Artykuły

Gucio i Aniela po latach, czyli "Mąż i żona"

Wspomniałem o prostocie, o tym jak reżyser pozwalał nam smakować tekst, jak pięknie podawali go aktorzy... Inaczej nieco ma się rzecz w Mężu i żonie Fredry, w reżyserii Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym. O tym, że Hanuszkiewicz przygotowuje Męża i żonę mówiło się od lat kilku, sprawa jednak przeciągała się, odkładano ją, przesuwano na później i - to chyba był błąd! Przed paru laty miał Hanuszkiewicz - jak głosiła plotka - grać spektakl w innej obsadzie i w innej sali (Teatr Mały); wyobrażam sobie, że byłoby to dla smakoszy cacko i Teraz?

Grając Męża i żonę na wielkiej scenie Teatru Narodowego uznał Hanuszkiewicz, że trzeba rzecz wzbogacić (jak wszystko ostatnio u niego) śpiewami z epoki. Misternie i błyskotliwie konstruowane sytuacje komedii, tempo i rytm, z którego słynie ta sztuka, rozbił wstawkami z opery Słowik Kamieńskiego, tym bardziej tu zbędnymi, iż z kiepsko dochodzących na widownię tekstów wyłowić można jedynie strzępki pikantnych (?) enuncjacji o "ptaszku" i nic poza tym. Ulotniła się fredrowska finezja w budowaniu komicznych spięć, powstał lekki zakalec. Obsada? Same tuzy młodszego pokolenia: Jadwiga Jankowska-Cieślak (Elwira), Daniel Olbrychski (Wacław), Krzysztof Kolberger (Alfred), Halina Rowicka (Justysia).

Same tuzy, a jednak niezbyt dobrze czuły się te tuzy we fredrowskich kostiumach i fredrowskim wierszu. Przyznam, że słuchając ich, niepokojąco często wracałem myślą do wybornego kwartetu (Kreczmar, Romanówna, Wołłejko, Kreczmarowa) w tradycyjnej, to fakt, lecz świetnej inscenizacji Korzeniewskiego sprzed kilkunastu lat. Urok i wdzięk tamtej czwórki, a jednocześnie precyzja i lekkość w podawaniu fredrowskiego wiersza przytłumił nieco - choć to może nie fair - walory obecnej obsady.

Hanuszkiewicz wyszedł z boyowskiej koncepcji, iż znużeni sobą Mąż i żona, to po prostu... Gucio i Aniela z Ślubów po paru latach wspólnego pożycia. Stąd rozpoczyna spektakl sceną pisania listu ze Ślubów i z tej sceny dopiero zgrabnie przechodzi do tekstu Męża i żony: Gucio niepostrzeżenie staje się Wacławem, Aniela - Elwirą. Bardzo to dobry pomysł, zmyślnie przeprowadzony! Niegdyś, tuż po wojnie, oglądałem Męża i żonę z interludiami Adama Polewki, zabawnie relacjonującymi polemikę na temat tej komedii jaka wywiązała się w latach trzydziestych między Boyem a profesorem Eugeniuszem Kucharskim - komentatorem i wydawcą dzieł Fredry. Profesor Kucharski traktował Męża i żonę niemalże jako "moralitet o winie i karze zatwardziałych grzeszników" i w swym wydaniu krytycznym finalizował komedię "umoralniającym" zakończeniem, jakim opatrzył ktoś Męża i żonę w piątym bodajże wydaniu, już po śmierci Fredry. Boy bronił tej komedii jako cudownego klejnotu poezji i dowcipu, do którego bez sensu jest strzelać tak ciężką amunicją, i toczył jednocześnie bój o przywrócenie fredrowskiego, oryginalnego zakończenia, bój uwieńczony ostatecznie sukcesem.

Inscenizacja Władysława Krzemińskiego (teatr Cricot w latach trzydziestych, Stary Teatr w 1947) przypomniała te spory w interludiach Polewski, jak i pokazywała... oba zakończenia. To pierwsze, właściwe, i to przypisane Fredrze przez moralizatorów. Były to jednak lata, gdy jeszcze w Mężu i żonie istotnie można było dopatrywać się nadmiernej frywolności, dziś - czasy tak się zmieniły, że Hanuszkiewicz nie tylko nie wraca (i słusznie) do dawnych sporów, lecz dosypuje jeszcze trochę pieprzu do fredrowskiej swawoli. Pomysłów w jego inscenizacji nie brak, jeden gag goni drugi, zabawy jest - i to dobrej - tak wiele, że po co było jeszcze wtykać w to wszystko tego nieszczęsnego "ptaszka"?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji