Artykuły

"Mysz kościelna"

Komedia w 3 aktach Władysława Fodora z gościnnym występem Jadwigi Zaklickiej.

Za panowania w teatrze toruńskim p. Janiny Porębskiej (dziś w Poznaniu) trwała na naszej scenie przez dłuższy czas epoka "dzikusek", "Rosy", "myszy kościelnych" i t. d. Wówczas taka moda na dziewczęta, rozpychające się w życiu łokciami, zawładnęła literaturą, sceną i ekranem. Wiązało się to z aktualnym wtedy i dzisiaj problemem walki o byt dla młodego pokolenia, które chce ten byt wywalczyć, sobie rzeczywiście umiejętnością rzetelnej pracy: brania życia szczerze i po prostu. A więc zjawi się taka mysz kościelna w banku nieproszona, niewyraźna i potrafi wkrótce nie tylko mocno usadowić się w krześle stenotypistki, ale weźmie wszystkich mocno za nos i zaprowadzi swego szefa do ołtarza.

Całe to dosyć proste zawikłanie poprzeplatane jest szeregiem dowcipów mniej lub więcej nowych, lub nawet w ostatniej chwili zaktualizowanych, tak, że może zabawić widza, który nie postawi zbyt wygórowanych wymagań. A zrobiono komedyjkę bardzo zręcznie - akcja trzyma się wyznaczonego kierunku, sceny następują mniej lub więcej logicznie po sobie, dialog jest żywy i interesujący.

Tyle autor, a resztę musi dać zespół grający i reżyser. Tym razem afisz mówi nam o reżyserii p. Zaklickiej. Przyznam się zupełnie otwarcie, że na podstawie sobotniej premiery nie umiałbym ocenić zdolności reżyserskiej p. Zaklickiej. Sztuka wymaga nie tyle ułożenia sytuacji, ile wdzięku i tempa, a na to trzeba czasu, by móc wlać w dość przepracowany nasz zespół życie i ruch.

Natomiast gra p. Zaklickiej miała i tempo i przede wszystkim temperament, może nawet zbyt ostry w akcie pierwszym, ale w następnych doskonale wyrównany. P. Zaklicka w wywiadach przytoczyła recenzje pierwszorzędnych krytyków, którzy podnoszą ją pod niebiosa za jej Zuzię Sachs. Trudno mnie przygodnemu sprawozdawcy zmienić tę opinię, ale nie mogę się wstrzymać od uwagi, że postać Zuzi to sam wdzięk, a tego uroku było nieco mało na naszym przedstawieniu.

Z zespołu naszego na pierwszy plan wybił się p. Cybulski w groteskowej postaci Schünzla, zagrał go dyskretnie i rzeczywiście bawił.

P. Surzyński wyglądał ładnie, ale widocznie zmęczyły go wielkie interesy w Paryżu, bo robił wrażenie nieco przygaszonego, a przecież ten reprezentant prawdziwych mężczyzn miał dawać wzór żywiołu i życia.

Pp. Mierzejewski i Dudarew grali dwóch niedołęgów; obaj przystosowali się dobrze do zadań nakreślonych im przez autora.

P. Korowiczówna musi się pozbyć nienaturalności, która razi zwłaszcza w komedii, zresztą rola ujęta dobrze, mogłaby mieć powodzenie.

P. Małkowski ładnie urządził akt pierwszy, niestety nie można powiedzieć tego o drugim. No i czyby pauz z akompaniamentem młotków nie można było skrócić?

Od pewnego czasu wyrobił się w naszym teatrze niesmaczny zwyczaj "ryków" towarzyszących oklaskom. Proszę mi wierzyć, że tego rodzaju "aplauz" nie może ucieszyć żadnego kulturalnego artysty z prawdziwego zdarzenia, a świadczy o braku kultury u "aplauzujących". Grającym należą się bezsprzecznie oklaski, ale nie "ryki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji