Artykuły

Zadziwiający Tabori

DRUGA w tym sezonie teatralnym premiera Teatru "Wybrzeże" - na scenie Teatru Kameralnego w Sopocie - pozwala nam zetknąć się z zadziwiającą sztuką. "Mein Kampf" nosi podtytuł "farsa", a jak pisze w, zamieszczonym w programie, ciekawym szkicu Jerzy Gutarowski, autor - określił ją jako "farsę teologiczną". George Tabori, urodzony na Węgrzech, anglojęzyczny pisarz, bawi nas i zaskakuje, śmieszy i wstrząsa do głębi swą błyskotliwą sztuką. Ta "farsa teologiczna" mówi o zagładzie; epizod wiedeński z życia Hitlera przedstawia autor jako introdukcję do tego, co nadciąga.

Scenografia Mariana Kołodzieja przenosi nas do przytułku dla ubogich. Zanim jeszcze zacznie się przedstawienie, widzimy zaszyte w kątach, skulone postacie. To obszerne, pełne zakamarków pomieszczenie, do którego schodzi się w dół, z ulicy. A jednocześnie symboliczna przestrzeń zamknięta, miniatura miasta, gdzie biedni i zagrożeni przemykają się, szukając kryjówki. Swoista malowniczość osiągnięta jest przez nagromadzenie przedmiotów, szmat, zetlałych koców. Bogactwo piwnic biednych, którzy nie wyrzucają niczego, bo wszystko może się przydać.

W reżyserii Marka Okopińskiego bardzo silnie skontrastowane są - wręcz zderzone - obie części przedstawienia. W trakcie, pierwszej można się rzeczywiście świetnie bawić. Herzl (Krzysztof Gordon) i Lobkowitz (Wincenty Grabarczyk) zaczynają, a potem rozwijają opowieści nie kończące się, pełne smutnych szyderstw tzw. żydowskie dowcipy. Pomysł obsadzenia Krzysztofa Gordona w takiej roli wydaje się szokujący - a jednak, co za sukces! Gordon prezentuje rodzajowość precyzyjnie skomponowaną z typowych elementów, jak charakterystyczne gesty, sposób mówienia. Kanciasta zamaszystość gestykulacji powściągana jest kocią miękkością, tak jakby bohater trzymał w ryzach swoją swadę, hamował się w ostatniej chwili. Herzl jest tu człowiekiem wyjątkowej delikatności, nie może więc nudzić, czy drażnić słuchaczy. Bo zwracam tu państwu uwagę na niezwykły chwyt, jaki wcielają w sceniczne życie obaj ci aktorzy. Grając na tradycyjnej scenie, przebijają jednocześnie barierę tej niewidzialnej "czwartej ściany", jaka oddziela aktorów od widowni. Dyskretnie obserwują naszą obecność, zwracają się do nas, a publiczność odbiera to bezbłędnie. W niedzielę, siedząca w pierwszym rzędzie dziewczyna włączyła się w grę i podała Gordonowi wypuszczony z rąk rekwizyt!

Jak sądzę, to właściwie historia Herzla, nie autora "Mein Kampf". A Gordon, w trakcie rozwoju akcji, znakomicie potrafi zatrzeć rysy charakterystyczne postaci i przenieść ją w symboliczny wymiar upostaciowania całego narodu. Widzę tu twórcze nawiązanie do największych ról Gordona, granych w przedstawieniach Stanisława Hebanowskiego, m. in. Emanu w "Cmentarzysku samochodów" Arrabala.

Zjawiający się nieoczekiwanie, w tym światku Hitler (Jarosław Tyrański) również zdaje się bezustannie obserwować wrażenie jakie robi; ale to spojrzenie typowo egotyczne. Lubiany bardzo przez młodzież aktor gra groteskowego kabotyna, ciamajdę próbującego póz, gestów i frazesów z arsenału mitomanii. Śmiejemy się, ale ten śmiech, obciążony świadomością historyczną, podszyty jest zgrozą, i tak Tabori i Okopiński prowadzą nas do drugiej części przedstawienia - w stylu dramatów modernistycznych, czy postmodernistycznych. Zderzenie ich elegancji z zagładą "epoki pieców" daje niezwykły, przejmujący efekt. Pani Śmierć w interpretacji Haliny Słojewskiej zjawia się niby postać z obrazów Muncha. Elegancka laseczka staje się kosą śmierci. Wytworny kostium, odrzucony - odkrywa właściwą szatę. Tradycyjny w ikonografii taniec śmierci, tu powraca, niby upiorny stylowy kabaret.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji