Artykuły

Niezwykłe przypadki Johna Smitha

"Mayday" w reż. Igora Michalskiego w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Bożena Szal-Truszkowska w Ziemi Kaliskiej.

Tak głupiego przedstawienia, jak sztuka Raya Cooneya "Mayday", której premiera odbyła się w minioną sobotę, chyba jeszcze na kaliskiej scenie nie widziałam!

To najczystsza farsa w całej swej wspaniałej głupocie, bezsensowności, totalnym absurdzie. O ile poprzednie sztuki tego gatunku, jakie ostatnio tu wystawiano, stwarzały przynajmniej pozory, że dotykają jakichś poważniejszych problemów, jak rozpad więzi rodzinnych ("Wszystko w rodzinie", albo też wymagały aktywnego uczestnictwa widzów w spektaklu ("Szalone nożyczki" Paula Portnera) - to "Mayday" nie ma takich ambicji Jest to wyłącznie sprawna maszynka do rozśmieszania widzów. Wystarczy przyjść do teatru, usiąść wygodnie w fotelu, a całą resztę zrobią już aktorzy...

Ray Cooney (ur. 1932) uchodzi za mistrza angielskiej farsy. Zna teatr od podszewki, stąd też jego sztuki to prawdziwe "samograje". Przetłumaczono je już na ponad 20 języków, a wystawiane są na całym świecie. Za najpopularniejszą - także na naszych scenach - uchodzi właśnie "Mayday". Po raz pierwszy w Polsce wystawił ją 1992 r. warszawski Teatr Kwadrat. Podobno aktualnie gra tę sztukę ponad 20 scen polskich. Do Kalisza Cooney trafił po raz pierwszy w 2003 r. za sprawą Pawła Pitery, który wyreżyserował na scenie Bogusławskiego sztukę "Wszystko w rodzinie". I odtąd farsy nie schodzą tu z teatralnego afisza. Najnowszą inscenizację przygotował dyrektor kaliskiego teatru, Igor

Michalski, który raczej nie ma większego doświadczenia reżyserskiego. Wszelako wykazał się tutaj dużą mądrością, sięgając po sztukę, która - jak twierdzą fachowcy - jest tak znakomicie napisana i opatrzona tak dokładnymi didaskaliami, że żadnej reżyserii nie wymaga. A reżyser de facto pełni funkcje inspicjenta, pilnując "aby aktorzynie pomylili drzwi, a telefony w odpowiednim momencie dzwoniły..." Michalski dopilnował czego trzeba i - chwała Bogu! - nie próbował popisywać się własnymi pomysłami. Obsadę też dobrał nie najgorzej. Główną rolę londyńskiego taksówkarza-bigamisty, lawirującego pomiędzy dwoma żonami, powierzył Zbigniewowi Antoniewiczowi, nieźle już zaprawionemu w tego typu farsowych bojach. Wprawdzie ów aktor znacznie lepiej się czuje w bardziej wyrazistych kreacjach, ale jego John Smith pozostaje-jak chciał autor-uosobieniem przeciętności; niepozornym człowiekiem zaplątanym z nie wygodne związki tylko dlatego, że nie umiał odmawiać kobietom. W rolach dwóch żon występują Agnieszka Dulęba-Kasza i Kama Kowalewska, które potrafią ostro rywalizować na scenie. W roli przyjaciela, który chce pomóc podwójnemu małżonkowi, a w efekcie systematycznie go pogrąża, pojawia się zawsze niezawodny Szymon Mysłakowski. Są tu jeszcze dwaj inspektorzy policji; jeden sztywny i urzędowy (Remigiusz Jankowski), drugi swojski i dobrotliwy (Marcin Trzęsowski). Obaj oczywiście tak samo nieudolni i nieskuteczni. I jeszcze uroczy acz kłopotliwy sąsiad (Jacek Jackowicz) oraz przypadkowy reporter (Michał Grzybowski). Ale rozmaitych postaci, powoływanych doraźnie do życia, aby wygrzebać się z opresji, jest tu znacznie więcej - min. nachalny farmer z tysiącem problemów, mały Stanley stwarzający kłopoty wychowawcze, oryginalny transwestyta "Nimfa", tajemnicza zakonnica, pyskata sprzątaczka, a nawet dziadek na wózku inwalidzkim, który spada w przepaść. I nic dziwnego, że bohaterowie farsy pomału sami się w tym gubią. I już nie wiadomo, kto jest kim i jaka jest prawda. Zresztą czy to ważne? Wystarczy, że jest śmiesznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji