Artykuły

Narady i premiery

Tydzień nabrzmiały od wydarzeń, stąd moja absencja w poprzedniej "Gazecie", gdyż poniedziałek, kiedym zwykł pisywać ten felieton spędziłem nieledwie cały w kolumnowej sali Urzędu Rady Ministrów, gdzie rozmawiano z ludźmi polskiego teatru o nich samych, polityce, życiu i telewizji. Praktyczny sens tego wielogodzinnego starcia na racje uchwycił w swej wypowiedzi dla "Rzeczypospolitej" dyrektor Kazimierz Dejmek mówiąc o krótkowzroczności postaw, co wyrażało się w osławionym bojkocie Teatru TV. Odnotowałbym przecież spotkania w URM i sens drugi, głębszy; a zawierał się on w ujawnieniu dramatycznych sprzeczności, jakie rozdzierają środowisko teatralne, którego poszczególni reprezentanci w różnorodny - a nie bez podstaw byłby termin, że w krańcowo różnorodny sposób widzą skalę swoich obowiązków wobec państwa, społeczeństwa i narodu. Spotkanie w URM ujawniło też pospolitą sprzeczność interesów ludzi z teatralnej centrali i twórców z terenu, co swoją działkę pracy organicznej uprawiają w warunkach wyjątkowo trudnych, bez dopływu młodych kadr, bez wsparcia fachowej krytyki, a w smutnym poczuciu i tego, że arystokraci profesji mienią ich co najwyżej halabardnikami. Mówili o tym na naradzie; dyr. Tadeusz Aleksandrowicz z Białegostoku i dyr. Ignacy Gogolewski... z Lublina. Legendarny Konrad-Gustaw z historycznej wersji "Dziadów" (rok 1955, Teatr Polski w Warszawie, reż. A Bardnini) nie wahał się nawet stwierdzić, że to niektóre sceny warszawskie zdają mu się być prowincjonalne!

I ten okrzyk z pałacowych sal powrócić do życia. Czy teraz warszawski się sprowincjonalnił? Nie powiedziałbym, mimo że jak wszędzie trafiają się i tutaj przedstawienia słabsze, nijakie czy mierne. Ale nie problem inwazji miernoty determinuje dzisiejszość teatralną stolicy. Raczej inwazja siły. Ją uosabia bezsprzecznie Kazimierz Dejmek. Kierowany przezeń Teatr Polski przemienił się w kombinat, premiery sypią się jedna po drugiej, przyciągając uwagę opinii, prasy i widzów, zaś konkurencja poczyna znikać w cieniu. Przyciąga też do siebie Dejmek aktorów (ostatnio przeszły doń Anna Seniuk i Barbara Krafftówna) oraz autorów, z których Ireneusz Iredyński zdaje się już być Teatrowi Polskiemu trwale przypisany. Widać opłaca się ten trend wszystkim bezpośrednio zainteresowanym. Ostatnia prapremiera Iredyńskiego ("Terroryści") w konsorcjum na ul. Karasia daje w tym względzie nieco do myślenia, bo tworzywo literackie dalekie od możliwości autora "Jasełek moderne", a krytycy mimo tego krzyczą, że rzecz genialna. Zauroczenie Dejmkiem staje się faktem, co stymuluje całość teatralnych układów w Warszawie. Drugą premierą u Dejmka był ostatnio "Garbus" Mrożka w reżyserii Jerzego Rakowieckiego. Zainteresowanie wokół obu wymienionych przedstawień tak znaczne, że nikną niemal w cieniu poczynania konkurentów. A ja chciałbym tu zwrócić uwagę na "Aloes" południowoafrykańskiego pisarza Fuggarda, przynoszący wielką kreację Barbary Wrzesińskiej w roli pełnej goryczy, pełnej obłędu starzejącej się kobiety. Przedstawienie w Ateneum reżyserował Waldemar Matuszewski dyskretnie koncentrując się na cieniowaniu gry aktorskiej (występują jeszcze Jerzy Kamas i Marian Kociniak).

Wszystkie wymienione przedstawienia dalekie zresztą od prowincjonalizmu, choć oczywiście mógłbym wymienić z bieżącej produkcji teatralnej i ewidentne knoty. Ma więc Gogolewski i swoje racje...

A co poza teatrem w Warszawie? O tym obszerniej za tydzień!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji