Artykuły

Bywszyje Ijudi

Czytając "Antygonę w Nowym Jorku" Janusza Głowackiego (Dialog, październik 1992), pomyślałem: oto sztuka, którą powinien wyreżyserować Kazimierz Kutz, twórca wspaniałych spektakli telewizyjnych wg sztuk Erdmana i Jerofiejewa. Specjalista od tzw. "bywszych Ijudi". Podrzuciłem mu tę "Antygonę". I co słyszę? Że o wyreżyserowanie "Antygony" dla Teatru Telewizji poprosił Kutza sam "Głowa". Namawiam go gorąco, żeby przeczytał, choć tak bardzo zajęty jest kręceniem filmu. Przeczytał i podjął decyzję: zgłosił p. Koenigowi gotowość zrobienia tego spektaklu. A więc Kutz zrobi "Antygonę w Nowym Jorku". Będę miał w tym swój mikroskopijny udział. Co jednak ważne? Że tę nowojorską "Antygonę" chciało także wyreżyserować dwóch bardzo utalentowanych filmowców młodego pokolenia. Znaczy to, iż ta świetna sztuka działa równie mocno na młodych, starych i średnich. Co w niej jest, że działa tak oślepiająco?

Myślę, że piorunujące skrzyżowanie tragedii z komedią. Bo jest to tragedia, ale opowiedziana w sposób jak najdalszy od tragedii. Dwóch bezdomnych na ławce w Tompkins Square Park. Oczywiście, Beckett. Z tym, że bohaterowie Głowackiego - Pchełka (Polak) i Sasza (Rosjanin) są mniej literaccy, mniej teatralni, mniej "pojęciowi" niż Vladimir i Estragon. To są w mniejszym stopniu "ludzie w ogóle", to ludzie z naszego, wschodnioeuropejskiego świata, właśnie "bywszyje Ijudi". Polak i Rosjanin skazani na siebie. Nienawidzący siebie i gardzący sobą. I nie umiejący się rozstać. Przekleństwo bycia razem!

Nie oszczędzają sobie żadnej obelgi, żadnego bluźnierstwa. Portorykanka Anita, która odgrywa rolę Antygony (choć John nie jest jej bratem; okaże się, że zwłoki nie są zwłokami Johna), jest bardzo dobrą figurą sceniczną, ale to, co nas naprawdę porusza - to wspólna bezdomność, wspólna nędza Saszki i tego "pieprzonego Polaczka". Trzeba było amerykańskiego doświadczenia w życiu Janusza Głowackiego, by w jego twórczości tak silnie splotły się losy Polaka i Rosjanina.

I oto sytuacja z drugiej strony: pisarz rosyjski Eduard Limonow bohaterem swojej powieści pt. "Pałacz" (co znaczy: kat) - której obszerne fragmenty opublikowała "Literatura na świecie" (Nr 4, 1992) pt. "Zawód: sadysta" - uczynił Polaka, żyjącego w Nowym Jorku - Oskara Chudzińskiego. To także "bywszyj czeławiek" - nie tak bezdomny - w dosłownym sensie tego słowa, jak bohaterowie sztuki Głowackiego, ale ta nora w jakimś tam nędznym hoteliku na Manhattanie - to żaden dom. Oskar Chudziński - to ktoś z rodu nieprzystosowanych, "nieudacznik" (biorę to słowo w cudzysłów, wiedząc, że nie ma pełnego obywatelstwa w polszczyźnie, ale czas chyba dać mu polski dowód tożsamości) "outsider" (zupełny brak polskiego, celnego odpowiednika!!!), ktoś, jak Pchełka i Saszka rzucony w Nowy Jork na pastwę losu. Na własny rachunek. Na los szczęścia. Rosyjska gazeta, która w latach osiemdziesiątych wychodziła w Nowym Jorku - "Nowoje Russkoje słowo", zamiast klasycznego "Proletariusze wszystkich..." itd. wybiła takie oto hasło. "My wybrali swabodu, tiepier nasze sczastje w naszych rukach". Ale i ten, kto tę gazetę wymyślił, kto opatrzył ją owym hasłem - mottem - dewizą, utalentowany pisarz Siergiej Dowłatow, nie wytrzymał trudu poradzenia sobie z tym słodkim brzmieniem "swobody". Powalił go kolejny zawał.

Limonow wybrał na bohatera swojej powieści Polaka - może dlatego, by codziennie biły go w oczy "bajeczne kariery" (określenie z powieści) dwóch jego rodaków - Polańskiego i Kosińskiego. A może Limonow chciał oderwać się od własnej biografii? A może Limonow, włócząc się po Manhattanie, spotkał kogoś takiego jak Pchełka ze sztuki Głowackiego? Bo drogi Limonowa i samego Głowackiego nieraz musiały się przeciąć - chodzili wszak tymi samymi ulicami w tym samym czasie. Obaj postanowili pozostać pisarzami na gruncie nowojorskim. Nie pozwolić się zdegradować. Sam Limonow, czy bohater jego powieści "Eto ja - Ediczka" - porte parole autora, mogliby być Janem ze sztuki Głowackiego "Polowanie na karaluchy".

Swoją drogą, jakie to ciekawe: wymienność, przemienność postaci, sytuacji, wątków w utworach pisarzy polskich i rosyjskich piszących np. w Ameryce, w Nowym Jorku. Jak się okazuje, wleczemy tam za sobą worek podobnych, jeśli nie tych samych nieszczęść, przekleństw i urazów. Pchełka odgrywa przed Saszką Hitlera i Stalina. Od razu wiadomo z jakiego przybyli świata. Wywiad z Limonowem (i fragment jego powieści "Eto ja - Ediczka") opublikowała "Polityka". Dzień, w którym Limonow wejdzie na polski rynek czytelniczy, jest bliski i nieunikniony, i będzie to wejście tryumfalne - jestem tego pewien.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji