Artykuły

Dostojewski według reżysera

Pomysł tworzenia przedstawień będących swego rodzaju teatralnymi portretami pisarzy wywodzi się z tradycji o charakterze dydaktycznym. Wszelkiego rodzaju składanki, wieczory i poranki w domach kultury, szkołach i innych zakładach wychowawczych poświęcone twórczości różnych klasyków są właśnie próbami dawania w formie widowiska "portretów" wybitnych autorów. Jest to oczywiście zawsze wiedza i interpretacja zredukowana do rozmiarów łatwej w przyswojeniu pigułki przyrządzanej według znanej i starej recepty, żeby "bawiąc uczyć". Praktyka sama w sobie niewątpliwie pożyteczna choć stanowiąca zaledwie przedsionek do właściwego obcowania z pisarzami, w prawdziwym teatrze, za pomocą ich własnych dzieł. Pokazywanie portretu" Mickiewicza, Norwida czy Cervantesa zawsze będzie prezentacją wypisów z literatury, a dążenie realizatorów tych portretów do syntezy łączy się z daleko idącymi uproszczeniami. Sceniczne syntezy zamykają się zwykle w ramach takiego "obrazu" czy "pojęcia" pisarza, jakie posiada każdy przeciętnie wykształcony i oczytany odbiorca literatury - "obrazu" czy "pojęcia", siłą rzeczy, mglistego lub bardzo jednostronnego, opartego na szkolnym schemacie myślowym.

Pojawiające się ostatnio ma poważnych scenach "portrety" tego rodzaju zachowują niestety większość wad swoich czysto dydaktycznych pierwowzorów. Zachwiana zostaje tu wyraźnie proporcja i poczucie hierarchii ważności zadań, różnych instytucji kulturalnych. Oczywiście twórcom scenicznych syntez przyświeca nie tylko dydaktyczny cel. Wyrażając nieufność wobec własnych dzieł jakiegoś pisarza przeznaczonych do wystawiania w teatrze czy też wobec ich scenicznych adaptacji podejmują się oni twórczości scenicznej i dramaturgicznej komponując swój własny utwór za pomocą słów, scen, postaci i myśli wziętych od jakiegoś klasyka. Udane przykłady widowisk tego typu stanowiły takie spektakle jak Dante Szajny czy Norwid Hanuszkiewicza. Jednak prawdziwe dzieło teatralne, które oczywiście nie "portret" tworzy tylko istotnie wywodzi się z ducha i myśli wielkiego pisarza, to Apocalypsis cum figuris, gdzie najmocniej pozostaje w pamięci jedno jedyne zdanie z Braci Karamazow: "Idź i nie przychodź więcej"

"Syntezą" raczej niż "portretem" ma być ostatnie widowisko w Teatrze Narodowym nazwane: Dostojewski według Braci Karamazow. W przedstawieniu tym nie widać szkolnego dydaktyzmu, który tak zaważył na spektaklu Mickiewicz (Cz. I Młodość), jest natomiast wyraźne dążenie do ukazania w karkołomnym skrócie syntezy myśli i atmosfery dzieła tak trudnego w interpretacji pisarza.

Błędny okazał się nawet nie sam pomysł, ale wykonanie. Hanuszkiewiczowi nie udało się zrobić tego oo Grotowskiemu, który dał własną transpozycję niektórych myśli i idei Dostojewskiego, ani nawet tego, co Krasowskiemu, który przed laty pokazał w Teatrze Polskim w Warszawie tradycyjnym sposobem zrobioną adaptację Braci Karamazow. Dzięki kilku znakomitym rolom i sprawnej kompozycji całości było to przedstawienie interesujące i pozostało w pamięci. Dostojewski na scenie Teatru Narodowego, to widowisko oparte na nieudanym scenariuszu i bardzo źle, czasem manierycznie, czasem tandetnie wykonane, a czasem po prostu - nużące. Od strony dramaturgicznej spektakl rozpada się - nie ma tu ani toku fabuły, ani przewodu myślowego. Hanuszkiewicz powybierał z powieści głównie monologi, które uznał za filozoficzne. W rezultacie nieustannie powtarzają się rozważania na temat: czy Bóg jest czy Boga nie ma? A jeżeli nie ma, to czy wobec tego można grzeszyć? Gdyby wzorem profesora Kridla ułożyć maksymalnie syntetyczne pytanie o myśl przewodnią Braci Karamazow, odpowiedź maturzysty brzmiałaby podobnie i byłaby odpowiedzią dobrą. Nie tylko do tego jednak można i należy sprowadzać zawartość tej powieści. Brnem Karamazow nie są traktatem moralno-filozoficznym czy teologicznym, choć niejedną rozprawę tego typu dałoby się z ich ogromnego tekstu wykroić. Można od Dostojewskiego albo też starać się o stworzenie na scenie po prostu teatralnej adaptacji jego epopei. Hanuszkiewicz, jak już powiedziałem, nie dokonał ani jednego, ani drugiego, a z cytatów przedstawienia zrobić się nie da.

Na całości fatalnie tez waty wykonanie. Wspomniałem o manieryzmie; sam Hanuszkiewicz, szczególnie grając Szatana, prowadzi swoją rolę z taką masą środków mimicznych i gestów, tak sztucznie operuje głosem, że gubi tekst i zaciera znaczenie całej, kluczowej sceny. Natomiast rola Fiodora Pawłowicza, to nieporozumienie innego zupełnie rodząju. Jerzy Przybylski gra bardziej Zagłobę niż starego Karamazowa. Nie jest to aktorstwo złe, tylko stojące o klasę niżej od postaci, którą ma odtwarzać Przybylski, nie przystające zupełnie do poziomu literatury jaka tu jest prezentowana. Manieryczny i przerysowany, bez głębszej psychologicznej analizy pokazany został przez Emiliana Kamińskiego Smierdiakow. Inni aktorzy albo są po prostu nijacy, albo nie wiedzą jak się znaleźć w przyjętej tu koncepcji spektaklu i ról. Jedni starają się jakoś bronić (Kolberger), drudzy po prostu mówią tekst (Machalica). Po macoszemu potraktowane zostały i słabiutko wykonane wszystkie role kobiece. Nie pomaga ani interesująca oprawa muzyczna, ani zupełnie niezła oprawa scenograficzna (autorstwa Adama Hanuszkiewicza) - wnętrze odnawianej cerkwi, gdzie spod tynku wyłania się fresk. Żarliwe przekonanie o wielkości pisarza nie wystarczyło do dokonania teatralnej transpozycji jego dzieła: formuła, którą przyjął dla swoich spektakli Hanuszkiewicz, okazała się niewystarczająca. Zamiast rzeczywistej problematyki i artystycznej wizji są tu tylko pozory i efekty, które dalekie są od Braci Karamazow i całego kompleksu zagadnień związanych z twórczością Dostojewskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji