Artykuły

"Meteor" w Teatrze im . J. Słowackiego

Jakoś niezręcznie pisać źle o sztuce znanego i renomowanego pisarza, wystawionej na dokładkę w cieniu kurtyny Siemiradzkiego, ale cóż robić! "Meteor" Durrenmatta, jakąkolwiek by dorabiać mu filozofię, pozostanie dramatem do końca nie przemyślanym artystycznie.

Gdzież mu tam do "zuchwałej wielkości", o czym stara się nas przekonać program teatralny! W najlepszym wypadku jest to sztuka ryzykowna, której liczne mielizny i przeszarżowane dość bezkierunko sytuacje mógłby uczynić strawnymi tylko jakiś wyjątkowy pomysł inscenizacyjny, połączony z ogromnym wysiłkiem dobrego zespołu aktorskiego, mającego ochotę "przyłożyć się" do gry. Nie można tego powiedzieć o obsadzie w Teatrze im. Słowackiego, z czego gotów jestem atoli wykonawców w znacznej mierze rozgrzeszyć, nie jest bowiem łatwo dostrzec w odtwarzanych przez nich postaciach coś, co skłaniałoby do wysiłku.

Rzecz rozgrywa się w gigantycznej dekoracji, zaprojektowanej przez Barbarę Stopkę. Jest to bez wątpienia najgorsza scenografia, jaką stworzyła ta niewątpliwie uzdolniona plastyczka. Wyszła ona z fałszywych założeń, że skłaniający się raz po raz ku świadomemu kiczowi tekst wymaga kiczowatej oprawy, w dodatku tanio kiczowatej. Zapwniła scenę ogromnymi, utrzymanymi w tonacji jaskrawej aktami kobiet, które bynajmniejlnie sugerują, że ich autor pretenduje do tego, aby być "awangardowym" malarzem. Zresztą, być może dekoracja owa "zabrałaby" lepiej, gdyby nie fakt, że reżyser i wykonawcy, z wyjątkiem może Kaliszewskiego i Barczewskiej, robią akurat to samo, co scenograf: kicz interpretują kiczem, do kiczu dodają kicz, wczuwaja się w kicz takoż grają. Jest w tym, oczywiście, konsekwencja - po prosta przyjęto taki klucz interpretacyjny, ale tym samym wrzucono kilka grzybków do jednego barszczu, a - jak wiadomo - z przyprawami nie należy nigdy przesadzać. Zresztą, znów wytknąć trzeba w ramach owej konwekcji niekonsekwencje, boć przecież niektórzy wykonawcy raz grają jak w farsie, której ozdobą jest kopanie się po tyłkach i zrzucanie ze schodów (tekst daje po temu szerokie możliwości), raz znów jak w sztuce Ibsena, czyli tragizująco i obyczajowo. Tak m. in. prezentuje się Eugeniusz Fulde (Wielki Muheim), tworząc zresztą jedną z bardziej wyrazistych postaci przedstawieinia; tak gra Marian Cebulski (Hugo Nyffenschwander). Z tych wszystkich niekonsekwrencji wynika bezbarwność, a chwilami wręcz nuda, mimo tylu atrakcji, przygotowanych przez autora i teatr, tylu niespodzianek zgoła cyrkowych.

Bohaterem jest laureat Nagrody Nobla, Wolfgang Schwitter, którego "zmartwychwstanie" i przedłużająca się agonia wprowadzają w zakłopotanie otoczenie, kraj, świat. Pomysł sam w sobie teatralnie interesujący, ale też trudny do wygrania. Jerzy Kaliszewski stara się "przymrużać oko" jak może, męczy się wyraźnie ze swoim Schwitterem, wstaje i kładzie na łożu śmierci z żartobliwą nobliwością - i niewiele więcej. Z początku jest to zabawne, potem o wiele mniej. Czy to rola jego jest płaska, czy niczego innego wydobyć z niej nie ma ochoty - dość, źe jego gra jest nierówna i niekonsekwentna, choć miejscami wcale interesująca. Prawdę powiedziawszy, z całego zespołu "Meteora" podobała mi się najbardziej epizodyczna rola Antoniny Barczewskiej w roli babki, klozetowej, wykładającej swą życiową filozofię. Dopiero w tej scenie bezkrwistość postaci Schwittera ukazuje się w całej krasie, jego filozofijka zaś prezentuje się w całej głupowatości; której niektórzy krytycy chcą przydać podejrzane głębie (że "zasadniczy problem współczesnej cywilizacji, problem dopasowania biologicznej egzystencji człowieka do mechanizmu funkcji społecznych, problem życia i śmierci, jak pisze H. Vogler). Podkreślam jeszcze raz: można z tego zrobić cyrkowo-taretową zabawę, ale nie należy hamletyzować i banałom dość trywialnym konceptom i pomysłom przypisywać filozoficznej nadbudowy. Nieudane sztuki zdarzały się najznakomitszym autorom, ale nie trzeba tego od razu celebrować na scenie. Ów przewrotny morał ma prawo wynieść widz po obejrzeniu agonalnych perypetii jednego z laureatów Nagrody Nobla, wśród których - co prawda - nie wszyscy są geniuszami intelektu, ale nie wszyscy też kabotynami i debilami, jak Schwitter.

Recenzja wygląda na "miażdżącą"; jej autor chce się jednak zastrzec, że w ostatnim krakowskim sezonie teatralnym widział kilka innych spektakli, na których nudził się i złościł bardziej niż na "Meteorze". Skłonny jest też mimo wszystko zrozumieć tę część widowni, która wybuchała śmiechem na widok pewnych sytuacji i konceptów, w rodzaju palenia w piecu przez sfrustrowanego i umierającego pisarza półtora miliona franków. Rozumiałby lepiej, co prawda, ten śmiech w jakimś teatrze szwajcarskim, gdzie zawsze istnieje możliwość, iż na widowni zasiądzie posiadacz takiej sumy, no ale wyobraźnia działa cuda..

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji