Artykuły

Polowanie na karaluchy

"Polowanie na karaluchy" powstało w Stanach Zjednoczonych, gdzie Janusz Głowacki pozostał w związku z wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego. Utwór wystawiony na wielu amerykańskich scenach zrobił prawdziwą karierę - został tam zaliczony to kilku najlepszych sztuk roku. Jest więc to rzecz na poły polska i amerykańska - poruszająca problem emigracji, rozgrywający się na styku obu kultur. Tu specyficznie uwarunkowany.

Bohaterami uczynił autor parę artystów, którzy zdobyli w Polsce pozycję zawodową, a nawet popularność, osiągnęli też stabilizację materialną, a mimo to zdecydowali się na wyjazd zmuszający ich do rozpoczęcia życia na nowo, na obcym gruncie i w obcym języku. Karkołomne zadanie rodzi stresowe sytuacje obnażające wiele wyobrażeń, jakie żywią bohaterzy co do samych siebie i co do Ameryki. Dramaturgiczną przeciwwagą tej nienormalnej sytuacji jest jej specyficzna przyczyna: wprowadzony w Polsce stan wojenny. A więc to emigracja polityczna, tak częsta w latach 80., dlatego dobrze czujemy pojemność tego terminu.

Bohaterzy Głowackiego nie są opozycjonistami, którzy uciekali zagranicę przed więzieniem; nie są też ludźmi pozbawionymi perspektyw zawodowych i materialnych wyjeżdżającymi z Polski wskutek braku jakiejkolwiek nadziei na przyszłość (a stan ten był przecież również wynikiem sytuacji politycznej). Znajdują się gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami - jak sami mówią o powodach wyjazdu: Wypchnęli nas i: Mogliśmy się nie dać. Oba te stwierdzenia dobrze określają panującą wówczas sytuację. Nie zatrzymywano w kraju tych, którym nie podobały się porządki wojskowej władzy, choć zmuszano do wyjazdu tylko szczególnie niebezpiecznych. Nie da się jednak ukryć, że emigracja - szczególnie inteligentów - była przez władzę dobrze widziana.

Sportretowana w sztuce rewizja jest opisem tej sytuacji - karykaturalnym, ale właśnie dlatego dobrze oddającym jej paradoksalność. Nie jest ona przykładem szczególnych represji, jakie spotykają bohaterów, chociaż zostają naruszone ich prawa. Rodzi raczej przypuszczenie, że wyjazd mógł być dla nich - jak zapewne dla wielu osób - sprawą smaku. Choć nie w wymiarze, jaki nadał temu określeniu Zbigniew Herbert. Umieszczony w "Arkuszu" wydanym przez "Krąg" w 1984 r. wiersz "Potęga smaku" obfituje w stalinowskie realia, a więc w groźne dla niepokornych konsekwencje dokonywanych wyborów i, jeśli stanowił przesłanie, to zapewne - mimo wszystko - dla tych, którzy w latach 80. wybierali najtrudniejsze ścieżki. Ale kierując się smakiem - nawet nie tak szlachetnie wyrafinowanym - można podobnie odmówić udziału w narzuconej siłą, nieetycznej grze nie odwołując się do kryteriów moralnych. Tym bardziej że po latach funkcjonowania systemu wybór moralny był dla przytłaczającej większości oczywisty - opór przybierał tylko rozmaite odcienie. Pustka i miałkość życia, brak nadziei na zmianę mimo sprzeciwu niemal całego społeczeństwa miałyby wówczas najważniejsze znaczenie dla podjętej przez bohaterów decyzji. Bo przecież najbardziej odstręczające w scenie rewizji jest wspólne picie herbaty i wywiązująca się wówczas rozmowa o twórczości. Pomijając jednak powody wyjazdu, choć to sprawa frapująca i podstawowa dla zrozumienia przedstawionych losów, istotą "Polowania na karaluchy" pozostaje doskonale uchwycona sytuacja polskich emigrantów. Da się ją łatwo podsumować: w wyniku cywilizacyjnej przepaści między Wschodem a Zachodem Polak w momencie startu może być na gruncie amerykańskim tylko spauperyzowanym intruzem. Każda emigracja w poszukiwaniu wolności staje się dla niego emigracją w poszukiwaniu wolności i chleba. A to rodzi sytuacje dwuznaczne, w wyniku których straszące bohaterów widma z Polski i z Ameryki niebezpiecznie się ze sobą mieszają, aż w finale amerykański agent ma twarz polskiego cenzora. Widma, niczym w "Kartotece" nawiedzające leżącego w łóżku bohatera, pełnią tu podobną funkcję, prowokując do rozmów tym razem pokolenie powojenne, którego nie najszczęśliwsze dzieciństwo przypadło na lata 50. Ale ponieważ punkt ciężkości dramatu znajduje się w Ameryce, nurt rozrachunków z Polską pozostaje raczej w tle.

Zwraca uwagę soczystość języka, jego rozmaite odcienie, znakomicie napisane dialogi, wyraziste role. Wszystko to zachęca do zobaczenia polskiej prapremiery dramatu w Teatrze Ateneum. Na scenie wreszcie obecny temat współczesny - co prawda przybyły zza oceanu, ale polski. Na widowni tłok i brak miejsc, aktorzy zdobywają publiczność w ciągu paru minut, sala reaguje żywo i spontanicznie. Nawet jeśli nie ma tu ról wybitnych, a są tylko dobre - wypada wymienić Marię Pakulnis i Piotra Machalicę - możemy wreszcie zobaczyć na scenie własne frustracje.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji