawodowe ambicje. Pewnie nic by się nie stało, gdybym już nie zagrała niczego więcej. Ale wciąż wierzę, podobnie chyba jak każdy aktor, że największą rolę wciąż mam przed sobą. Trzeba tylko jeszcze chwilę na nią poczekać. Na razie jednak czekają na mnie ludzie, którym obiecałam, że cokolwiek by się wydarzyło, ja, ich aktorka Anna Dymna, babcia, matka, siostra, przyjaciółka, nigdy o nich nie zapomnę.

Numer konta Fundacji "Mimo wszystko", na które można wpłacać pienipdze, by wesprzeć warsztat Terapii Artystycznej dla Niepełnosprawnych Umysłowo

w Radwanowicach pod Krakowem:

ING BANK ŚLĄSKI - 70105014451000 0022 7599 1459

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji