Artykuły

Trójka, siódemka, nic

"Dama pikowa" w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Pisze Hanna Milewska w Hi Fi i Muzyka.

Szesnaście lat od premiery "Damy pikowej" w reżyserii Marka Weissa-Grzesińskiego stołeczny Teatr Wielki doczekał się nowej inscenizacji tego dzieła. Pomysł chwalebny, bowiem "Dama pikowa" nie bez przyczyny jest uważana za najlepsze dzieło sceniczne Czajkowskiego.

Libretto oparto na pierwszorzędnym materiale literackim - noweli Puszkina, opowieści o miłości, obłędnej ambicji, hazardzie, tajemnicy i zemście zza grobu. Przeniesienie akcji z czasów współczesnych Puszkinowi o półwiecze wstecz dało kompozytorowi pretekst do wprowadzenia inteligentnych pastiszów i cytatów muzycznych. Czajkowski wykorzystał melodię XVIII-wiecznej arii Gretry'ego i poloneza Kozłowskiego oraz tematy Mozartowskie w scence uroczej sielanki-opery w operze. Nie stronił też od konwencji romantycznej ballady, motywów ludowych czy śpiewów cerkiewnych.

Trzeba przyznać, że strona muzyczna jest największą zaletą warszawskiego spektaklu. Ściągnięty z Filharmonii Narodowej Kazimierz Kord, który ostatni raz pracował w murach Teatru Wielkiego prawie 30 lat temu, okazał się wspaniałym dyrygentem operowym. Z jaką życzliwością wznosił wzrok ku solistom na scenie, z jaką empatią współoddychał z nimi, jakże precyzyjnie dyktował zmiany pulsu, uważnie wydobywał niuanse dynamiczne i kolorystyczne, jakże subtelne piana wydobył z orkiestry! W dużym stopniu właśnie dzięki jego natychmiastowym korektom rytmu i głośności niedysponowany Paweł Wunder zdołał wykonać partię do końca. A trzeba przyznać, że katastrofa wisiała na włosku. Najwyraźniej dyrekcja nie przewidziała, że każdego wokalistę może dopaść choroba gardła i, mimo przygotowania podwójnej obsady, nie trzymała w pogotowiu drugiego odtwórcy roli Hermana (Krzysztof Bednarek). To, co usłyszeliśmy, było zaledwie zapowiedzią tego, jak zaśpiewa Wunder odzyskawszy pełnię możliwości głosowych. Ten, specjalizujący się w trudnym wokalnie i aktorsko, mocnym, forsownym repertuarze współczesnym (tytułowy Król Ubu, Herod w Salome), stworzył (na ile pozwalała mu krtań) sugestywną kreację "liszniego czełowieka" - posępnego, odpychającego, aspołecznego, sfrustrowanego odludka, bestii szukającej nocą swojej pięknej połowy. Wokalną antytezą Hermana był Jelecki w interpretacji Artura Rucińskiego, obdarzonego miękką, liryczną, słoneczną barwą głosu i giętką frazą. Doskonale wypadł Mikołaj Zalasiński (pamiętny Jochanaan w Salome) jako Tomski, malujący potężnym basem groźny portret psychologiczny Hrabiny.

Hrabina w wykonaniu Małgorzaty Walewskiej to dla mnie wielkie, pozytywne, zaskoczenie. Nie wierzyłam, że Walewska znajdzie jeszcze dość samozaparcia i pokory, aby zerwać z koszmarną manierą piosenkarską i wreszcie właściwie spożytkować swój talent. Nie była to Hrabina typu zniedołężniała roztyta ropucha, lecz kobieta boleśnie przeżywająca utraconą młodość, próbująca w atrakcyjnym opakowaniu rozpaczliwie ukryć przed światem rozpad ciała, słowem - "z tyłu liceum, z przodu muzeum". W scenie powrotu z balu i rozbierania do snu na kilkanaście minut wprost zahipnotyzowała widownię. Bezbłędnie zastosowała różne rodzaje emisji od parlanda po krzyk, różne odcienie barwy i zmienną dynamikę jako środek wyrażenia dramatu zdegradowanej fizyczności.

Obsadzenie Lady Biriucov, skądinąd znakomitej śpiewaczki-aktorki, w roli Lizy nie wydaje się najtrafniejszą decyzją. Jej silny, ciemny sopran nie pasował do profilu naiwnej, niewinnej dziewczyny. Brakowało zwłaszcza subtelności w górze skali, że o pianach nie wspomnę. Natomiast na listę sukcesów powinna wpisać zabawną partię Prilepy Katarzyna Trylnik.

W wypowiedzi dla "Gazety Wyborczej" Kazimierz Kord stwierdził: "Moja tolerancja dla reżysera jest ogromna, jeśli tylko szanuje on rozwój dramaturgiczny muzyki". Mariusz Treliński przyzwyczaił widzów do inscenizacji spójnych stylistycznie i myślowo, z jego Damy pikowej nie sposób jednak odczytać klarownej idei estetycznej. Wyjaśniał: "Naczelny konflikt można określić bardzo żartobliwie. Zdaniem, które wszyscy znamy: "Kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma szczęście w miłości i odwrotnie". Ale ten uproszczony wybór pomiędzy miłością a pieniądzem ma swój rdzeń u zarania kultury chrześcijańskiej, kiedy to zaistniał podział na cywilizację pieniądza i cywilizacje miłości. Od początku wiemy, że są to dwie niemożliwe do pogodzenia sprawy. I to leży u podstaw tej opowieści". Niestety, eklektyczna, chaotyczna inscenizacja nie przekazuje intencji interpretacyjnych reżysera. Oprócz fragmentów znakomitych (rokokowa sielanka, monolog Hrabiny) sporo tu efekciarstwa (migające automaty do gry w kasynie "Rouge", dymna lokomotywa zabierająca w zaświaty duszę Hermana).

Od listopada do stycznia trwała w Warszawie wielka retrospektywa kina rosyjskiego. Na otwarcie pokazano film Jakowa Protazanowa Dama pikowa z 1916 z oprawą muzyczną skomponowaną specjalnie przez Rafała Rozmusa. Ta 40-minutowa, czarno-biała, niema ramota z anachronicznym, przerysowanym aktorstwem Iwana Mozżuchina robi nieporównanie większe wrażenie niż inscenizacja w Teatrze Wielkim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji