Artykuły

"Rozum i wiara" Emmeta Lawery'ego

Jest wiosna. Z okien klasztornego domu widać kwitnące w słońcu krokusy. O. Tomasz Rawleigh ujrzał po latach dziewczynę, której miłość poświęcił Bogu - pożałował ofiary. Teraz dręczą się i cierpią straszliwie obaj, on i O. Fulton, który także wyrzekł się tego, co ukochał najbardziej, swojej muzyki. Ojciec rektor, głęboko zatroskany zwraca się więc do ich najbliższego przyjaciela w zakonie i prosi, by pomógł tym dwu przezwyciężyć siebie, by w decydującym przełomowym momencie przypomniał im o Bogu i zakonie. O. Marek odpowiada: "Dla nikogo nie byłoby to trudniejsze... Ja jestem im najbliższy, a przecież musi być dystans, by móc głosić Ewangelię". Słowa znamienne! Zagadnieniem tym Lawery nie zajmuje się bliżej - ważne jest ono jednak ze względu na zasadniczy charakter jego sztuki.

Dystans pomiędzy Kościołem a społeczeństwem wiernych był ogromny w czasach średniowiecza. Z lękiem, z pokorą przekraczał go zwykły człowiek. A gdy przejęty miłością Bożą postanowił już na zawsze pozostać po tamtej stronie, w cieniu gotyckiego tumu, za grubymi murami klasztornymi, wtedy dla całego świata przestawał być człowiekiem, był sługą Bożym. Bóg i Kościół, któremu się poświęcił, wznosił go na taki piedestał, że dla zwykłych śmiertelników tam niżej zacierały się zupełnie jego ludzkie rysy, jaśniała tylko aureola natchnienia i miłości Bożej dokoła głowy, a gdy tej brakło, majaczyła już tylko sylwetka w ciemnych zakonnych szatach.

Jakże wiele zmieniło się do dnia, dzisiejszego! Oto sztuka dramatyczna z życia Jezuitów, powstała z ich własnej inicjatywy. Jej bohaterowie, to już nie symbole, nie typy, ale żywi ludzie z krwi i kości. Śledzimy nie tylko ich zwycięstwa, ale ich błędy, wątpliwości, wahania, zmagania się z własną naturą i straszny rozłam miedzy rozumem a wiarą.

Co za odwaga niezwykła ukazywania światu własnych ran i cierpień! Czy nie ucierpi na tym powaga zakonu, Kościoła? Z pewnością nie! "Musi być dystans, by móc głosić Ewangelię", ale nie trzeba go wznosić specjalnie i podtrzymywać z wysiłkiem - istnieć on będzie zawsze, jak istnieje pomiędzy zwykłym wahającym się, obojętnym człowiekiem a tym, który posiada gorącą i niewzruszoną wiarę.

Ukazywanie cierpień i wahań tych głosicieli Ewangelii nie umniejsza ich w oczach świata. Uczłowieczeni, z męką zdobywający swą wiarę, są bliżsi, przemawiają językiem bardziej przekonywującym dla współczesnego człowieka.

To było właśnie zamierzenie autora i cel swój w pełni osiągnął.

Jeżeli chodzi o wartość literacką - utwór jest niewątpliwie wysokiej miary. Jak w treści, tak i w formie odbiega daleko od szablonu.

Wprawdzie w drugim akcie jest tu t zw. "scena główna" - ale ona nie jest rozwiązaniem węzła dramatycznego. Akt trzeci przynosi dalsze niezmiernie ważne w rozwoju akcji wydarzenia - napięcie dramatyczne nie maleje do końca ani przez chwilę. Jedyny zarzut, jaki można postawić sztuce z punktu widzenia doskonałości konstrukcji dramatycznej to ten, iż postać O. Tomasza Rawleigh'a z jego walką duchową i to w zwartej budowie dramatu pewien epizod, nie łączący się ściśle z całą sprawą cudu. Postać ta ma jednak swoje silne uzasadnienie ideologiczne, Lawery bowiem ukazuje w swym utworze wszystkie pokusy i wątpliwości, które pokonać musi w sercu człowiek, poświęcający się Bogu. Są to: miłość do kobiety, miłość sztuki i wątpliwości, podsuwane przez rozum. O. Tomasz właśnie miłość musiał przezwyciężyć, by stać się prawdziwym sługą Boga.

Realizacja utworu na scenie teatru toruńskiego wybiega znacznie ponad poziom przeciętny.

K. Korecki, którego dziełem jest bardzo dobra reżyseria, odznaczająca się subtelnością i dużym umiarem, stworzył doskonałą postać rektora. Zarówno on, jak i O. Quarterman, w wykonaniu Cybulskiego, mają w sobie szczęśliwie wymierzoną dozę pewnej arystokratyczności, koniecznej właśnie przy odtworzeniu postaci kierowników w Towarzystwie Jezusowvm.

Wielki sukces odniósł Cz. Strzelecki, jako O. Marek Ahern. Jest to postać w dramacie najsilniej, najplastyczniej zarysowana - wykonawca odczuł i przeżył ją głęboko. Łagodny, dobrotliwy olbrzym serce ma gorące a umysł zimny i logiczny - stąd dramatyczny konflikt, zda się, nie do rozwiązania. Żadna cecha, w którą autor wyposaża swego bohatera w wykonaniu Strzeleckiego nie zanika - wszystkie są dostatecznie uwypuklone i podkreślone. Artysta b. szczęśliwie uniknął przytem patosu i stylizacji, które w tym wypadku mogły stanowić dużą pokusę.

Mniej szczęśliwie wypadł dr. Morel w wykonaniu S. Butryma - jest to postać nieco blada, szczególnie w I-ym akcie, zbyt mało ma w sobie zamierzonej przez autora nonszalancji i właśnie ateizmu. W scenie spowiedzi należałoby może zwrócić uwagę na wyrazistość dykcji, która zaciera się wskutek zbyt szybkiego mówienia. M. Dowmunt zarysowuje kapitalną, choć epizodyczną, postać starego proboszcza. A. Piekarski doskonale odtwarza scenę cudownego uzdrowienia - szkoda, że reżyseria nie wykorzystała w dalszym ciągu tej postaci, która w intencji autora ma w sobie wiele hieratyczności i ewangelicznej powagi (odezwanie się w stylu biblijnym w tekście utworu).

L. Kopczyńska jako Jimmy Maggs była szczera i wzruszająca, H. Szczerski i J. Wasilewski grali dobrze i z odczuciem. J. Klejer i J. Leśniowski stworzyli poprawne typy rygorystów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji