Gęsi i gąski
KOMEDIA W 5-ciu OBRAZACH MICHAŁA BAŁUCKIEGO.
Jeżeli chodzi a jubileusz, to był on aż potrójny: 100-lecie urodzin Bałuckiego, 70-lecie jego pierwszej komedii "Radcy pana Radcy", i wreszcie 50-lecie podanych nam na wczorajszą premierę - Gęsi i gąsek.
Temu to potrójnemu jubileuszowi zawdzięczamy zapewne ogromną pieczołowitość i pietyzm, z jaką Teatr Ziemi Pomorskiej wystawił tę, bynajmniej nie najlepszą komedię Bałuckiego.
Miał coprawda Bałucki swoje dni Farysowe - przede wszystkim w powieści, a częściowo i w komedii, i w owych to czasach powstała najlepsza jego sztuka: "Grube ryby" - rychło jednak nastąpiło obniżenie ideałów, a wraz z tym dowcip jego stawał się coraz więcej płaski i niewybredny, brak głębszych myśli zajęło prymitywne rezonerstwo. O ile jeszcze w "Grubych rybach" widzimy na scenie ludzi, potraktowanych z miłością i szczerością, to już w "Gęsiach i gąskach" spotykamy albo karykatury ludzkie, niewybrednie narysowane, albo nudziarzy, którzy nie mają nic do powiedzenia, oprócz naiwnych pouczeń dla - ówczesnej młodzieży. Prawda, że sytuacje komiczne, groteskowo-farsowe, pobudzają do śmiechu, prawda, że można się przy tym ubawić, a jednak całość ma już grubą patynę, a niefrasobliwość, z jaką au-tor częstuje nas nieprawdopodobieństwem karykatury, jest rozbrajająca.
Z tym wszystkim Bałucki miał poważne zasługi, a że krytyka ujemna ostatnich jego utworów, która podobno spowodowała samobójstwo tego w swoim czasie cenionego humorysty, nie potrafiła go zagasić, najlepszy dowód w tym, że o Bałuckim jeszcze pamiętają wszyscy - a o tych jego krytykach mało kto już wie.
Wystawiając komedię Bałuckiego ku uczczeniu 100-lecia jego urodzin, dyrekcja teatru spełniła swój obowiązek, a że obowiązek ten traktowała poważnie, więc "Gęsi i gąski" wystawiła con amore, z dużym zapałem, poświęceniem i starannością.
Przede wszystkim podkreślić należy stylowość kostiumów, zwłaszcza kobiecych.
Piekarski, który reżyserował komedię, sam dzierżył rolę Kłopotkiewicza. Nie mogę się zgodzić na jego interpretację tej postaci. Kłopotkiewicza wyobrażałbym sobie jako zapracowanego i skłopotanego ziemianina, szlagona, szlachcica - toć był skoligacony z Rzempielińskimi! - a Piekarski zrobił z niego ekonoma, może wnuka owego z Krakowiaków i Górali, z którym go jedynie strój wierzchni różnił.
Lucjana Bracka nie miała tym razem roli popisowej, i choćby dlatego samego żałuję, że nie wystawiono raczej "Grubych ryb" - byłaby może doskonałą Ciaputkiewiczową. Tu zaś rola jej była po prostu bez treści.
Czołową rolę cioci Belci wykonała Małkowska bardzo precyzyjnie, a dobrze jej sekundowała Ładosiówna jako doktorowa Natalia.
Z ról męskich - prócz Piekarskiego wysunął się na plan pierwszy Ilcewicz jako postać groteskowa doktora Figurkowskiego, oraz Radwan-Łodziński jako Pantaleon Durnicki.
Reszta ról, postaci zresztą przez autora potraktowanych z niefrasobliwą niedbałością, spoczywała w dobrych rękach. Cały zespół pracował bardzo dobrze tak dobrze, że publiczność rozgrzewała się wesołością, a kilkakrotnie oklaski zagrzmiały przy podniesionej kurtynie.
Przypuszczam, że na gruncie toruńskim "Gęsi i gąski" zdobędą popularność.