Płocka "Gazeta" skończyła 20 lat. Co Pani robiła 20 lat temu? - zapytaliśmy Grażynę Zielińską
- Nie byłam wtedy żadną znaną aktorką, nie grałam w firmach. Choć nie, znały mnie wszystkie... dzieciaki. Objeżdżaliśmy z Jackiem Mąką szkoły w całym województwie, nawet te w zapadłych wioskach - płocka aktorka GRAŻYNA ZIELIŃSKA wspomina rok 1990.
Rok 1990 - to był mój czwarty rok pracy w płockim teatrze. Wciąż budowałam tu swoją pozycję i wciąż nie wiedziałam, że zabawię w Płocku na dłużej, że stanie się on w końcu moim domem. W tym okresie pracę w płockim teatrze rozpoczynał dyrektor Marek Mokrowiecki. Zaczął z hukiem - zrobił bardzo dobrą sztukę, "Boga" Woody'ego Allena.
(...)
Nie byłam wtedy żadną znaną aktorką, nie grałam w firmach. Choć nie, znały mnie wszystkie... dzieciaki. Objeżdżaliśmy z Jackiem Mąką [także płockim aktorem - przyp. red.] szkoły w całym województwie, nawet te w zapadłych wioskach, których uczniowie nie mogli przyjeżdżać do prawdziwego teatru. I graliśmy dla nich np. "Ptasie radio". - Ja panią znam, pani to jest Pchła Szachrajka - wołały za mną dzieci na ulicy. Bardzo byłam z tego dumna.
I nie, przemiany polityczne, nowy ustrój - to nie były rzeczy, które można było zauważyć w teatrze na pierwszy rzut oka. Jak zwykle grało się dla idei, bo płacili skromnie. I jak zwykle wychodziły nam raz lepsze, raz gorsze przedstawienia. Byłam wprawdzie w komisji zakładowej teatralnej Solidarności, ale nasze działania nie wychodziły poza kwestie związane ściśle z teatrem, sprawy personalne.
A jeśli chodzi o "Gazetę" - czytałam ją od zawsze. I szczególnie ucieszyło mnie, kiedy pojawił się jej regionalny dodatek, dzięki niemu zawsze wiem, co w Płocku się dzieje. I czy w teatrze dają coś dobrego!
***
Cały artykuł w Gazecie Wyborczej - Płock.