Artykuły

Pech Eumenesa

Nie daję głowy, ale to bodaj Stefan Kozicki wspomina w jednym ze swych reportaży o człowieku, dla którego brak maszyny do pisania był zasadniczą i jedyną przeszkodą w stworzeniu dzieła literackiego. Eumenesowi - bohaterowi ostatniej, napisanej na trzy lata przed śmiercią, sztuki Tadeusza Rittnera - w ukończeniu zamyślonej przez niego tragedii przeszkadza wszystko. Los bowiem otoczył młodego poetę ludźmi, którzy omotawszy go zręcznie siecią swoich problemów, wciągnąwszy w niezbyt dlań zrozumiałe układy, co i rusz podejmują próby załatwiania własnych spraw przy jego pomocy. Nie jest to zresztą takie trudne. Z jednej bowiem strony Eumenes, zapatrzony w swą twórczość i w siebie, niewiele wie o istniejącym wokół niego świecie (idąc zabić Tyrana pojęcia nie ma jak ten człowiek wygląda), dzięki czemu pozwala sobą łatwo kierować. Z drugiej zaś - pozornie się przed tym broniąc - cieszy się w istocie rzeczy na każde niezwykłe zdarzenie. Nie raz przecież powtórzy, iż oto będzie miał okazję przeżyć coś naprawdę, a nie tylko w swoich wyobrażeniach. Ta konfrontacja marzeń z rzeczywistością ma, jak sądzę, dość istotne znaczenie dla całej komedii.

Tym większe, że Eumenes chce na wszystko spoglądać przez pryzmat swojej twórczości. Nawet wyznając płomienną miłość Walerii, uczucie to odnosi do rozłożonych na stole rękopisów, zapewniając ukochaną, iż po jej wyjściu zabierze się do pracy ze zwiększonym zapałem. Gdy zaś ulubiony pies poety zdechnie, zjadłszy placek przeznaczony dla Titelii, będzie się zastanawiał jak to zdarzenie wkomponować w tworzoną przez siebie tragedię.

Ale Eumenes ma pecha. Gdy wreszcie po wielu tarapatach, pokonawszy liczne przeszkody - częstokroć na miarę wspomnianej na początku maszyny do pisania - ukończy swe dzieło, spotka się z powszechną dezaprobatą. Zaskoczeń, naruszających ustalony porządek rzeczy, nie przyjmuje się entuzjastycznie. Otoczenie liczyło na tragedię - tyle przecież było o niej mowy! - tymczasem twórca komunikuje, że napisał komedię.

O tym jednak dowiadujemy się już z epilogu, dopiero przed kilkoma laty odnalezionego przez łódzkiego filologa i teatrologa prof. Stanisława Kaszyńskiego. Epilogu, służącego Rittnerowi do wypowiedzenia - ustami bohaterów sztuki - paru, nie nazbyt przy tym oryginalnych sądów na temat dramatu w ogóle, zaś tragedii i komedii w szczególności. Zda się, iż tradycyjnie - acz z bardzo rzadka (w Polsce po raz ostatni w roku 1922) - grywany tekst, bez epilogu, posiada dużo lepsze zakończenie.

Rittner w didaskaliach do "Prawdziwej miłości Eumenesa" - posiadającej zresztą jeszcze kilka innych tytułów - zastrzega się, iż ani miejsce akcji, ani osoby w niej udział biorące nie mają nic wspólnego z prawdą historyczną. Starożytna Grecja jest tu trochę fantastyczna, może nieprawdopodobna, zaś ani Eumenes, ani Tyran - nie mówiąc o pozostałych postaciach - nigdy nie istnieli. Sądzę, iż przytoczenie tego testu w programie stanowi jakby tarczę dla reżysera, za którą się chroni idąc - moim zdaniem - na daleko znaczniejszą dowolność interpretacji miejsca i czasu akcji, niż dopuszczał to zamysł autorski. Kto wie, czy większe urealnienie nie przydałoby wagi i blasku komedii, z której wiele tez zostało przez czas dość brutalnie zdewaluowanych. O ile jednak na ten temat można by jeszcze dyskutować, o tyle scenografia - a zwłaszcza kostiumy - nie tłumaczy się już niczym. Tadeusz Rittner powiada w "Epilogu" - ustami Eumenesa - iż ma nadzieję, że sztuka aktorów potrafi choćby w części naprawić niedostatki tekstu. Trzeba przyznać, że w łódzkim spektaklu nadzieje Rittnera w pewnej mierze zostały spełnione.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji