Artykuły

Apokryf współczesny

W myśl stwierdzenia Susan Sontag, że prawdziwa sztuka powinna nas denerwować, mamy na scenie Teatru Powszechnego kolejną artystyczno-intelektualną prowokację George'a Taboriego. Wariacje na tematy biblijne.

Tabori, piszący po angielsku węgierski Żyd, mieszkał po wojnie przez 20 lat w Stanach Zjednoczonych, a ostatnie ćwierćwiecze spędził w Niemczech. Tam też głównie pisze, wystawia, reżyseruje - nadal, choć w maju tego roku ukończy 80 lat.

Dla naskórkowo traktującego swoją wiarę widza "Wariacje Goldbergowskie" mogą być tekstem szokującym, z powodu śmiałych wycieczek autora w rejony tabu o prawdziwości i nieomylności Słowa Bożego. Co zapalczywsi wyznawcy wartości wywęszą zapewne niejedno bluźnierstwo. Cóż z tego? Biblijne apokryfy powstawały i powstają, a prędzej czy później wchodzą nie tylko do powszechnego obiegu kulturowego, ale i religijnego.

Jak zwykle u Taboriego mamy tu do czynienia z wieloma płaszczyznami znaczeń. Na scenie odbywa się próba stworzenia świata. Teatr w teatrze. Reżyser, kreator scenicznej wizji, nieuchronnie (świętokradczo?) przejmuje rolę Stwórcy w przytomności zespołu współpracowników teatralnych. Świat jaki jest, każdy widzi. Raj na scenie - ucieleśniany przez dwa człapiące, muppetowate ptaszyska - nie będzie lepszy. Wręcz przeciwnie, z zegarmistrzowską precyzją ujawni swoje prozaiczne niedoskonałości.

Na scenie, ziejącej pustką odsłoniętych ścian, pojawia się trzech zadufanych Aktorów (Sylwester Maciejewski, Tomasz Sapryk, Jarosław Gruda), Supergwiazda, czyli "barbowate" ucieleśnienie seksu (Beata Ścibakówna), na której wdzięki nie jest nieczuły sam wszechwładny(?) Reżyser (Mariusz Benoit), młodzieżowy zespół muzyczny (Closterkeller). Całe to panopticum osobliwości, to jakby świat w pomniejszeniu, ulegający różnorodnym emocjom w pomieszaniu tego, co już jest sztuką, z tym, co jeszcze przynależy do realności. Cały bagaż tych emocji spoczywa na barkach samotnego asystenta reżysera, Żyda Goldberga, którego nic już nie jest w stanie zadziwić. Rola Goldberga w wykonaniu Władysława Kowalskiego to jedyna kreacja tego spektaklu.

Niezwykle trudną, pełną erudycyjnych odniesień sztukę, Rudolf Zioło zrealizował z polotem do połowy II aktu. Później zabrakło mu już impetu, zwłaszcza w niemiłosiernie długiej końcowej scenie odwzorowania Męki Pańskiej. Męczyłem się potwornie wraz z wykonawcami. Wychodzi na to, że na tę scenę nie ma "pomysłu". I marne pocieszenie, że nie udało się to w pełni nawet Bułhakowowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji