Artykuły

Bad Shakespeare czyli niebezpieczny William

Nienaruszeni, zadowoleni z siebie, dalej czytamy bezpiecznego i zachowawczego w gruncie rzeczy "Szekspira współczesnego" Jana Kotta (od czasu do czasu powołując się też na "Pornografię"" Gombrowicza) - w błogim przekonaniu, że nie ma przecież dla nas żadnego tabu - Magdalena Chlasta-Dzięciołowska polemizuje z recenzjami ze "Snu nocy letniej" w reż. Moniki Pęcikiewicz z Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Teatru nie można uprawiać bezkarnie - powtarza Krzysztof Warlikowski - współczesny reżyserski uzurpator szekspirowskich sztuk - i zaraz potem dodaje za Tadeuszem Kantorem - że do teatru nie można również chodzić bezkarnie. To zobowiązanie z dwóch stron. A ja myślę, że z trzech - jeśli potraktować teatralnych krytyków i recenzentów - jako nie-zwyczajnych widzów, dysponujących subtelnymi - ale wyjątkowo efektywnymi - narzędziami interpretacyjnymi.

Po ostatnim okołoteatralnym i recenzenckim poruszeniu wokół premiery "Snu nocy letniej" w reżyserii Moniki Pęcikiewicz we wrocławskim Teatrze Polskim, widać jak trudne to zadanie wzięcia współudziału, współodpowiedzialności za odbiór sztuki. Innymi słowy - jak trudno potraktować teatr jako miejsce performatywnego kształtowania naszej tożsamości - jak trudno poddać się wstrząsowi, wytrącić z nieznośnej pewności, zakwestionować niepodważalne, wejść w autentyczny, niepozorowany dialog. Nie chcemy dopuścić, by obrazy ze sceny stały się częścią naszego prywatnego doświadczenia, by nasz brzuch, nasze trzewia stały się - choćby na moment - miejscem scenicznego dramatu. Przyszliśmy przecież do teatru w poszukiwaniu kulturalnej rozrywki - a zobaczyliśmy gołą dupę. Żyjemy w przekonaniu, że goła dupa będąc fragmentem natury - nie może być jednocześnie częścią kultury. Gdyby tak chociaż można było to upodlenie, uzależnienie seksualne ze "Snu nocy letniej" Szekspira zastąpić emocjonalnym - od razu byłoby kulturalnie!

"Chciałbym mieć taką władzę, by móc to wszystko wyrzucić" do bólu szczerze wyznaje... nie dyżurny recenzent kulturalnego tygodnika "Dziennik" - a autor przedmowy z 1725 roku - znakomity angielski poeta Alexander Pope! Jego tekst poprzedzać miał inny, wczesny dramat Szekspira "Dwóch panów z Werony". Pope tak bardzo czuł się odpowiedzialny za pozytywny ze wszech miar wizerunek Szekspira, że wszelkie niestosowności i "niskie koncepty" przypisać wolał samowoli aktorskiej schlebiającej niewybrednym gustom publiczności, niż obciążyć nimi Wielkiego Stratfordczyka.

Interesująco pisze o tym w książce "Inny Szekspir" znana szekspirolog - Małgorzata Sugiera.

Miłośnicy i znawcy tematu doskonale wiedzą, że Szekspir jest niebezpieczny i to z wielu powodów. Po pierwsze, Szekspir jest z natury swej prowokatorem, wywrotowcem i outsiderem, jeśli choćby wziąć jego sposób myślenia o ludzkiej (a może własnej!) seksualności i tożsamości, a po drugie jego teksty- jak dowodzi Warlikowski - można czytać na różnych poziomach: otępienia, odrętwienia - stuporu konsumenta telewizyjnego i błyskotliwości widza wtajemniczonego. I tak "Sen nocy letniej" - raz można czytać jako konwencjonalną, feeryczną, pogodną, pastersko-mityczną, niewybredną komedię; innym razem można potraktować tak jak proponuje Warlikowski - jako teatralny darkroom (nie mylić z Peep-showem!). Reżyser jest pewien, że między czwórką młodych bohaterów sztuki musiały być wcześniej jeszcze jakieś inne kombinacje. To nie jest świat pierwszych, naiwnych sympatii. To już ostra gra wykorzystywania. Od samego początku oni są ludźmi dzisiejszymi, którzy zaczynają współżyć bardzo wcześnie i których miłość czy uzależnienie jest od razu zabarwione seksem. Jeśli ktoś chce być czyimś psem (przypomnę jak odtrącana przez Demetriusza Helena mówi do niego: "Traktuj mnie choćby jak psa; bij, odtrącaj, Zaniedbuj,samą zostawiaj - niegodna, Chcę jednej łaski: iść krok w krok za tobą") - to musi bardzo dużo wiedzieć o uczuciach i seksie, żeby zejść tak głęboko w upokorzeniu i ofierze. Pewne słowa nie należą do sfery komizmu czy konwencji i łatwo je przeoczyć. Przeoczamy słowa, bo żyjemy pamięcią dawnych inscenizacji bądź interpretacji. "Sen nocy letniej", który kupiłem we Francji, bardzo niby porządne, nowe wydanie, był poprzedzony wstępem filologa, uczonego, który napisał, że to najpogodniejsza bodaj komedia Szekspira. Wydaje się, że cały czas cofamy się w rozumieniu jego dzieła. Co ktoś napisze i powie mocnego, zostaje znowu zapomniane, utopione w lenistwie myślowym. Jakoś nie potrafimy Szekspira potraktować egzystencjalnie, schlebiamy sobie konwencjami, zamiast dobrze to przemyśleć. Pomyśl, czy byłbyś w stanie powiedzieć komuś: "chcę być twoim psem"? A jeśli tak, co to naprawdę dla ciebie znaczy? Jeśli chcemy, żeby ktoś powiedział na scenie: "chcę być twoim psem", i żeby to zabrzmiało prawdziwie, musimy wyobrazić sobie, w jakim jest stanie emocjonalnym. Jeśli mówi o byciu psem, to jest w ekstremalnej sytuacji, proponuje bardzo nieczysty układ, czy to seksualny, czy emocjonalny. Czy więc to uzależnienie seksualne dyktuje takie słowa? Musimy wiedzieć, co mówimy, albo po prostu wziąć to, co zapisane, za to co oznacza, a nie pokazywać świat za welonami konwencji, z domniemaniem, że tak się kiedyś po prostu mówiło. Nie mówiło się niczego, co nie miało konkretnego znaczenia.(...) Sytuacja, w której powiedzieliśmy: "chcę być twoim psem" najprawdopodobniej musiała się zdarzyć każdemu z nas chociaż raz w życiu, niezależnie od tego, czy użyliśmy takich słów, czy to uczucie w ogóle zwerbalizowaliśmy.(...) Kiedy skończyłem "Sen nocy letniej" pomyślałem, że to właściwie nie jest scenariusz dla teatru, ale dla klubu nocnego. Historie z darkroomów, a nawet zoofilia. Oczywiście, że to nie jest pragnienie, tylko pożądanie w całym swym skomplikowaniu i w całej swej okropnej urodzie. Teraz pytanie, czy mówiąc o tym, powinno się to obśmiać, czy wziąć serio, z całą powagą? ["Szekspir i uzurpator" Z Krzysztofem Warlikowskim rozmawia Piotr Gruszczyński, Warszawa 2007]

Monika Pęcikiewicz zdecydowała się dać odpowiedź premierą własnego "Snu". Dzięki ogromnej, twórczej samoświadomości i nieprzeciętnej wrażliwości poszła jeszcze dalej, skonfrontowała się z Szekspirem - ale nie tym ponadhistorycznym i uniwersalnym, ale tym konkretnym, historycznym, indywidualnym, coś ważnego mówiącym o współczesnych ludziach, ich ekstremalnych emocjach, doświadczeniach i prawdzie przekraczającej najczęściej granice intymności. Na rzecz struktury i natury doświadczenia - radykalnego doświadczenia granicznego - zrezygnowała z wierności fabule. Zaproponowała solidny trening emocjonalności. Zniwelowała dystans między widzem a aktorem, "wystawiła" go - niby swoje nagie, małe dziecko na krawędzi emocji - pomimo wielkiego lęku, że ktoś tego odsłonięcia nie uszanuje, zainicjowała obieg energii zbiorowej - w nadziei mentalnego otwarcia i wspólnego odkrycia i ocalenia piękna często w brzydkich z pozoru i wulgarnych ludzkich historiach. Ponieważ zaś "Sen nocy letniej" szczególnie silnie odnosi się do sfery seksualnej, siły seksualnego pożądania, które nie zawsze odpowiada heteroseksualnej normie, to w tym intensywnym nagromadzeniu - nadmiarze - pożądania, niechęci i agresji - wyczuwa się potężne niemal metafizyczne napięcie, które dla jednych może być oczyszczeniem, drogą do duchowego wymiaru życia, dotarciem do sfery pierwotnej, podstawowej, dla innych brutalizmem i perwersją, które chętnie nazwałoby się pornografią, byleby tylko odrzucić niewygodne, natarczywe obrazy domagające się emocjonalnego i mentalnego wstrząsu.

Monika Pęcikiewicz w rozmowie z Marzeną Sadochą w jednym z niedawnych numerów "Notatnika Teatralnego" (49-51/2008) prezentującego twórcze sylwetki młodego pokolenia "siedmiu wspaniałych"- uprzedza przeczuwane zarzuty o epatowanie nagością w teatrze: "To stawianie granic w teatrze jest absurdalne. Kiedy słyszę, że ktoś nie może znieść nagości w teatrze, myślę, że równie dobrze mógłby powiedzieć, że nie może znieść nagości w życiu. Nieważne, czy możemy ją znieść czy nie, bo ona po prostu jest. Twierdzenie, że nagość w teatrze jest niestosowna, znaczy, że widzi się w niej tylko jeden wymiar. W życiu dostrzegamy różnicę między nagością macierzyńską i nagością ludzi w obozie koncentracyjnym. Jako zupełnie różne sytuacje czytamy nagość człowieka, który umiera, i nagość człowieka, który prowokuje do seksu. Nie można się skupiać tylko na gołej dupie. Ważny jest kontekst opowiadania".

W "Śnie" Moniki Pęcikiewicz ważne są wszystkie emocje, często krańcowe - w tym stany transgresji, bolesnego przebudzania seksualnej tożsamości, pokonywania wstydu i lęku. Wszystkie "zaczadzone" miłością postaci przedstawienia - na czele z fenomenalną Ewą Skibińską w roli Tytanii i równie mocno akcentowanymi- ku szczególnej radości części feministycznie zorientowanej widowni - intrygującymi kobiecymi wcieleniami Marty Zięby (jako Hipolity), Anny Ilczuk (jako Hermii) i Dagmary Mrowiec (jako pięknej Heleny) - przeżywają swoje wielkie namiętności w stanie nieposkromninego rozbudzenia emocjonalnego - z którego bije prawda wyrażania. Wobec takiego stanu otwarcia emocji, wydarzania się "tu i teraz" widz chwilami musi czuć dotkliwe zakłopotanie wynikające z współuczestnictwa, nagłego i zaskakującego uruchomienia również jego wrażliwości, pootwierania się wewnętrznych przestrzeni, których może jeszcze nigdy wcześniej nie penetrował- przeczuwając zaledwie ich istnienie. Performatywny przebieg spektaklu - intensywizm przeżyć - dotyczy więc każdej ze stron sceny. Tak jak aktor nie może ograniczyć się tu wyłącznie do sprawnego odgrywania scen, tak widz musi uruchomić w sobie na wielu poziomach świadome oglądanie, by spektakl mógł się w nim dopełnić. Odkłamać - zgodnie z intencjami samej reżyserki - wygodne przyzwyczajenia sytuujące aktora i widza na przeciwległych biegunach: "Aktor próbuje się zmierzyć z jakimś bardzo intymnym i kruchym procesem, a ktoś inny tego nie dostrzega. Tu wchodzimy w nową sferę. Jako twórcy jesteśmy oceniani, wystawieni na oceny. Nie ma skali ocen widzów, którym daje się w teatrze wszelkie prawa. Nie chcę teraz mówić o relacjach:aktor- reżyser, aktor - widz, tylko o tym, że w teatrze spotyka się człowiek z człowiekiem i w tym spotkaniu sprawdzają się wrażliwości i wyobrażenia obu stron. I widza, i aktora".

I tylko zawodowy krytyk zdaje się być tu bezradny, bo jaką miarę ma przyłożyć wobec tak rozumianej performatywnej kompetencji odbioru, wymagającej od niego wyjścia z roli. Zachowuje więc za wszelką cenę bezpieczny dystans - uruchamiając co pewien czas znajomy katalog zarzutów: o naruszanie integralności tekstu, o "chaos i bełkot", o nagromadzenie wulgaryzmów i epatowanie "golizną i przemocą", o znużenie "powtórką tego, co znamy" - tak, że "większe emocje gwarantuje byle jaki peep-show". Najtrudniej dyskutować z tym ostatnim, szczególnie jeśli się nigdy byle jakiego peep-showu nie oglądało...

Przekonany o konieczności zobiektywizowania sądów - najprawdopodobniej nie zechce zbyt długo trwać w niepewności, błądzić i szukać. Wątpliwości dyskredytowałyby go w jego własnych oczach. Utrwala więc często - i może zupełnie podświadomie - sytuację zakłamania i hipokryzji - pielęgnując tęsknoty za utraconym, pseudoklasycznym pięknem - byleby tylko nie przystać na rewolucyjne zmiany, jakie zaszły w praktyce teatralnej, przez samo życie zresztą wywołane. Żyjemy przecież w epoce postseksualnej i postemocjonalnej. Codzienność przyzwyczaja nas do obcowania z okrucieństwem. Do obojętności wobec najbrutalniejszych nawet opowieści. Zwulgaryzowany seks coraz mniej porusza. Wewnętrznie martwiejemy. Teatr chce na nowo rozbudzić naszą wrażliwość. Ma przecież moc oczyszczania i przemiany.

Kalejdoskopowy "Sen nocy letniej" w reżyserii Moniki Pęcikieiwcz i dramaturgii Bartosza Frąckowiaka - prócz ciekawych, czysto estetycznych impresji - (nawet jeśli jest to estetyka brzydoty) - niesie ważny przekaz emocji i myśli. Jest terapeutyczny. Ma siłę sprawczą. Zdarza się każdorazowo - ale nie jest ulotny jak sen(!). Rzeczywistość, którą opuszcza - jest już inna od tej, która go poprzedzała. U niektórych zostawia nikły ślad, dla innych stanowi mentalną rewolucję. Rzecz w tym, że wytrąca nas z obojętności.

Jak trudna i delikatna to materia - można było przekonać się pierwszego kwietnia czytając przewrotny tekst dziennikarza "Gazety Wyborczej-Wrocław" pt: "Bunt aktorek w Polskim" o rzekomym proteście czterech aktorek przeciwko premierze "Snu" i o ewentualności zdjęcia spektaklu z afisza, którą to niby rozważa dyrektor Krzysztof Mieszkowski. Primaaprilisowy tekst, rzecz jasna, kieruje się własnymi prawami, byle tylko było potem zabawnie - ale może też być wyrazem bezsilności wobec istoty rzeczy, którą można w ten sposób spostponować, oddalić i unieważnić śmiechem.

Nienaruszeni, zadowoleni z siebie, dalej czytamy bezpiecznego i zachowawczego w gruncie rzeczy "Szekspira współczesnego" Jana Kotta (od czasu do czasu powołując się też na "Pornografię"" Gombrowicza) - w błogim przekonaniu, że nie ma przecież dla nas żadnego tabu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji