Artykuły

Spektakl zachwycający i trudny do zniesienia

"Matka czarnoskrzydłych snów" w reż. Eweliny Pietrowiak w Operze Wrocławskiej. Pisze Adam Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Matka czarnoskrzydłych snów" to spektakl zachwycający i trudny do zniesienia. Jak bowiem pogodzić zimne piękno wizji plastycznej i ultraemocjonalną muzykę ze studium schizofrenii? Z tym, co wiadomo o okrucieństwie tej choroby?

Swój jednoznaczny i sugestywny tytuł jednoaktówka Hanny Kulenty i librecisty Paula Goodmana czerpie z antycznej tragedii "Hekabe". U Eurypidesa chodzi o noc - porę, gdy udręczonych ludzi w snach nawiedzają demony. Współcześni autorzy matką koszmarów czynią chorobę umysłową - morbus bleuleri, schizofrenię.

Nie ma tu fabuły. Wszystko, co się dzieje, dzieje się w głowie bohaterki - a więc, z punktu widzenia dramaturgii, nie dzieje się wcale; jest tylko skondensowaną projekcją cierpienia. Klara - grana przez trzy śpiewaczki i dwie aktorki - ma wielokrotne rozszczepienie jaźni. Zrodzone w umęczonym umyśle liczne postaci przeżywają erotyczny thriller, melodramat, kryminalną intrygę... W tym, co robią, niczym zapowiedzi choroby, pojawiają się przebłyski z prawdziwej, "zdrowej" przeszłości Klary, migawki z dzieciństwa i pobytów w szpitalu (...)

Nikt chyba nie ma złudzeń, że ten spektakl stanie się znaczącym elementem repertuaru Opery Wrocławskiej - temat i forma są tu zbyt poważne, zbyt trudne, by proponować je publiczności pragnącej beztroskiego bel canto. Muzyka Hanny Kulenty, kompozytorki o imponującym i cenionym na świecie dorobku, pozostaje w ścisłym kontakcie z tym, co w nowej muzyce rzeczywiście najnowsze. W "Matce czarnoskrzydłych snów" rozpisana została na zaledwie kilka instrumentów i nieco sugestywnej elektroniki, łącząc śpiew ze słowem mówionym, przetwarzając powtarzalne, narastające motywy w niekończące się kulminacje; pełno w niej uzasadnionych przez narrację dysonansów.

Jako widowisko teatralne to majstersztyk - precyzyjna gra światła, ruchu, skromnych dekoracji, pięknych strojów. Aktorzy - śpiewacy są podmiotami i przedmiotami jednocześnie, uruchamiając kolejne sytuacje, a po chwili stając się tylko nosicielami znaczeń i kostiumów.

Podziw i szacunek należy się za włożony w realizację tej trudnej jak diabli partytury, uznanie dla autorów poszukujących nowej, operowej formuły. Dlaczego więc zachowuję wobec tej realizacji dystans graniczący z obojętnością? Bo dostrzegam sztuczność przedsięwzięcia, które chcąc nie chcąc odrywa się od operowej umowności i dryfuje w sferę skojarzeń ze światem na zewnątrz (...) "Matka czarnoskrzydłych snów" przenosi kwestię schizofrenii w strefę skrajnie przeestetyzowaną, czystą i bezpieczną. Czyni z niej piękny poemat o aniołach i demonach choroby umysłowej. Przerabia na rozrywkę dla widzów wygodnie usadzonych wśród operowego złota i purpury. Nie tłumaczy choroby i nie każe jej rozumieć, nie rozwija wiedzy o schizofrenii poza potoczność, traktując ją jak atrakcyjny temat na poemat - podczas gdy w istocie nie ma się czym zachwycać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji