Artykuły

Dramatu wielkiego nie było

"Opowieści Hoffmanna" w reż. Henry Arnolda w Operze na Zamku w Szczecinie. Pisze Ewa Podgajna w Gazecie Wyborczej - Szczecin.

Zżymam się na to przedstawienie choć to przykład tzw. dobrej roboty. Wszystko jest zwarte, uporządkowane, za to ani odrobinę przejmujące

Offenbach, autor ponad stu operetek, pod koniec życia napisał jedną operę, wznosząc się w niej na wyżyny artyzmu. "Opowieści Hoffmanna" to blisko czterogodzinna antologia melodyjnych, różnorodnych arii i duetów, lirycznych, dramatycznych, smutnych, radosnych. Porywających melomanów, ale stawiających wyjątkowo trudne wymagania artystom, i to zarówno wokalne, jak i aktorskie.

Wystawiając tę operę, oczekuje się, że partie czterech kobiet, w których Hoffmann nieszczęśliwie lokuje swoje uczucia, zagra i zaśpiewa ta sama solistka. Co prawda ostatni obiekt uczuć Hoffmanna - Stella to partia niema, ale już przywoływane w trzech opowieściach bohaterki Olimpia (która okazuje się mechaniczną lalką), zakochana śpiewaczka Antonia (która umiera) i Giulietta (która okazuje się być kurtyzaną), wymagają od jednej solistki trzech odmiennych dramaturgicznie kreacji, ale i trzech odmian sopranu: koloraturowego, lirycznego i liryczno-dramatycznego. Susanne Geb wariacje koloraturowe prezentowała blado i z mizernym efektem, dalej brzmiała lepiej, ale nigdy nie porywająco. Podobno na próbach fantastyczna była jej zmienniczka Ukrainka Elena Mozołowa (usłyszawszy ją orkiestra wstała i biła brawo), ale niemieccy realizatorzy przedstawienia wybrali do premiery Geb.

Po napisanej dla tenora roli Hoffmanna nie spodziewamy się karkołomnych dokonań wokalnych, ale ognia falujących emocji, zatracenia w namiętnej frazie jednak tak. Tymczasem Drummond Walker co prawda gestykulował, lecz nie sprawiał wrażenia targanego namiętnościami kochanka. Na tym tle fantastycznie błysnęli Polacy - Adam Woźniak z Poznania w roli czarnych charakterów krzyżujących miłosne plany Hoffmanna - granych ekspresjonistycznie, niemal wampirycznie - oraz w drugoplanowej roli karczmarza nasz wspaniały Janusz Lewandowski.

Kipiący od namiętności dramat przekładał się więc przede wszystkim na formę. Atrakcyjną: scenograf Ella Späte zbudowała ją na opozycji świata realnego i wspomnień Hoffmanna. Świat realny wnosił na scenę staroświecki wdzięk elegancji XIX-wiecznych kostiumów, w scenicznej projekcji wspomnień (a może marzeń) bohaterowie ubierają kostiumy w popartowską geometrię.

Opera odśpiewana została w niemieckiej wersji językowej (oryginalne libretto było po francusku). Koniecznie popracować trzeba nad zbyt dosłownym tłumaczeniem na język polski, jakie ukazywało się na tablicy. Żeby piosenka z pierwszego aktu o karle nie była piosenką o "cwaniaczku w drobny mak". (Dyrektor Marek Sztark tłumaczył się, że miał na przygotowanie mało czasu, ale planuje, że w nowym sezonie soliści będą już śpiewać "Opowieści" po polsku).

Kiedy na zakończenie artyści kłaniali się widzom, na scenie pojawił się dym. Dyrektor Sztark obwieścił "Proszę państwa, mamy pożar", ale to były ćwiczenia przeciwpożarowe. Raz na dwa lata teatr musi wskazać straży pożarnej spektakl do ćwiczeń ewakuacyjnych. Premiera "Opowieści Hoffmanna" wydała się dyrekcji najlepsza. Wszak w 1881 r. podczas drugiej prezentacji opery zaprószony ogień zajął cały wiedeński Ringtheater, zginęły 384 osoby. Szczecińska publiczność została więc przegoniona i zatrzymana na dziedzińcu, dopóki straż nie sprawdziła, czy wszyscy się ewakuowali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji