Artykuły

Juliusza Słowackiego "Maria Stuart" w Teatrze Ziemi Pomorskiej

Wystawienie dramatu Słowackiego na scenie teatru może ze względów kasowych było ryzykowne, zwłaszcza z uwagi na obecną dobę karnawałową, a więc w czasie ogólnego rozpędu do zabawy, do życia i użycia, niemniej jednak wystawieniem "Marii Stuart" dyrekcja teatru znowu raz dała dowód, że stale pamięta o posłannictwie teatru na ziemi naszej. Po szeregu sztuk nowoczesnych, wystawienie dzieła wielkiego romantyka było ożywczą kąpielą dla ducha, a wysłuchanie przez cały wieczór przepięknych strof Słowackiego - prawdziwą ucztą dla ludzi stęsknionych za pięknem.

Wprawdzie "Maria Stuart" jest dziełem młodości Słowackiego. Miał lat dwadzieścia i jeden, kiedy ją napisał. A jednak młodziutki poeta, chociaż nie był dramaturgiem i nie dramat stanowił o jego wielkości, w Marii Stuart stworzył dzieło o poważnej kompozycji dramatycznej, w której odważnie wyłamał się z pod wpływów panującej wówczas mody pseudoklasycznej, zdobył się na potężny akcent tragizmu, a ponadto głęboko wniknął w dusze stworzonych przez siebie bohaterów.

Język Słowackiego w "Marii Stuart", aczkolwiek jeszcze nie osiąga szczytów twórcy "Beniowskiego" i "Króla Ducha", przecież już w całej pełni płyną w nim fale i strugi poezji i częstych barw tęczowych.

W pięknie tym czuje się już przyszłego wielkiego mistrza, potężnego maga poezji, który później dopełni swoich zamierzeń:

aby język giętki

Powiedział wszystko co pomyśli głowa,

A czasem był jak piorun, jasny, prędki,

A czasem smutny, jako pieśń stepowa,

A czasem jako skarga Nimfy miętki,

A czasem piękny jak aniołów mowa

Aby przeleciał wszystko ducha skrzyłem...

O, właśnie o to chodzi: aby przeleciał wszystko ducha skrzydłem - tak mówić mógł tylko twórca, dla którego poezja była czynem, którego się nigdy nie wyparł, i którego życie całe było "walką poezji ku odrodzeniu się ducha".

Piękno tej poezji unosi się nad scena ilekroć wystawia się utwór Słowackiego.

Zatem wystawienie "Marii Stuart" było ze strony Dyrekcji posunięciem bardzo szczęśliwym - i zgodnym z właściwą misją Teatru Ziemi Pomorskiej.

O ile chodzi o ocenę wykonania, to może najpierw opowiem, jakie spostrzegłem usterki, a później o tym, co było piękne. Podobno i wino pija się najpierw lekkie i kwaśne, o potem dobre i mocne.

Dekoracja, w koncepcji bardzo dobra, efektowna, barwna i na ogół doskonale skomponowana, zawierała przecież pewne niedociągnięcia. Gotyckie łuki oparte na niskich słupkach z kapitelami, dobrze to Małkowski obmyślił, ale poco obok tych słupków ustawił te ogromne okrągłe słupy, konstrukcyjnie zupełnie zbędne, architektonicznie nie uzasadnione i wprowadzające obcy akcent w całość, poza tym dobrze sharmonizowaną? - Ale to nie wszystko: meble w komnacie królowej wyglądały dostojnie, owszem, - ale w izbie astrologa te same meble co najmniej nieodpowiednie. Na stołku, na którym w akcie pierwszym w komnacie królowej siedział Rizzio, w akcie drugim w izbie astrologa stoją ordynarne słoje z alchemicznemi jakiemiś ingrediencjami. Ale to jeszcze nie wszystko: w akcie czwartym osamotniony król, chory, spoczywa na łożu. a przy nim na stoliku tandetna świeczka, zamiast lampy - razi to podwójnie w chwili, gdy król, stojąc nad trupem Nicka mówi:

"postawię przy nim lampę" i stawia - świeczkę.

Sapienti sat...

Gdyby nie te drobiazgi, i gdyby ponadto nie było nieprzemyślanych momentów w efektach świetlnych, dekoracja mogłaby być - arcydziełem...

Kotara, wypełniająca łuk gotycki, była przepiękna i w rysunku, kompozycji i kolorze, tak piękna, że w antrakcie musiałem jak niewierny Tomasz pójść na scenę i dotknąć jej ręką, by się przekonać, czy to prawdziwy brokat, srebrem i złotem wyszyty, czy też płótno malowane - ale nie należało przed kotarą, tuż przy jej rozcięciu stawiać ciężkiego renesansowego krzesła, bo mógł przecież ktoś wejść zza kotary i uderzyć się o krzesło... prawda, że nikt nie wyszedł i nie uderzył się, ale ja się tego lękałem przez cały czas podniesionej kurtyny! - Nie trzeba się lękać szerokiej płaszczyzny! Zresztą te wszystkie drobiazgi należały do zakresu dekoratora zarówno jak i reżyserii, która spoczywała w rakach Hanny Małkowskiej. Wyreżyserowanie sztuki było bardzo staranne, powiedziałbym, za bardzo staranne, i z tego wypłynęły drobne niekonsekwencje.

Ołówek reżyserski skreślił niektóre sceny - i słusznie, bo on od tego jest. Skreślono postać Lindsaja, słusznie, bo to niepotrzebny nudziarz. Ale nie najeżało słów Lindsaja wkładać w usta Mortonowi, który nie powinien asystować przy zamordowaniu Rizzia, bo to jest sprzeczne z tekstem Słowackiego, i sprzeczne z charakterem Mortona, postaci stworzonej przez tegoż Słowackiego, zdaniem mojem, tak wielkiego poety, za zmieniać jego utworu - nie wolno!

Oto wszystkie przykrości, które musiałem wypowiedzieć pod adresem reżyserii, musiałem, bo one - mnie bolały!

Ale za to poważny komplement: wystawa sztuki na ogół była bardzo dobra i osiągnęła bardzo wysoki poziom artystyczny. A teraz zróbmy przegląd poszczególnych postaci: Rolę tytułową Marii Stuart dzierżyła w swoich dłoniach Irena Ładosiówna. Jeżeli powiem, że była prawdziwą królową, to powinno wystarczyć, ale dajmonion moje zmusza mnie, by dodać: była piękna, wytworna, a ponadto w całej pełni opanowała psychologiczną głębię postaci tej nieszczęśliwej królowej, tej ciężko pokrzywdzonej zbrodniarki, której krzywda porodziła zbro-dnię.

Henryka Darulay'a, króla, męża Marii Stuart, grał Rokossowski. Niestety nie stanął na wysokości swej roli. Nie przejął się ani królewskością tej postaci - a bądź co bądź Henryk Darulay, aczkolwiek moralny nędzarz, jest przecież królem - ani jej psychologią, ani pięknem wiersza Słowackiego, który wymaga specjalnego studium. Rokossowski, którego szczerze podziwiałem w sztukach nowoczesnych, będzie musiał dużo nad sobą popracować, by osiągnąć konieczną monumentalność postaci Słowackiego.

Zwoliński, jako kanclerz Morton, był zupełnie poprawny, aczkolwiek nic więcej.

Rizzio w interpretacji Ścibora nie udał się. Nie znać w nim było głębszego przejęcia się rolą, szczerego przeżycia tej postaci, ujęcia jej od wnętrza, a raził jego głos przy ostry, zwłaszcza w dialogach z Marią Stuart. Te dwa głosy, kobiecy, miękki, altowy, i męski, tenorowy, lecz twardy, stanowiły dysonans. Dużo lepiej pod względem głosowym wychodziły dialogi Marii Stuart z Botwelem, którego kreował Surzyński z dużą szczerością i dobrą stylizacją.

Duglasa, rycerza o duszy oschłej, ponurego, fanatycznego protestanta z owych czasów, odtworzył Radwan Łodziński z całą głębią prawdy. Czuło się w nim epokę reformacji i krwawych walk religijnych, obfitych w krwi przelewy.

U Piekarskiego, jako astrologa, zauważyłem pewien rozdźwięk między jego głosem, wprawdzie nie młodzieńczym, ale jeszcze świeżym, męskim, a zbyt staruszkowatą postacią. Pazia Marii Stuart - niestety nie mogłem być na sobotniej premierze i nie widziałem Ściborowej - odtworzyła w niedzielę dublującą tę rolę Szyszko-Bohuszówna. Miała widoczną tremę, naogół jednak włożyła w postać pazia dużo szczerości czucia, jednak nie opanowała w zupełne piękna wiersza, balladę w ostatnim akcie wypowiedziała dramatycznie, za bardzo uczuciowo, a należało raczej mówić ją z pewną monotonnością, podkreślając rytm wiersza. Przypuszczam, że byłoby dobrze i ułatwiło artystce deklamację - bo balladę należało deklamować - gdyby zastosowano akompaniamencie lutni.

Nickim, błaznem króla Henryka, był Stanisław Milski. Piszę o nim na końcu, w myśl poprzedniej uwagi o winie. Gra jego działała doprawdy, jak stare, dobre wino -- upajała. Specjalnie silny był moment, kiedy błazen za króla pije truciznę - i umiera. Scenę tę zagrał Milski z takim wewnętrznym spokojem, a równocześnie z taką ekspresją, szczerą i żywiołową, że doprawdy porywał, a ostatnie słowa konającego błazna: "Matko, jak mi źle było na świe-cie!", wypowiedział artysta z taką głębią uczucia, że wywołał wzruszenie szczere, bezwzględne...

Wdzięczny mu byłem za tę chwilę wzruszenia ...

I wdzięczny jestem dyrekcji teatru za wystawienie Marii Stuart. Wypowiedziałem dużo uwag krytycznych - ale niemniej stwierdzić muszę, że całość była na wysokim poziomie artystycznym, był to jeden z tych wieczorów, które w kalendarzu naszego teatru czerwono należy zapisać.

Pragnąłbym bardzo, by Toruń tłumnie podążył do teatru na dramat Juliusza Słowackiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji