Artykuły

"..i póki śmierć nas nie rozłączy", czyli Tryptyk czeski

Na okoliczność zręcznego przechwycenia podwójnego zaproszenia na spektakl Teatru Konsekwentnego: "..i póki śmierć nas nie rozłączy", wystawionego dnia 10 grudnia A.D. 2004, zobowiązana jestem Wam towarzysze cosik naskrobać. Możliwe, iż będzie to recenzja ;)

Już wiem od czego zacznę - najpierw jak nasi wspaniali politycy tak i ja porzucam parę gromów niczym z sejmowej mównicy - "Gdzieśmy byli towarzysze, gdy Nas w teatrze nie było!" i jeszcze: "Gdybym to ja była przy władzy to wszyscy byśmy mieli co tydzień darmowy bilet do.". No i przejdźmy do rzeczy - a rzecz się działa (dzieje) w Starej Prochoffni. Nie będę owijać w bawełnę - miejsce i tytułowa sztuka warte są "wylansowania". Budynek bardzo niepozorny, wnętrze jeszcze bardziej. Krzesełek (nie chcę skłamać) ok. 100, scena jedna i w dodatku maleńka, ale jaki potencjał! Atmosfera niczym z amatorskiego festiwalu - żadnych oficjalnych zachowań, strój bardzo dowolny, zero sztywnych teatralnych reguł. Za to gra aktorska pierwszorzędna, zaskakująca, zapadająca w pamięć (na prawdę nie płacą mi za to kadzenie, ja sama.. :).

Czas wspomnieć co kryje się w głębi. A kryją się trzy słodko-gorzkie opowieści, trzech różnych czeskich autorów o trzech pokoleniach czeskich małżeństw. Zagmatwane? Więc upraszczam:

Światła gasną, znów się zapalają, a na scenie dom starców i dwoje rezydentów bawiących się dziecinnymi zabawkami. Latek mają razem 167, więc wiadomo co z tego może wyniknąć. Ciągłe kłótnie o przeszłość, złośliwości, typowe starcze narzekanie i kombinowanie jak zwrócić uwagę opiekuna społecznego. Nuda?.. w życiu. Rekwizyty i wystrój skromne, ale taka dynamika jak rzadko: zaskakujące, powalające teksty, nieoczekiwane zachowania i niezwykle trafnie odtworzona mentalność plus nawyki stetryczałych ludzi. To I część spektaklu i powiem, że chyba najlepsza. Sala wybuchała niepohamowanym śmiechem raz po raz, a i mnie już po chwili bolały wszystkie mięśnie twarzy. Ale musiałam dzielnie dotrwać do końca! W II odsłonie wkroczyliśmy w dość psychodeliczny świat małżeństwa ze średnim stażem. Chwalili się swym przerażająco kiczowatym mieszkaniem. Pomysłowość twórców przerosła moje najśmielsze oczekiwania - umeblowanie składało się z: różowego, futurystycznego fotela, utrzymanej w podobnym klimacie kanapy, konfesjonału, olbrzymiej figury świętej i wielu innych załamujących gadżetów. A życie i układy między małżonkami były podobnie jak apartament zakręcone. Nie "staje" mi pióra, by to opisać. Trzeba zobaczyć, koniecznie!!! Ostatnia III opowieść już króciutka, lecz także z nutką ironii.

Całość świetnie rozplanowana i wykonana. Klaskając miałam dosłownie obrzękłe prawice, a ze mną reszta widowni. Aktorzy trzy razy wychodzili na scenę, aż wreszcie przemówili do nas i co się okazało - to nie był jeszcze koniec wieczoru. Po spektaklu odbył się wernisaż czeskiego artysty Vaclav'a Havel'a, na którym mogliśmy dodatkowo zwilżyć wysuszone gardziołka czeskim pifkiem - świetne ukoronowanie, świetne. Dla najbardziej wytrwałych odbył się finałowy koncert, jednak ja grzeczna dziewczynka musiałam już skierować swoje kroki do domciu, by rano wstać rześka, wsiąść w autobus czerwony i jazda (na uczelnię).

Wniosek: studencie drogi, jeśli nie chcesz swojej intelektualnej zguby bileciki do Starej Prochoffni zakup jeden z drugim. Zapłacisz tyle co za kino, a ubawu po pachy i jak dobrze trafisz to się pifka napijesz dobrego. Gorąco polecam, gorąco :).

Informacja pochodzi z miesięcznika kulturalno-informacyjnego I.PEWU (www.ipewu.pw.edu.pl)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji