Artykuły

Święto

Międzynarodowy Dzień Teatru obchodzony jest na całym świecie wyjątkowo uroczyście. 27 marca w Teatrze Wybrzeże odbyła się polska prapremiera "Arkadii" Toma {#au#905}Stopparda{/#}, z udziałem autora (!). Do tego nasz teatr ma prawo wyłączności, czyli że od dobrej woli reżysera i dyrekcji będzie zależało, czy inne teatry to zagrają! Do tej pory teatry warszawskie nie kwapiły się z udzieleniem takich praw gdańskiemu... Jest to ciekawy przypadek, który pokaże, czy zwyciężą wilcze prawa rynku, czy też klasa i dobre wychowanie Krzysztofa Babickiego. Wyznam, że ja osobiście takiej zgody bym nie udzieliła. Pewno jednak stanie się inaczej. Stoppard napisał tekst niezwykły, oryginalny i zaskakujący. A naprawdę trudno jest wymyśleć coś nowego w dramaturgii. Wydawałoby się, że wszystkie tematy - i wszystkie konwencje - zostały już wyczerpane przez mistrzów. Tutaj przenikają się dwa czasy, w tym samym miejscu. A współcześni interesują się mieszkańcami rezydencji z przeszłości. Finał raz jeszcze pokazuje reżyserską klasę Babickiego i twórcze możliwości jego aktorów. Dzisiaj i wczoraj stapiają się w jedno, dwie pary mijają się o centymetry, wirując w nostalgicznym, zawierającym bolesną nadzieję tańcu. Scena wyrażająca wszystko - ból, miłość, stracone złudzenia - środkami wizualnymi, teatralnym znakiem. I wcale nie wstydzę się powiedzieć, że miałam ściśnięte gardło i łzy w oczach.

To nam daje teatr, jego magia, jakiej nie ma żadna inna ze sztuk. Dlatego, dopóki będzie ostatni aktor na Ziemi, będą też teatralni widzowie, którzy przyjdą go oglądać. Aby zobaczyć w nim - nagle - kogoś zupełnie innego.

Wzruszyć się, bawić. Doznać oczyszczenia, poznać w olśnieniu istotną, niewyrażalną treść swoich wzruszeń i przeżyć. I przedstawienie "Arkadii" jest tak wysokiej klasy, że daje nam to wszystko. Zachęcam do podziwiania całego ansamblu aktorów (nieraz obsadzonych wspak do emploi). Ale zwłaszcza, szczególnie (!!!) pań: Joanny Bogackiej, która czaruje finezją, dystansem, autoironią i kapryśnym urokiem damy ponad konwenansem, oraz młodziutkiej, absolutnie naturalnej Jolanty Jackowskiej. To w sekwencjach z przeszłości. A w czasie teraźniejszym: Doroty Kolak, gorzkiej, autoironicznej, skrywającej łatwą do zranienia wrażliwość i Joanny Kreft-Baki, urwisowatej laleczki. Żonę Mirka Baki jeden z kolegów nazywa zresztą Klejnocikiem. Bo w teatrze nie tylko gryzą się o role i zazdroszczą sobie sukcesów. Choć powiedzmy sobie, że i tak bywa. W prawdziwym teatrze - a takim jest "Wybrzeże" - wytwarza się wspólnota, silne poczucie więzi i własny styl.

Ktoś, kto nie wierzy w siebie i źle o sobie myśl (może słusznie?) węszy w życiu innych skandale, tropi wady i słabości z iście wyżlą werwą. Jest też typ widza, która w ten sposób reaguje. Okazanie wzruszenia uznałby za hańbę. Zachwyt za oznakę głupoty. Wyznam, że bardzo takich osób nie lubię. A zwłaszcza, kiedy przeszywają mnie szyderczym spojrzeniem, sycząc: "Naprawdę to się pani podobało?!".

Wszystkim aktorom życzę dziś, już po święcie, gorącej widowni wszystkich klas i stanów. Wielbicielek z kręgów lwic salonowych i kół gospodyń wiejskich. Przyjaciół z różnych środowisk, którzy wybaczą słabość, przyhołubią, a jak trzeba pocieszą. Współgrania z partnerami (nie tylko na scenie). Recenzentów budzących zaufanie. Szybkich samochodów, leniwie narastającej atmosfery wytwornych bankietów (jak popremierowego, wydanego przez Tadeusza Mazurka). A także - obsadzania w elitarnych sztukach dla wybornej publiczności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji