Artykuły

Miłujmy i żartujmy

Miłosnym efektom nie szczędził swego pióra wielki komediopisarz Aleksander Fredro. Pozostawił nam w spadku nie tylko urocze "Śluby panieńskie", czyli Magnetyzm serca, który kończy się, tak jak w baśniach, pobłogosławieniem młodych par. A czy żyli i długo i szczęśliwie? Co dalej z tak pięknie poczętymi związkami?

Fredro nie zaniedbał napisać i dalszego ciągu. Jest nim znakomicie zbudowana, skrząca się dowcipem wartkich dialogów i mistrzostwem wiersza, finezyjna komedia "Mąż i żona". Ściągnęła ongiś prawdziwe gromy na głowę autora. Nazywano ją dziełem najbardziej moralnie podejrzanym, o treści stojącej na ostatnim krańcu przyzwoitości.

Czym Fredro zawinił? Otóż pozwolił sobie pokazać z całą otwartością - a nie zapominajmy, że komedia ta została napisana w 1821 roku - co się kryje za słóweczkami pieszczonymi, jakie intrygi i namiętności przesłania gra pozorów, i to pokazać bez połajanek wobec zdradliwych Istot. Mamy tu klasyczny trójkąt: mąż, żona, kochanek - który powiększa , do kwadratu sprytna powiernica Pani, nie skąpiąca wdzięków obu Panom. Najbardziej oburzała moralistów właśnie tonacja tej komedii, w której nie znajdziecie śladów oburzenia czy zgorszenia autora. Mówi on widzom po prostu: popatrzcie, jak to bywa z tym najszlachetniejszym z uczuć. I przedstawia perypetie z ogromną znajomością męskiej i żeńskiej natury, realiów ponapoleońskiej epoki i obyczajów, własnego środowiska. Odkrywa karty jakby dla zabawy: pośmiejmy się z ludzkiej przewrotności i wzajemnych przechytrzeń.

Można się było spodziewać, że, skoro "Mąż i żona" znajdą się na afiszu Teatru Narodowego w Warszawie, podpisane reżyserską ręką Adama Hanuszkiewicza, nie obejdzie się bez inscenizacyjnych niespodzianek. Idąc za sugestią Boya ("Albo się grubo mylę, albo to jest epilog "Ślubów panieńskich") inscenizator rozpoczyna od uroczej sceny pisania listu do Anieli ze "Ślubów". I już w stylu tej przygrywki zapowiada, że rzecz nie będzie rozgrywana realistycznie, lecz przechyli się w kierunku pastiszu, a nawet parodii, wyostrzającej spojrzenie na każdą sytuację.

Każda z osób tego czworokąta zachowuje się tak. Jakby z góry wiedziała, jaki ruch uczyni przeciwnik, przenika nawzajem swoje intencje. Wszyscy trzymają się w szachu. Aktorzy nie identyfikują się z postaciami, nie stapiają się z nimi w jedno. Patrzą na nie z pełnego dystansu, znając dobrze ich błędy i przywary, ich wzajemne powiązania. Miłujmy i żartujmy - zdają się mówić. Sami są rozbawieni i rozbawiają publiczność.

Rozlegną, się zapewne głosy sprzeciwu wobec takiego potraktowania tej najwytworniejszej, jak ją określił Boy, komedii Fredry. Tak jak kiedyś o Goplanę na Handzie w "Balladynie", będą się toczyć spory o to, czy występnych kochanków fredrowskich należało wsadzać do wanny z malowniczą pianą, aby w takim anturażu prowadzili swój dyskurs miłosny. Mnie to szczerze ubawiło, podobnie jak Inne sytuacje w przyjętej konwencji; choćby przerywniki w postaci fragmentów pochodzącej z końca XVIII wieku opary "Słowik" M. Kamieńskiego (muzyka łagodzi obyczaje, a także zdradę).

Dobrze i swobodnie czuje się w swych rolach czwórka wykonawców. Wiedział Hanuszkiewicz, dlaczego powierza te role aktorom młodego pokolenia. Doświadczonym wiekiem trudno byłoby się tak oderwać od bardziej tradycyjnego spojrzenia na "Męża i żonę". Męża - Wacława (takie Gustaw) gra brawurowo, z werwą, ogniem wewnętrznym i autoironią Daniel Olbrychski. Jego żoną Elwirą (w prologu - Aniela) jest Jadwiga Jankowska-Cieślak, która odkrywa szeroką paletę swojej aktorskiej ekspresji, zmieniając łatwo nastroje. Zwłaszcza pamięta się jej monolog o niegodziwości męskiej. Tym trzecim - Alfredem, jest Krzysztof Kolberger, ujmujący męskim wdziękiem, wymownością i umiejętnością znalezienia się w każdej nawet najtrudniejszej dla niego, sytuacji. A słodką Justysię, która wywodzi wszystkich w pole, gra Halina Rowicka.

Bije z tego przedstawienia blask młodzieńczego zapału i uroku. Myślę, że nawet Fredro w naszym roku 1977 przyklasnąłby temu przedstawieniu. Wszak sam napisał tę komedię, mając dwadzieścia parę lat.

Miłą pamiątką po przedstawieniu pozostanie drukowany program, w którym przypomina się m. in. balzakowski Katechizm małżeński z 1830 roku. Ustawy Sentymentalnego Towarzystwa i złote myśli ludzi wielkich na temat: On i Ona. A wszystko to ozdabiają rysunki erotyczne Pabla Picassa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji