Artykuły

Szumienie wbrew czy w brew?

"Caffe latte", Teatr Dada von Bzdülöw & SzaZa w Gdańsku. Pisze Anna Królica w Teatrze.

Na początku spektaklu Leszek Bzdyl cytuje myśli francuskich filozofów kultury: Jeana Baudrillarda i Guya Deborda, ustanawiając w ten sposób kontekst dla jego odczytania. Wcześniej sami artyści proponują jednak, aby nie patrzeć na "Caffé latte jako na spektakl inkrustowany muzyką, ani koncert uatrakcyjniony tanecznymi figurami. Caffé latte nie chce być dziełem skończonym". Czym więc miałaby być owa forma? Zdradzę koncept artystów - zdarzeniem, w którym uwodzi się widzów. Uwodzi, czyli wzbudza zachwyt, pasję, ale też oszukuje, mami złudzeniami. Prawdopodobnie owe złudzenia są punktem wyjścia, stanowią podstawę do rozpoczęcia gry, która może oznaczać zarówno zabawę z widzem, jak również grę teatralną, ale także grę pozorów.

Wyraźnie wskazany przez Bzdyla cytat z Baudrillardowskiej Zbrodni doskonałej o relacji pomiędzy rzeczywistością a złudzeniem potwierdza jego znaczenie dla całości przedstawienia. Bzdyl czyta go dwukrotnie, tak jak nakazywał Debord, pisząc o społeczeństwie spektaklu, aby publiczność zrozumiała przekaz. W ten sposób tancerz rozpoczyna na dobre grę pozorów, rozpościerającą się od uwodzenia iluzją sceniczną do grania - balansuje na cienkiej nitce pomiędzy złudzeniem a realnością. Dada i SzaZa (Paweł Szamburski i Patryk Zakrocki) nie chcą tworzyć teatru, ale też nie odrzucają jednoznacznie mechanizmu jego działania i konwencji teatralnej, zarzucając siatkę pojęć na niestabilną strukturę codzienności. Caffé latte może toczyć się według scenariusza, dopuszcza jednak wariant wykonania z bardziej lub mniej zaplanowanymi improwizacjami. W spektaklu, który widziałam, twórcy nie angażowali publiczności, pozostali więc bliżej zamkniętej struktury. Ponoć bywa też inaczej.

Pierwszym uwodzicielem jest Leszek Bzdyl. To on rozpoczyna grę z publicznością. Zagaduje ją niby półprywatnie, pokazuje otrzymany niedawno prezent, opowiada o książkach i ich autorach (Baudrillard i Debord), którzy wywarli na nim wrażenie. Co więcej, zdradza publiczności przebieg wydarzeń tego wieczoru, czytając na głos synopsis przedstawienia. Ale tworzy to tylko złudzenie, że widz może poznać jego rozwój. Im bardziej Bzdyl przybliża widzom przebieg akcji, tym mniej publiczność rozumie jej sens. Po pierwsze, przeczytany zarys działań jest schematyczny, a chwilami wręcz zabawny, po drugie - zdarzenia zaczynają się nawarstwiać i zapętlać, stają się coraz bardziej absurdalne i nierzeczywiste, dlatego trudno zrozumieć, co i dlaczego będzie dziać się na scenie.

Próba streszczenia widzom akcji spektaklu jest właśnie sprzedaniem im złudzenia, że poznali strukturę Caffé latte. W istocie jeszcze bardziej oddalili się od niej, tracąc możliwość jej poznania. Poza tym sam gest upublicznienia działań, z natury ukrywanych przed widownią, jest nieco absurdalny. Przywykliśmy przecież do tego, że publiczność ogląda spektakl, a nie słucha o tym, jaki on będzie. Paradoks polega jeszcze na tym, że choć artyści rzeczywiście realizują scenariusz punkt po punkcie, to wszystkie sceny i tak są niespodzianką. Dzieje się tak na przykład podczas etiudy Zabicie świerszcza. Na scenie pojawia się Katarzyna Chmielewska w eleganckiej czerwonej sukni, z papierową, ekologiczną torbą w dłoni. Wygląda jakby wyszła z galerii handlowej. W owej torbie ma wszystko, czego jej potrzeba - sztucznego świerszcza, którego zgniecie stopą, aby później usypać na scenie kopczyk z krzyżem, związanym naprędce z dwóch patyczków. Zapowiedziane w scenariuszu zdarzenia - niczym przepowiednia - spełniają się na oczach widzów. Towarzyszy im jednak zagubienie bohaterów. Postać grana przez Chmielewską nie wie, dlaczego zabiła świerszcza, a kiedy usypuje dla niego kurhan i stroi go kwiatami, ma w sobie coś z dziecka, które grzebie w ziemi ulubionego zdechłego chomika czy świnkę morską: niewiele rozumie z tego, co się zdarzyło, ale naśladując dorosłych, odgrywa scenę pogrzebu. W opowiadane zdarzenia wkrada się z czasem niepokój. Chmielewska - kończąc etiudę - jakby speszona schodzi ze sceny. Tymczasem synopsis narzuca kolejne wydarzenia, które artyści pokornie performują.

W Caffé latte triumfuje liczba dwa. Na wiele sposobów żongluje się binarnymi zestawieniami, dążąc do efektu caffé latte, czyli do osiągnięcia substancji "pomiędzy" - tu pomiędzy czarną kawą a spienionym, białym mlekiem. Podobnie rzecz będzie się miała na scenie. Wystąpią na niej pary artystów: dwóch muzyków z SzaZy oraz dwóch tancerzy i choreografów zarazem, czyli Dada von Bzdülöw. Zatem na początku mamy formalnie dwie opozycje - muzycy kontra tancerze, choreografia kontra koncert - a wszystko ma doprowadzić do formy "pomiędzy", nazwanej zdarzeniem, bez żadnej dominacji jednego ze środowisk.

W choreografii pojawiają się duety we wszystkich możliwych wariantach (muzyk-tancerz, tancerz-tancerz, muzyk-muzyk, ale czasem też większe formy jak tancerz-tancerz-muzyk/-cy). Warto podkreślić, że nie po raz pierwszy Dada spotyka się na scenie z zespołem muzycznym SzaZa. Wspólnie zadebiutowali w spektaklu Piotra Cieplaka Przed południem, przed zmierzchem. Mimo że w mojej pamięci mocno utkwiła muzyka grana i improwizowana przez duet, to formalnie pozostali oni w cieniu głównej akcji, siedząc z boku sceny i tworząc jedynie akompaniament. Zupełnie inaczej stało się tym razem - w Caffé latte muzycy mieszają się na scenie z tancerzami, partnerując im w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wchodzą z nimi fizycznie w interakcje, prowadzą ruch. Od początku też widzowie otaczają artystów, zarówno muzyków, jak i tancerzy. Podobny układ przestrzenny był wykorzystany w Faktorze T, wcześniejszym spektaklu Dady.

W Caffé latte nie tylko instrumenty (klarnet i skrzypce) wydają z siebie dźwięki, również ciało staje się skarbnicą "hałasów", szmerów, szurania czy szumienia - brzmień zaanektowanych do muzyki współczesnej. Przykładem na wydobycie swoistych dźwięków ciała jest scena "szumienia". Patronuje jej postać Cage'a, którego nazwisko, jakby dla potwierdzenia sensowności działań twórców, powraca kilkakrotnie w scenopisie. A może to kolejna gra ze złudzeniem, bowiem słyszymy nieustannie "Nicolas Cage", zamiast "John". I nie jest to przypadkowe przejęzyczenie, tylko celowy zabieg przesunięcia. Niby podsuwa się widzom kontekst, ale ostatecznie okazuje się on tropem fałszywym. Nicolas Cage jest aktorem i nijak nie da się połączyć jego postaci z koncepcją spektaklu. John Cage, muzyk i kompozytor, pasowałby tu doskonale, to jego idee wyraźnie są przywoływane, a jednak imię celowo zmieniono, co wpłynęło na zmianę tożsamości osoby. Czemu? Czy tylko dla gry, dla przekomarzania się z widzem?

Ale wróćmy do sceny "szumienia", która jest absurdalna i zabawna zarazem. Tancerz i muzyk bawią się lingwistycznie, wykorzystując grę słów i związków frazeologicznych powiązanych z czasownikiem "szumieć" - szumią dosłownie, hałasując. Celowo wywołują dźwięki ciała, poprzez pocieranie mikrofonem jego wybranych części. Może być szumienie w głowie, wtedy mikrofon wędruje w stronę głowy. Następnie muzyk stwierdza, że szumi mu za uchem i mikrofon podąża w kierunku ucha. Można też szumieć wbrew albo w brew. Wypowiedzenie tych słów na głos nadaje im wieloznaczność semantyczną. Ponieważ muzyk rzeczywiście pociera mikrofonem brwi, czynność świadczyłaby o tym, że chodzi o dosłowne szumienie w brew. Ale co wtedy dzieje się z sensem tych zdarzeń? Brzmi i wygląda to dość absurdalnie. Wydaje się, że celem artystów jest właśnie pokazanie absurdu rzeczywistości, wytrącenie widza poza znany i oswojony kontekst. Z drugiej strony odwołują się do metaforycznego znaczenia "szumieć", czyli "rozrabiać", i na koniec owej sekwencji bodaj Bzdyl puentuje scenę słowami - "wyszumiałem się".

Caffé latte jest kolejną w tym roku, po Czerwonej trawie, premierą gdańskiego zespołu. Jest także spektaklem jubileuszowym, związanym z siedemnastoleciem istnienia grupy. Powracają w nim motywy znane i kojarzone z twórczością Dady, czyli zabawa słowem na pograniczu teatru i tańca, poczucie absurdu, groteska, a ogólnie - działania "wbrew" zastanym nurtom. Odpowiada to ich dadaistycznym sympatiom, do których w końcu nie bez powodu nawiązali w nazwie zespołu. Równocześnie jednak Caffé latte wyróżnia się wśród dotychczasowych prac grupy poszukującej nowych rozwiązań. Zapraszanie muzyków do spektakli tworzonych przez choreografów stało się ostatnio regułą w europejskim tańcu współczesnym. Caffé latte jest spektaklem na dwóch tancerzy i dwóch muzyków - Dada zatem dialoguje również z najnowszymi trendami. I niezmiennie uwodzi.

Anna Królica - absolwentka Instytutu Filologii Wschodniosłowiańskiej i doktorantka w Katedrze Dramatu UJ; współzałożycielka i redaktorka portalu www.nowytaniec.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji