Artykuły

Marzenia dyrektorów, kalkulacje reżyserów

O wiosennych wydarzeniach teatralnych Krakowa: premierze "Boga mordu" w Teatrze im. Słowackiego, "Amfitrionie" w Starym Teatrze, "Carmen" w Operze i książce Krzysztofa Globisza - pisze Justyna Nowicka w miesięczniku Kraków.

Światowo u Słowackiego

Wyrazisty profil proponuje scena Miniatura w Teatrze im. Słowackiego - wyraźnie pod wpływem koncepcji kierownika literackiego teatru Anny Burzyńskiej. W Miniaturze pojawiają się teksty głośne, o ustalonej europejskiej, a nawet światowej renomie. Skupione bardziej na kameralnych, intymnych relacjach międzyludzkich niż wielkich problemach współczesnego świata. Zwracają uwagę teatralne wersje znanych dzieł filmowych "Bliżej", "Miłość i gniew", a także inspirowane powieścią Bergmana "Rozmowy poufne", wyraźnie w stylistyce filmowych utworów autora "Persony". Repertuar ambitny, wyraźnie sprofilowany, choć czasem łza się w oku kręci za nieudolną, ale jakoś poruszającą, żarliwą adaptacją powieści Daniela Odiji Agnieszki Olsten czy chropowatą, drażniącą stylistyką takich utworów jak Merlin Mongoł Nikołaja Kolady w inscenizacji Rudolfa Zioły. Teraz w Miniaturze zrobiło się elegancko, światowo, bez porażek, ale czasem i bez wielkich emocji.

"Bóg mordu" to najnowsza premiera na scenie Teatru im. Słowackiego. To polska prapremiera najnowszej sztuki znakomitej francuskiej dramatopisarki Yasminy Rezy, znanej w Krakowie m.in. z ciekawej "Sztuki" w reżyserii Krystiana Lupy. Reza jest interesującą postacią - oskarżana wręcz o upodobania do teatru bulwarowego cieszy się sympatią dyrektorów teatrów obu kontynentów. Nie unikają jej sceny proponujące repertuar rozrywkowy, ale nie wstydzą się jej najambitniejsi. Ponoć do inscenizacji szykuje się sam Roman Polański. Bóg mordu - zgodnie uznany przez publiczność i krytykę za najlepszy tekst autorki -ma na swoim koncie spektakularne sukcesy sceniczne. Od 2006 roku wystawiono go kilkadziesiąt razy na scenach najbardziej prestiżowych teatrów, m.in. w Berliner Ensemble, na West Endzie czy Broadwayu.

Na scenie - dwa małżeństwa. Francuzi, wykształceni, nieźle zarabiający. Jest w tym gronie pracownik korporacji, nieco egzaltowana pisarka zajmująca się Afryką, przedsiębiorca i luksusowa pani domu. Kto zna trochę współczesną Francję doceni trafność i smak tej społeczno-obyczajowej charakterystyki. Cała Reza! Zaczyna się od sprawy dość błahej - rodzice pragną podpisać ugodę w sprawie bójki synów. Spotkanie, w nastroju koncyliacyjne, powoli zamienia się w piekło nieporozumień, wyrzutów, pretensji, skrywanych uprzedzeń.

Sztukę wyreżyserował Marek Gierszal, polski reżyser, aktor teatralny i filmowy pracujący na stałe w Berlinie. Ale także absolwent wydziału aktorstwa krakowskiej PWST. Yasmina Reza słynie z tekstów doskonale "skrojonych", ze świetnie rozpisaną strukturą psychologicznych relacji. W tym poprawnie zrealizowanym przedstawieniu zabrakło mi subtelności, jakby każdy problem, temat i motyw wymagał podkreślenia grubą kreską. Jakby reżyser nie był pewien, czy autorka ,jasno się wyraża". I czy widz naprawdę zrozumiał, o co chodzi. Moim zdaniem struktura Boga mordu jest przejrzysta i logiczna, a dochodzące wciąż ze sceny hałasy, grepsy i szerokie gesty (czy wymiotująca Marta Konarska naprawdę musi wymiotować z takim poświęceniem, czy Marcin Kuźmiński tak wyraziście rozmawiać przez telefon, jakby nigdy wcześniej tego nie czynił?). Zrobił się z tego efekt farsy, a Reza fars przecież nie pisze. Apelujemy o więcej zaufania do publiczności.

Jak Klemm ze Stokfiszewskim

Lubię wspólne spektakle Wojtka Klemma i Igora Stokfiszewskiego w Starym Teatrze. Nic, że przypominają czasem plakaty, ale za to jak świetnie zaprojektowane, jak precyzyjne. Klemm zaistniał w Krakowie jako propagator nieco odłożonego ad acta teatru Brechta, choć wiemy, że sięga także po zdecydowanie inne teksty. Jego "Piekarnia", częściowo przez Stokfiszewskiego zrekonstruowana należała do najlepszych przedstawień sezonu - w formie doskonale zrównoważona, mocna, czytelna, błyskotliwa, świetnie zagrana. Zadatki na taką recenzję miał także "Amfitrion" [na zdjęciu], choć moim zdaniem poprzeczki "Piekarni" nie sięgnął. Jeszcze bardziej precyzyjny, jeszcze bardziej błyskotliwy, z aktorów zrobił kukły-automaty, a z tekstu - manifest. Pozostały idee, zabrakło emocji.

"Amfitrion" Heinricha von Kleista to komedia omyłek, romantyczna parafraza sztuki Moliera będącej przepisaniem rzymskiego dramatu Plauta. Bogowie na czele z Jupiterem interweniują w świat ziemski, czyniąc zeń arenę komicznych nieporozumień. Wcielają się w postaci mitu o narodzinach Herkulesa - w króla Teb Amfitriona i jego sługę Sozjasza, by ich kosztem rozgrywać partię miłosnych szachów z nieświadomymi manipulacji kobietami. Tyle zapowiedzi. Jak zapowiedzieli, tak uczynili. Z tradycji współpracy z teatrami niemieckimi bierze się zapewne aktorstwo, które proponuje Klemm - bez zbędnych ozdobników, w pewien sposób surowe, skupione na komunikatach niesionych przez postaci, efektowne. Postaci - to problemy, tematy, które poddać możemy intelektualnej ocenie. A że temat wcale nie jest taki jednoznaczny, można sobie po spektaklu pokombinować... Kto tak naprawdę kim tutaj manipuluje? Kto zyskuje, kto traci? Nadmiar kalkulacji tym razem jednak mnie nie zainspirował. Ale jeśli Państwo lubią rozwiązywać krzyżówki...

Czekając na Carmen

0 takiej premierze marzy każdy dyrektor teatru. 0 Carmen w krakowskiej operze mówił cały Kraków. Potem pół Krakowa ustawiło się w kolejkach po bilety na majowe przedstawienia - ponoć nie do zdobycia. Niestety, nie takiego spełnienia marzeń życzymy Panu Dyrektorowi Bogusławowi Nowakowi. Mówiono o "Carmen", bo mówiono o niedyspozycji słynnej śpiewaczki Małgorzaty Walewskiej, mówiono o spektaklu, bo zaniemogła primadonna. Ideał sięgnął bruku czy może raczej Pudelka.pl

Niestety, zamieszanie wokół zastępstw, wyciąganych z łóżka dublerek i kardiochirurgów na widowni zaciemniło obraz artystycznej porażki spektaklu. Bo nie mam wątpliwości, że "Carmen" w reżyserii Laco Adamika to rzadki już w krakowskiej operze przykład artystycznego przeciętniactwa zrealizowanego bez pomysłu i wedle najoczywistszej sztampy. Sam reżyser najpierw wyznał w radiowym wywiadzie, że spektakl miał robić "ktoś inny", a potem pytany o koncepcję mówił przede wszystkim o "konieczności rekonstrukcji repertuaru". Czyli - nieważne jak - publiczność i tak będzie. Co więcej, diagnoza się sprawdza, bo tytuł to rzeczywiście murowany pewniak, podlany sosem niezdrowej sensacji.

Krakowska Carmen to w zgodzie ze schematem opowieść o dzikich namiętnościach w folklorystycznym emploi. Spodobała mi się próba przełamania iluzji sceny poprzez umieszczenie w jej tle majaczącej fabryki - źródła społecznych nierówności, wylęgarni frustracji i tęsknot do lepszego świata. To ciekawa próba interpretacji, szybko jednak przez reżysera porzucona. W tym kierunku mogliby pójść na przykład Klemm i Stokfiszewski... Próbą wzięcia w nawias całej arcymelodramatycznej narracji było wprowadzenie na scenę grupy współczesnych turystów obojętnie przyglądających się, poprzez oka kamery, kulminacji tragicznych zdarzeń. Ale i ten wątek pojawia się tylko na zasadzie ozdobnika.

Jako publiczność poczułam się oszukana - ile można oglądać znaną do znudzenia historię dzikiej Cyganki i zakochanego w niej dezertera? Emocje wcale nie są takie nieśmiertelne, szczególnie jeśli wyraźnie nudzą samego reżysera. I jeśli to naprawdę konieczne, zdecydowanie nie tak wyobrażam sobie rekonstrukcję repertuaru. A pani Małgorzacie Walewskiej życzymy dużo zdrowia!

Globisz nie tylko na scenie

Krzysztof Globisz, jeden z najwybitniejszych polskich aktorów teatralnych i filmowych, pedagog krakowskiej PWST oraz reżyser jest bohaterem książki Olgi Kataflasz "Notatki o skubaniu roli" wydanej przez Wydawnictwo Prószyński. Czytałam recenzję, której autor narzekał, że Globisz jest w swoich wywodach o aktorstwie mętnawy i niekonkretny, ale nie mogę się z tym zgodzić. Styl to człowiek, powiedział George-Louis Leclerc, hrabia de Buffon (oraz Dionizjusz z Halikarnasu). W stylu Globisza jest i niedopowiedzenie, i tajemnica, i... chyba nie wszystko jest na sprzedaż, o czym tak często się dziś zapomina.

Krzysztof Globisz mówi w książce nie tylko o pracy z wielkimi artystami - Wajdą, Jarockim, Lupą i Grzegorzewskim, ale też dzieli się z czytelnikiem refleksją nad sensem swojego zawodu. Opowiada o cenie, jaką płaci się za uprawianie sztuki i o niezwykłym instrumencie, jakim jest ciało aktora. Amatorzy sensacji powinni uważnie przeczytać rozdział o kapliczce poświęconej ojcu Pio, a także o stroju (stroju Adama, wyjaśnijmy), w którym ten wybitny artysta pojawia się... nie tylko na scenie. Reszta niech będzie milczeniem.

- Są jednak tematy, których nie podejmujemy - mówi autorka rozmów, teatrolog i filmoznawca Olga Katafiasz. - Należy do nich prywatne życie artysty. Globisz chętnie podejmuje tematy zawodowe, mówi o tym serio i wprost, ale ponieważ ciężar gatunkowy tych rozważań jest niemały, czasem staramy się jakiś poważny temat potraktować "skubnięciem".

Dla wielbicieli talentu aktora - lektura obowiązkowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji