Artykuły

Odeszła wielka dama kabaretu

Kiedy STEFANIA GRODZIEŃSKA miała trzy lata, mama zabrała ją na "Jezioro łabędzie". Balet zrobił na niej takie wrażenie, że dostała 40 stopni gorączki. Od tamtej chwili wiedziała, że musi być tancerką.

W środę zmarła Stefania Grodzieńska, tancerka, aktorka, pisarka, felietonistka. Miała 96 lat

Uważała, że - pomijając tragiczne lata wojny - udało się jej robić w życiu tylko to, co lubi.

Kiedy miała trzy lata, mama zabrała ją na "Jezioro łabędzie". Balet zrobił na niej takie wrażenie, że dostała 40 stopni gorączki. Od tamtej chwili wiedziała, że musi być tancerką. Gdy miała 14 lat, grała w komedii na scenie Teatru Miejskiego w Łodzi. Po przenosinach do Warszawy zaczęła występy w słynnej Cyganerii, Teatrze Fryderyka Járosyego. Była tam jedną z girlasek.

O jej sukcesach scenicznych dziennikarz "Filmu" pisał w 1937 roku: "Stefania Grodzieńska, świetna polska tancerka, odznaczająca się oryginalną urodą i niezwykłym wdziękiem młodocianej postaci. Ciemna brunetka, smukła, wiotka, o wyrazistych oczach. Cicha i spokojna, ale gdy dojdzie do tańca, to ta cicha woda brzegi rwie. Taka jest wtedy pełna tańca, tak wyładowuje z siebie kipiący nadmiar taneczności wzbierający w jej duszy".

Járosy z zainteresowaniem przyglądał się karierze utalentowanej girlaski. "Musimy otworzyć tę buzię i zobaczyć, co w niej jest" - powiedział i zaproponował role w skeczach.

Lata okupacji opisała Grodzieńska w książce "Urodził go "Niebieski Ptak" poświęconej Fryderykowi Járosyemu. Gdy pokazywała tragedię tamtych lat, udało się jej uniknąć martyrologii. Przedstawiła zwyczajne życie, w którym obok strachu było miejsce na śmiech, obok walki - czas na spotkania z przyjaciółmi przy szklance bimbru.

Po wojnie w Lublinie była spikerką radiostacji Pszczółka, gdzie ukazywały się jej minifelietony dotyczące obserwacji życia codziennego. Po przeniesieniu do Warszawy pisała do "Przekroju" "Expressu Wieczornego", "Szpilek". Występowała w Teatrze Syrena i w Buffo.

- Inteligentna, posługująca się ciętym piórem, złośliwa, ale nawet w swoich złośliwościach bardzo życzliwa ludziom i światu - wspomina Zbigniew Korpolewski, aktor, satyryk, reżyser, były dyrektor Teatru Syrena. - Kiedy z Wybrzeża przenosiłem się do Warszawy, wprowadzała mnie w tutejsze środowisko literacko-satyryczne. Pamiętam, jak zaaranżowała jedno z takich kawiarnianych spotkań i zaprotestowała, gdy, czując się zaszczycony obecnością kilku znakomitości, poprosiłem o rachunek. Wyjaśniła potem, że w Warszawie takie szastanie pieniędzmi wśród artystów nie uchodzi. Tu raczej należy narzekać na złą sytuację i składać się na wspólny rachunek. Pamiętam jeden z programów, gdzie prowadziła dość specyficzną konferansjerkę z Januszem Minkiewiczem. Oboje mówili sobie złośliwości wierszem.

- Ona: "Uciekł z zoo hipopotam. Idź kolego, zastąp go tam".

On: "Wiem, kto z dwojga nas cymbałem, lecz powiedzieć się bym bałem".

- W gronie moich znajomych Stefania była jasnym punktem - wspomina Irena Santor. - Dożyła pięknego wieku, a jednak jej śmierć mnie dotknęła. Pamiętam, jak na scenie Buffo przykuwała uwagę starannością języka. Zachwycałam się jej "Wspomnieniami chałturzystki", bo ta książka znakomicie oddała nasze życie estradowe. Śpiewałam piosenki jej męża Jurandota. Lubiłyśmy się spotykać, rozmawiać o życiu. Imponowała tym, że szanowała swoje zdanie, nie ulegała presji i obiegowym sądom. Jeszcze niedawno odwiedzałam ją w Skolimowie. Teraz zaniosę jej najpiękniejsze kwiaty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji