"Łuk triumfalny" z butelką w tle
Trzeba przeżyć to wszystko, a potem poszukać nowego celu - mówi Ravic, bohater "Łuku triumfalnego" do ukochanej Joanny.
Te słowa są próbą szukania nadziei wbrew wszystkiemu. Ale "wszystko" gubi w tym spektaklu realne wymiary.
Mimo, że na ekranie pojawiają się wyraźnie zaznaczone daty - 1938 i 1939 r., mimo ciągłego akcentowania schyłku wieku, mimo filmowych "przebitek" z czarnych wspomnień Ravica - uciekiniera z faszystowskich Niemiec, "to wszystko", co w scenerii tamtego czasu jest straszne, okrutne, beznadziejne i co miało być prawie materialną barierą uczucia, nie wyrasta poza ramy abstrakcji. Zostaje więc zwykły, banalna melodramat
Mimo wysiłku aktorów Piotra Fronczewskiego i Marii Pakulnis godzinny spektakl Krzysztofa Zaleskiego, oparty na motywach powieści E.R. Remarque'a nuży, nie budząc wzruszeń, jak na melodramat przystało.
Główną bohaterką przedstawienia mimowolnie staje się... butelka, przez godzinę nie schodząca z ekranu. Ravic z Joanną piją koniak, calvados, wódkę i wino tak namiętnie, że widz - zamiast współczuć wyrażanemu w tej formie ich cierpieniu - - zawistnie przełyka ślinę.