Artykuły

Zator

CAŁY kraj przeżywał ostatnio dni i godziny trwożnego oczekiwania, niepokoju i napięcia w związku z groźną sytuacją powodziową w rejonie Wyszogrodu. Pierwsza ciężka batalia z groźnym żywiołem została wygrana - dzięki ofiarnej pracy, poświęceniu i olbrzymiemu zorganizowanemu wysiłkowi wielu ludzkich formacji i poszczególnych osób. Takie zwycięstwa zawsze szczególnie cieszą, są krzepiącym zastrzykiem optymizmu i wiary w ludzkie siły ujarzmiające przyrodę w ludzką solidarność; takie zwycięstwa łączą, jak łączyły dni walki z żywiołem. Dzięki telewizji ta spójnia społeczna w obliczu zagrożonego bytowania i wieloletnich plonów pracy tysięcy ludzi była szczególnie mocna. W tym "dzięki telewizji" mieści się też jakaś suma odwagi, ofiarności, wytrwałości, inicjatywy jej pracowników programowych i technicznych. Codzienne bezpośrednie transmisje z "pierwszej linii frontu", nadawane w ostatnich dniach walki o uratowanie doliny sochaczęwskiej, dniach o szczególnym napięciu, jak również telewizyjny reportaż filmowy "Zator" z odciętej od świata Kępy Sępławskiej (realizatorów zrzucono z helikoptera, pracowali w wyjątkowo ciężkich warunkach) to, oceniając tylko w wąskich kategoriach sportowych - były wyczyny godne uznania. Nie zawsze taśma telewizyjna czy kamera filmowa i głos sprawozdawcy potrafiły przekazać cały tragizm i heroizm tych dni, ale fakt, że telewizja znalazła się na pierwszej linii frontu godny jest serdecznego pokwitowania w tym sprawozdaniu.

MIAŁEM cały ten felieton poświęcić ostatnim spektaklom Teatru TV, o co dopominają się w listach nasi Czytelnicy, pomawiając autora tych sprawozdań o lekceważenie programów teatralnych. Ale jak tu nie wspomnieć o rewelacyjnym w swych treściach poznawczych reportażu z "podziemnego sanatorium Kinga" w Wieliczce dla ludzi chorych na alergiczną astmę ("Skarby starej kopalni", o bardzo interesującym programie "Rozstanie z bronią", ukazującym (poprzez dokumentalny film oraz swobodną rozmowę i wspomnienia) nieznaną kartę z życia internowanych w Szwajcarii polskich oddziałów wojskowych, jak nie odnotować kolejnego programu "Bez apelacji" (o długotrwałym konflikcie pewnej wsi i władz powiatowych na Podhalu), który nie tylko informuje i ingeruje, ale niekiedy z powodzeniem rozładowuje konflikty i prostuje sprawy, które takiego wyprostowania wymagają. Jak nie wspomnieć o ostatnim, nadanym z Poznania "Tele-echu" z udziałem takich znakomitości, jak prof. Kostrzewski, Kazimiera Iłłakowicz czy Stefan Stuligrosz. Jak nie wymienić...

STOP. Dość tych "jaków", czas już na teatr i pozycje rozrywkowe. Jest tu do odnotowania kilka pozycji naprawdę interesujących. Przede wszystkim spektakl "Marchota grubego a sprośnego" J. Kasprowicza w reżyserii M. Okopińskiego, przeniesiony z Teatru Polskiego w Poznaniu, jednego z najwybitniejszych dzieł polskiej literatury dramatycznej z ostatniego półwiecza. Dyr. Okopińskiemu należy się wdzięczność za przypomnienie (ostatnia premiera - również w Poznaniu - równo 30 lat temu) tego dzieła a poznańskiej telewizji za udostępnienie go milionom telewidzów.

Małą rewelacją był również spektakl prawie zupełnie nieznanego u nas dramatu Gorkiego "Ostatni", nadanego przez telewizję warszawską w reżyserii J. Bratkowskiego - wstrząsający obraz rozkładu rosyjskiego mieszczaństwa przedrewolucyjnego, z kapitalną kreacją Elżbiety Kępińskiej. Sporą porcję emocji przyniósł też spektakl rzadko ostatnio pojawiającej się "Kobry" - "Czarna laleczka" G. Batsona - przygotowany przez najlepszego telewizyjnego reżysera tego typu widowisk, Józefa Słotwińskiego, wyjątkowo trafnie obsadzony przez B. Ludwiżankę, J. Jedlewską, A. Wyszyńską, W. Pokorę i in. Wiele satysfakcji dostarczyły miłośnikom poezji program "Muzyka i poezja" (K. Szymanowski i W. Broniewski) oraz kolejny program poetyckiej estrady "Studio 63", która programem "Jedzie żołnierz borem lasem" zapoczątkowała retrospektywno-historyczny cykl poetycki, przedstawiając kolejno poezję polskiego baroku ("Oczy są ogniem, czoło jest zwierciadłem") z udziałem wybitnych aktorów scen warszawskich. Oby tylko ten pięknie zaplanowany cykl był nadal realizowany konsekwentnie.

Również i młodsi widzowie mieli swój interesujący teatralny wieczór. Pomysł widowiska "Niejawny zespół filmowy Sfinks" był bardzo zabawny (scenariusz i reżyseria L. E. Stefański), nie w pełni jednak rozwinięty i wykorzystany (blado zwłaszcza wypadła niezamierzona parodia "Faraona", były też niedostatki aktorskie - obok aktorów zawodowych grała też młodzież szkolna).

NIE należał natomiast do najlepszych kolejny katowicki program rozrywkowy "Tele-Variete" o chaotycznym, nieudolnym "improwizowanym" scenariuszu, mało pomysłowej reżyserii i nierównym poziomie wykonawców. Dygresja: kiedy znikną z telewizyjnych programów rozrywkowych te żałośnie banalne baleciki o modelu sprzed 30 lat, z upierzonymi "kokieteryjnie" drygającymi kuperkami i sztucznie przyklejonymi uśmiechami z fryzjerskich wystaw?

Na szczęście sporo estetycznej rozrywki przyniosły transmisje z Davos z mistrzostw świata w jeździe figurowej na lodzie. Ile jednak urzekającego piękna jest w ludzkim ciele, jeśli poddane jest artystycznej dyscyplinie i wieloletnim, żmudnym ćwiczeniom. Szkoda, że ani w Pradze ani w Davos nie było polskich łyżwiarzy. No ale o to nie można zgłaszać pretensji do TVP, trzeba jej natomiast podziękować za te wszystkie sprawnie przeprowadzone transmisje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji